Ulica Sezamkowa, nieprzerwanie pokazywana od 40 sezonów w amerykańskiej telewizji, dotarła do ponad 140 krajów świata, a w ponad 20 – w tym w Polsce – nadawano jej specjalnie nakręconą narodową wersję. Choć chwali się jej rolę edukacyjną, krytycy uważają, że zamiast podnosić poziom wśród dzieci, systematycznie go obniża.

Reklama

Krajobraz z kubłem w tle

Jest rok 1966. Prestiżowy Carnegie Institute zatrudnia Joan Ganz Cooney, telewizyjną producentkę, a wcześniej dziennikarkę, by sprawdziła, czy da się uczyć dzieci za pomocą telewizji. Z badań wychodzi, że amerykańskie przedszkolaki oglądają średnio prawie 30 godzin telewizji tygodniowo. Jeśli potrafią zapamiętać treść 30-sekundowej reklamy, a z napisu "budweiser" uczyć się literek, to dlaczego tego nie wykorzystać? – Koncept "Ulicy Sezamkowej" był genialnie prosty: zmienić krótkie i przyciągające uwagę dzieci spoty reklamowe w edukacyjne. A gumę i czekoladki zastąpić literkami i cyframi – wyjaśnia dr Lucyna Kirwil, psycholog SWPS, specjalista od wpływu telewizji na dzieci i młodzież, w latach 90. zawiadująca sztabem ekspertów przygotowujących polską wersję "Ulicy Sezamkowej".

Pieniądze na rozruch wyłożyła Carnegie oraz amerykański rząd. W stworzonym Children’s Television Workshop (CTW) przystąpiono do prac nad programem. Twórczyni "Ulicy" do prac zaprosiła nie tylko najlepszych artystów, ale też ludzi ze świata nauki. To sztab psychologów dziecięcych, pod dowództwem profesora Harvardu Geralda Lessera, opracował koncepcje stanowiące dziś fundament programu. Ulica Sezamkowa przypomina zwykłą, wielkomiejską ulicę, z pralnią, barem i koszami na śmieci, w których rezyduje Oskar Zrzęda. Scenki z Sezamkowej, na której mupety Jima Hensona wraz z jej ludzkimi mieszkańcami uczą się rozwiązywać codzienne problemy, spajają program. Subtelny humor oraz pojawiający się w epizodach celebryci przyciągają dorosłą publiczność, a każdy z zaprojektowanych mupetów odpowiada innemu poziomowi rozwoju dziecka. Elmo jest dla maluchów, ciekawski Wielki Ptak dla pięciolatków, a w Bercie kochają się starszaki. Program zadebiutował w sieci Narodowej Telewizji Edukacyjnej (NET), a rok później emisję przejęła telewizja PBS (Public Broadcasting Service). Już pod koniec pierwszego sezonu było wiadomo, że program odniósł sukces, gromadząc przez telewizorami ponad 7 milionów przedszkolaków. Z badań wynika, że dziś ulica Sezamkowa jest rozpoznawalna przez 99 proc. przedszkolaków w USA.

Reklama



Ostatni koktajl u pana Hoopera

W Dzień Dziękczynienia 1982 r. cała Ameryka śledzi z zapartym tchem, jak Wielki Ptak nie może odnaleźć sklepikarza. Na wieść o tym, że pan Hooper nie żyje, pyta z naiwnością dziecka: "A kto mi będzie robił koktajle z nasion i czytał bajki na dobranoc"? Pocieszający Wielkiego Ptaka przyjaciele obiecują, że spróbują "zastąpić" w tej roli zmarłego. Na wprowadzenie tematu śmierci scenarzyści zdecydowali się, gdy odtwórca roli sklepikarza Will Lee umarł na atak serca. Prawie dwie dekady później, po atakach z 11 września, mupet Elmo uczył się radzić ze strachem, będąc świadkiem pożaru na Sezamkowej, a w 2005 roku po huraganie "Katrina" Wielki Ptak traci dom – wichura niszczy jego gniazdo. – Siłą "Ulicy Sezamkowej" jest to, że oswaja trudne społeczne tematy – uważa doktor Marek Szopski, specjalista kultury krajów anglosaskich z Uniwersytetu Warszawskiego.

Reklama

Krytycy zarzucają jednak "Ulicy", że wprowadza zmiany dopiero pod naciskiem opinii publicznej. W 1991 roku po staraniach lobby latynoskiego pojawiła się w programie Rosita, mupet, który włada zarówno angielskim, jak i hiszpańskim. A dopiero w zeszłym roku dołączyła bohaterka o pochodzeniu indiańskim. Z kolei lobby feministyczne długo zarzucało "Ulicy" brak "silnej, niezależnej mupetki". Podobnie jest z kwestią chorób. Bo choć dzieci na wózkach od początku goszczą na ulicy, pierwszy mupet zarażony HIV (w wyniku transfuzji krwi) pojawił się dopiero w 2002 roku, i to w południowoafrykańskiej wersji show. – Pytanie, czy takie wątki mieszczą się w konwencji programu dla przedszkolaków? – zastanawia się dr Szopski.

Zagrożeniem wydaje się nie sama poprawność, ale próba manipulacji dziećmi w "imię wyższego dobra". To najostrzej pokazał 2005 rok, gdy Ciasteczkowy Potwór został wciągnięty w kampanię walki z otyłością. Jego kultowa piosenka "C jak ciasteczko, to wszystko, czego chcę" została zastąpiona frazesem: "Ciasteczko jest OK, ale tylko czasami". – Czy naprawdę wierzymy, że odcinając potwora od ciasteczek, sprawimy, że nasze dzieci przestaną je jeść? Idźmy dalej i ocenzurujmy Disneya. Niech nie promują kobiecej służalczości (Kopciuszek) i piękna jako naczelnej wartości (Śnieżka) – szydzi publicystka Stanford Daily Erica Morgan.



Wszystkie te niedociągnięcia da się przeżyć, jeśli program spełnia swą rolę, czyli uczy. Twórcy "Ulicy" bronią tej tezy jak niepodległości i powołują się na przeprowadzone po pierwszym sezonie badania. Pokazały, że zdolności poznawcze oglądających dzieci wzrosły o ponad 60 procent. Na przykład o wiele szybciej niż ich rówieśnicy rozpoznawali czworokąt. Wszystko byłoby w porządku, gdyby badań nie przeprowadziło Educational Testing Service (ETS), firma zatrudniona przez producenta programu.

Zamiast pogłębiać wiedzę, "Ulica" prześlizguje się po tematach. Przykład: mupet pokazuje zdjęcie Koloseum, tłumacząc "to bardzo stary budynek, który zwiedza wielu ludzi". Sezamkowe przedszkolaki rzadko mają okazję posłuchać muzyki klasycznej, bo "Ulica" ma w menu popkulturę, np. parodie "Jamesa Bonda". A jeśli już pojawiają się przeróbki bajek, np. Ezopa, to są kompletnie pozbawione pierwotnego przesłania.

Imperializm dowożony rikszą

Przyzwyczajenie do regularnego oglądania show ma za to efekt biznesowy. CTW to dziś nie tylko producent programu, ale wielkie przedsiębiorstwo zarabiające setki milionów dolarów rocznie na książkach, muzyce, wideo i zabawkach z Bertem, Erniem czy Wielkim Ptakiem. Zyski przynosi też eksport programu. Scenariusze licencjonowanych wersji, od Australii po Bangladesz (gdzie do wiosek pozbawionych telewizji odbiorniki dowożą specjalnie wynajęci rikszarze), zatwierdzają Amerykanie. Dbają, by programy były dopasowane do realiów danego kraju. W Meksyku ulica zamienia się w wielki kolorowy plac, w Polsce jest swojskim podwórkiem. Inne są też cele edukacyjne, np. w krajach muzułmańskich i Indiach promuje się edukację dziewcząt, w wersjach izraelsko-palestyńskiej czy kosowskiej współpracę pomiędzy zwaśnionymi narodami.

Jednak Amerykanom trudno oprzeć się pokusie narzucania zasad nie zawsze pasujących do danego kraju. Np. w polskiej koprodukcji tematem tabu były święta Bożego Narodzenia. – Mogliśmy pokazać Gwiazdkę poprzez szopki, choinkę, ale nie przez rodzinne pójście na pasterkę. Bo z zasady "Ulica Sezamkowa" unika odniesień do religii czy Kościoła – tłumaczy dr Lucyna Kirwil.