W ateńskiej hali Olimpic Indoor Arena o laur zwycięstwa walczyły 24 zespoły z całej Europy. Posądzani o satanizm Lordi zaśpiewali jako 17. wykonawca finału. To było wyjątkowe jak na Eurowizję widowisko. Ociekający sztuczną krwią i ryczący zachrypniętymi basami Lordi rozkochali jednak w sobie widzów i zdołali skusić ich do oddania największej liczby głosów. A głosować mogli widzowie ze wszystkich państw biorących udział w Eurowizji przez sms-y i audiotele. Fińskie potwory dostały w sumie 292 punkty. Maksymalnie - 12 punktów - ocenili ich m.in. Polacy. Tuż za Finami znaleźli się Rosjanie i muzycy z Bośni i Hercegowiny.
Po raz drugi z rzędu w finale zabrakło Polaków. A przez kogo? Przez Michała Wiśniewskiego i spółkę z "Ich troje"! Widzom kompletnie nie przypadł do gustu ich tandetny występ w przebraniach z karnawału weneckiego. W przeciwieństwie do Finów, Polakom maski nie pomogły. Może zatem nie wybierajmy już "Ich troje" na polskiego przedstawiciela. To już był ich drugi raz na europejskim konkursie piosenki i druga klapa. Może lepiej wysłać jeszcze raz Edytę Górniak? Jak dotąd to ona wypadła w Eurowizji dla Polaków najlepiej. W 1994 roku zajęła drugie miejsce.
"Rozwalimy Eurowizję!", "Damy im popalić!" - grozili przed występem. I dali! Niespodziewanie 51. finał Eurowizji zwyciężyli diaboliczni przedstawiciele Finlandii, zespół Lordi. Widzów ujęli kiczowatymi wdziankami potworów rodem z niskobudżetowych horrorów i piosenką "Hard Rock Hallelujah". Wygląda na to, że Europa ma już dość słodkich blondynek i rzewnych melodii. Polski w finałach nawet nie było...
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama