Pańska rola w filmie Andrzeja Seweryna "Kto nigdy nie żył" to kolejna – po "Pręgach" – w której miejsce niezłomnego rycerza zajął cierpiący, skrzywdzony bohater. Dla aktora to chyba większe wyzwanie niż bycie herosem.

Michał Żebrowski: Oczywiście. Prawdziwa rola zaczyna się wtedy, gdy bohater czegoś nie wie, kiedy ma jakiś problem, z którym sobie nie radzi. Nie wtedy, gdy fantastycznie wychodzą mu wszystkie pojedynki i kobiety same ścielą mu się do stóp… To pierwsze jest łatwe. Oczywiście, te role, zwykle oparte na wielkiej, epickiej literaturze, też trzeba umieć zagrać i one są szalenie wdzięczne, zresztą ja sobie tych romantycznych bohaterów bardzo cenię. Mam też przekonanie, że siłą takiego bohatera nie jest dobrze zarysowana szczęka i 190 cm wzrostu, tylko raczej specyficzny sposób myślenia o rzeczach najistotniejszych, takich jak miłość do kobiety, do własnego kraju, honor… Prawdą jest jednak, że aż 5 lat musiałem czekać na propozycję, którą można było uznać za rolę współczesną z prawdziwego zdarzenia. Mówię oczywiście o "Pręgach".

Reklama



Ale za to, jaka ona była!

- Była dla mnie szalenie ważna. Druga, do tego znów nietuzinkowa i skomplikowana, na szczęście pojawiła się bardzo szybko. Mówię skomplikowana, bo fabuła naszego filmu rozłożona została na kilka płaszczyzn, co wymagało uwzględnienia podczas pracy nad rolą. Czuję się wyróżniony, bo miałem tu za sobą wyjątkowego reżysera, producenta i w ogóle całą ekipę filmową.

Reklama



Film jest reżyserskim debiutem wybitnego aktora Andrzeja Seweryna. Pracowaliście wspólnie wielokrotnie, m.in. na scenie Teatru Narodowego. Czy aktorskie doświadczenie pomagało Sewerynowi w reżyserowaniu?

Reklama

- Kiedy pada słowo "reżyser", zaczynam się wahać, bo tych z prawdziwego zdarzenia jest naprawdę niewielu. Zdarza się, że aktor pracuje wiele lat, zagrał mnóstwo ról filmowych i w ogóle nie spotkał reżysera... W przypadku Andrzeja Seweryna jest inaczej, bo to artysta wiecznie poszukujący. Podejrzewam, że takich ludzi jak on już dziś w ogóle nie ma. Seweryn nieustannie się rozwija, nieustannie szuka, choć przecież osiągnął tak wiele, że z powodzeniem mógłby spocząć na laurach. Nie wiem, czy potrafiłbym wskazać kogoś tak jak on przygotowanego do nowych zadań. Poza tym, jest w nim też wielkie poczucie odpowiedzialności za tych, z którymi pracuje, i wielka wdzięczność wobec tych, dzięki którym posiadł tę wiedzę. To naprawdę bardzo rzadkie. Lubię też jego poczucie humoru.



O pracowitości Seweryna krążą legendy. Ale pan też jest szalenie pracowity i także wyróżnia to pana wśród aktorów młodego pokolenia.

- Być może dzięki temu tak dobrze się rozumiemy. Pamiętam, jak kiedyś, jeszcze w początkach naszej zawodowej współpracy, powiedziałem mu, że nawet gdybym miał zagrać u niego klamkę, chętnie to zrobię. Od początku miałem do Andrzeja Seweryna pełne zaufanie i wiem, że jeśli czegoś się już podejmie, to na pewno nie popuści… Pracując z nim, będzie się miało w nim sprzymierzeńca. Dopiero po pierwszej projekcji naszego filmu zorientowałem się, że moja rola jest w sporej mierze także rolą reżysera. Dla aktora takie odkrycie jest wielkim zaskoczeniem, w moim przypadku bardzo pozytywnym.



Rozumiem, że Andrzej Seweryn miał tak wyraźną koncepcję roli, że narzucił ją panu.

- Tak, ale jak fachowy reżyser nie opowiadał o niej wiele, tylko reżyserował. Nie reżyserował idei, ale jedynie plan, który miał tę ideę oznaczać. Myślę, że choć był to debiut, wywiązał się ze swojej roli znakomicie, powiedziałbym, że na 110 proc. To nie znaczy, że musiałem sztywno trzymać się jego wskazówek, bo pewnych rzeczy nawet najlepszy reżyser nie jest w stanie wyreżyserować. Choćby łez na planie, czy sposobu, w jaki aktor musi wypowiedzieć bardzo głęboką kwestię. To już warsztatowe tajemnice każdego z nas.



Rola księdza zawsze jest dla aktora szczególnym wyzwaniem. Zwykle przygotowują się do niej jak natchnieni. Znam nawet takich, którzy filmują celebrowanie mszy, ucząc się jej…

- Ja nie miałem podobnych problemów. Jestem na tyle blisko związany z polską kulturą i bywam w kościele tak często, że nie miałem trudności ani ze zrozumieniem sposobu myślenia księży, ani ze specyfiką ich zachowania. Tyle że ksiądz księdzu nierówny… Ten w filmie jest wyjątkowy. Wierzy głęboko, ale ma na tyle niekonwencjonalne metody duszpasterskie, że wchodzi konflikt z władzami Kościoła. Z jednej strony jest człowiekiem niezwykle pokornym, a z drugiej zadziornym wobec pewnych schematów myślenia… Pomaga śmiertelnie chorym, a za moment dowiaduje się, że sam jest chory. I wówczas on, który żył dla innych, dostrzega, że jest zupełnie sam. Wreszcie doświadcza tych szalenie ludzkich, wielkich namiętności, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Musi sobie zadać pytanie: jak żyć? Osobiście bardzo się cieszę, że i w polskim kinie zdarzają się filmy, w których twórcy mają odwagę stawiać pytania o sprawy najważniejsze. Mam nadzieję, że one także mają szansę zdobyć popularność wśród widzów.



Udział w tym filmie wymagał od pana czegoś więcej niż aktorskiego warsztatu. Ogromnie pan schudł do roli. U nas rzadko zdarza się, że aktor poświęca się tak dla roli, co w Ameryce jest rzeczą normalną.

- Andrzej Seweryn zasugerował mi tylko: "Dobrze by było, gdybyś schudł", a ja zwyczajnie wziąłem to sobie do serca i najpierw była ostra głodówka, a potem ścisła dieta. Ale wiadomo, że tego rodzaju poświęcenia nie gwarantują wcale sukcesu, choć pomagają w samych przygotowanich do roli. Choćby dlatego, że człowiek odczuwa wyraźnie fizyczne zmiany. Wówczas wchodzi w tę postać nie tylko werbalnie, ale węcz całym sobą. Każdy sposób jest dobry, by stać się wiargodnym w jakiejś roli. Ale ta była dla mnie ciężka przede wszystkim psychicznie, głównie dlatego, że to film oparty w dużej mierze na tajemnicy i aby widz jej doświadczył, ona nie mogła ani na moment opuszczać nas na planie. Żadnych dosłowności – rolę w takim filmie trzeba zagrać w sposób szalenie powściągliwy. Widz musi czytać między wierszami, a napięcie towarzyszące aktorom podczas pracy musi być przez niego wyczuwalne. Mam nadzieję, że to się udało. Ale proszę mi wierzyć, że zagrać w ten sposób jest naprawdę trudno.



Prapremiera filmu odbyła się na międzynarodowym festiwalu w Moskwie, gdzie startował w konkursie. Publiczność przyjęła go bardzo ciepło.

- To prawda i bardzo nas to cieszy. Ponoć na żadnej konferencji nie było tak gorącej dyskusji, jak po projekcji naszego filmu. I tak licznie zgromadzonej publiczności.