"Ca Ira" to największa inscenizacja teatralna w pana karierze, w dodatku operowa. Czuje pan ciążącą odpowiedzialność?
Janusz Józefowicz:
Oczywiście i czekam z niecierpliwością na premierę. Niemal do końca było to przedsięwzięcie dość wirtualne, bo występujące głoacute;wnie w mojej głowie. Dopiero dwa dni przed premierą miałem do dyspozycji wszystkich artystoacute;w, czyli kilka setek śpiewakoacute;w operowych, tancerzy, choacute;rzystoacute;w i aktoroacute;w. Zanim do tego doszło pracowałem ze swoimi artystami z Teatru Buffo.

Ogromny plac na terenie Międzynarodowych Targamp;oacute;w Poznańskich zamienił pan w wielką skomplikowaną scenę, przed ktamp;oacute;rą usiądzie 14 tysięcy widzamp;oacute;w. Czym pan zaskoczy publiczność?

- Całe widowisko jest bardzo trudnym przedsięwzięciem technicznym. Kilka scen z pewnością będzie bardzo widowiskowych, szczegoacute;lne tych, w ktoacute;rych zostanie użyty 40-metrowy dźwig. Na trzech scenach trwają przygotowania do premiery. Wiele godzin spędziłem przy komputerze. Przygotowywałem prawie dwugodzinny film, ktoacute;ry będzie ważnym elementem tego widowiska. To kombinacja obrazoacute;w wykreowanych w technice 3D i materiałoacute;w dokumentalnych. Szczerze moacute;wiąc, takie widowisko to roacute;wnież sztuka kompromisoacute;w. Największym moim wrogiem jest czas i zadaję sobie pytanie, z ilu rzeczy, ktoacute;re sobie zaplanowałem, będę musiał zrezygnować. Z drugiej strony wiem, że chaos to jest moacute;j żywioł. W uporządkowanym świecie pewnie nie potrafiłbym pracować.

A co się uda zrealizować?
- Mam nadzieję, że zdyscyplinuję działania artystoacute;w i wszystkich scenicznych sprzętoacute;w. 40-metrowy dźwig będzie podczas prawie trzygodzinnego spektaklu wstawiał kolejne elementy scenografii, nad scenami zawisną artyści, wybuchną zapierające dech w piersiach sztuczne ognie, na scenie śpiewać będą śpiewacy operowi, choacute;r chłopięcy i choacute;r gospel. Ten ostatni przyjechał specjalnie z Londynu. Szykuje się wielkie zamieszanie. Ale wierzę, że z niego wyłoni się coś, co widzowie obejrzą z zainteresowaniem.

Ca Ira opowiada o rewolucji francuskiej. Tymczasem w pana inscenizacji tamto wydarzenie stanowić będzie jedynie punkt wyjścia. Dlaczego zdecydował się pan przenieść tę operę na nieco inne tory?
- Przygotowując widowisko, przyjąłem tezę, że ta opera będzie refleksją dotyczącą wydarzeń od 1789 roku do 1989 roku, czyli od rewolucji francuskiej do upadku komunizmu w Polsce. Jakobińska idea wolności, roacute;wności i braterstwa zaprzątnęła umysły ludzi na 200 lat. Do tego stopnia, że w imię tej idei ginęły miliony ludzi. Przypominam, że bolszewicy postawili pomnik Dantonowi, bo czuli się w prostej linii kontynuatorami myśli jakobińskiej. My też przez prawie 50 lat byliśmy uszczęśliwiani wbrew nam samym. Krew w ramach wolności, roacute;wności i braterstwa przelewa się nadal. W programie Ca Ira zacytowałem takie oto zdanie: Historia nie ma libretta. Mimo to, hasło Wolność, Roacute;wność, Braterstwo stało się, jeśli nie librettem, to mottem historii na całe 200 lat. I o tym jest ten spektakl.

Na premierę Ca Ira cały Poznań czekał w czerwcu...
- Niestety, nie udało się wtedy zdążyć, a nie chciałem pokazywać czegoś, co było po prostu niedopracowane.

Do jakich widzamp;oacute;w pan kieruje Ca Ira?
- Na premierze będzie 14 tysięcy ludzi i myślę, że będą to osoby w bardzo roacute;żnym wieku i do każdego ten spektakl dotrze, każdy zrozumie go na swoacute;j sposoacute;b, bo Ca Ira to opowieść o świecie, ktoacute;ry nadal nas otacza.

Jak ta opera wpisuje się w rocznicę Czerwca amp;rsquo;56?

- Znalazłem kilka kadroacute;w z procesoacute;w, ktoacute;re się odbywały po tamtych wydarzeniach. W spektaklu, oproacute;cz Poznańskiego Czerwca, przywołuję także 1976 rok oraz wizytę Jana Pawła II w Polsce w 1979 roku i jego słowa nie lękajcie się, ktoacute;re ośmieliły Polakoacute;w do ostatecznej rozprawy z systemem.

Podobno Roger Waters nie lubi, kiedy ktoś zmienia jego dzieło. Nie protestował, kiedy pramp;oacute;bował pan ingerować w jego muzykę?

- Też tak słyszałem. Być może zmienił z wiekiem nastawienie do swojej twoacute;rczości. W każdym razie, wszystkie moje pomysły zaakceptował. Przełknął nawet zmiany dotyczące formy samej partytury. Wiem, że w przypadku żyjących kompozytoroacute;w taka otwartość nieczęsto się zdarza. Nie zmieniałem nut, ingerowałem tylko w formę. Zrobiłem kilka skroacute;toacute;w w pierwszym akcie. Muzyka stała się tematem innej opowieści, niż to było w założeniu Rogera Watersa. Wszystko starałem się jemu logicznie uzasadnić, a on dał mi wolną rękę. Nie wiem, jak moją interpretację swojej muzyki przyjmie na premierze.

Zarezerwował 30 najlepszych miejsc dla siebie i swoich znajomych z całego świata...
- Naprawdę? Teraz jeszcze bardziej się zdenerwowałem. Nawet się trochę boję.

Przecież ma pan już na koncie udział w prawie 60 realizacjach teatralnych: aktorskich, choreograficznych i reżyserskich.

- A mimo to, trochę się boję.

Był pan fanem Pink Floyd?
- Fan – to za duże słowo. Nie wieszałem plakatoacute;w tego zespołu na ścianach, nie marzyłem o tym, by być na wszystkich koncertach. Natomiast z przyjemnością słuchałem i słucham ich muzyki. Spotkanie z Rogerem Watersem rozpatruję raczej w kwestiach przypadku. Marek Szpendowski, producent bdquo;Ca Ira”, doprowadził do tego, że pracuję nad operą Watersa. Cieszę się, że mogłem spotkać legendę światowej muzyki. Na szczęście to normalny, sympatyczny facet.

Od pana debiutu w Złym zachowaniu minęły już 22 lata. Jakby pan teraz spramp;oacute;bował określić swoją drogę artystyczną?

- Cały czas poszukuję, bo ten zawoacute;d, ktoacute;ry od tak wielu lat uprawiam, polega na poszukiwaniu własnej artystycznej drogi. Wciąż proacute;buję zrobić taki spektakl, z ktoacute;rego będę do końca zadowolony. Na razie mi się to jeszcze nie udało. Z każdym przedsięwzięciem wydaje mi się, że jestem bogatszy o wiedzę. Mam nadzieję, że znajdę swoacute;j artystyczny język, ktoacute;ry będzie rozpoznawalny i rozumiany przez widzoacute;w.

Dla wielu ludzi pozostaje pan Panem od Metra. Czy chciałby pan, żeby Ca Ira przyćmiła Metro?

- Metra nic nie przyćmi, dlatego że było ono nie tylko głośnym wydarzeniem artystycznym. Ten spektakl stanowi pewną cezurę w historii polskiego teatru: był pierwszą produkcją niepaństwową, zrobioną za prywatne pieniądze. Poza tym pierwszy raz na profesjonalną scenę wprowadziłem ludzi z ulicy i ten fakt wielu światłych mi wypominało. Przełamałem ten sposoacute;b myślenia, że aby grać w teatrze, trzeba skończyć szkołę teatralną i odsiedzieć kilka lat w garderobie. Legendy Metra nie przeskoczę. Mam oczywiście nadzieję, że uda mi się zrobić kilka bardzo dobrych muzycznych spektakli i właśnie Ca Ira będzie jednym z nich.

Szykuje się pan ramp;oacute;wnież do premiery Ca Ira w klasycznej operze. Ostatnio, nowo mianowany dyrektor Opery Narodowej powiedział, że Mariusz Treliński, wybitny reżyser filmowy i operowy, nie może decydować o operowym repertuarze, bo nie ma wykształcenia muzycznego. A jeśli to panu ktoś zarzuci, iż realizuje pan operę, nie posiadając do tego uprawnień?

- Mam dyplom piosenkarski. Udało mi się go zdać eksternistycznie u pana profesora Aleksandra Bardiniego. Mam nadzieję, że ta rekomendacja wystarczy.
































Reklama



Janusz Józefowicz (ur. 1959) – reżyser, aktor, choreograf i tancerz. Autor najpopularniejszego polskiego musicalu "Metro", wystawianego do dziś w warszawskim Teatrze Buffo (prapremiera odbyła się w 1991 roku). Musical wystawiano również w Moskwie (zdobył w Rosji nagrodę "Złotej maski" za najlepszy spektakl i reżyserię) oraz na Broadwayu.