JUSTYNA KOBUS: W ciągu 22 lat istnienia skromny przegląd filmowy zamienił się w międzynarodowy festiwal, który nie tylko prezentuje filmy, ale ma też status odkrywcy. Jak to się robi?
STEFAN LAUDYN: Przygotowanie Festiwalu, w tym dobór programu, to ciężka praca poparta wiedzą, doświadczeniem oraz rozbudowaną siecią kontaktów. Niewielki zespół selekcyjny wspomagany przez rozsianych po świecie konsultantów musi wiedzieć o wszystkich interesujących filmach, jakie pojawiają się na rynku. Staramy się oglądać je możliwie najwcześniej, czasami przed oficjalną premierą. Zwykle decyzję o zaproszeniu filmu podejmujemy bardzo szybko. Potem trzeba jeszcze go zdobyć, co bywa niełatwe. Często istnieje jedna kopia, która obsługuje wiele festiwali. Fakt, że tak dużo wspaniałych filmów trafia tak wcześnie do Warszawy – choć w tym samym czasie odbywają się m.in. festiwale w Pusanie, Rzymie, Wiedniu, Londynie, Vancouver – zawdzięczamy dobrej opinii, na jaką zapracowała nasza impreza.

Reklama

Festiwal ma specyficzny repertuar. Mało kina widowiskowego, skromne, ale znakomite produkcje. Zgodzisz się jednak: to impreza całkiem niekomercyjna. Skąd więc jej komercyjny sukces?

To repertuar zdecydowanie odmienny od propozycji zwykłych kin i na tym między innymi polega jego atrakcyjność. Publiczność nabrała już do nas zaufania, możemy więc pozwolić sobie na wybór filmów, które podobają się nam, organizatorom, bez oglądania się na walory komercyjne, takie jak gwiazdorska obsada, znany reżyser, efekty specjalne. Poza tym wokół festiwalu powstaje pewne szczególne zjawisko zwane syndromem wydarzenia, które sprawia, że ludzie chcą uczestniczyć w imprezie, która ma ma dobrą markę. Znam ludzi, którzy od 20 lat nie opuścili żadnej edycji WFF, wykorzystują nawet urlopy wypoczynkowe byle zobaczyć wszystkie filmy. Wiem, że sporo osób tak robi i ogromnie mi to pochlebia. Są widzowie, którzy mają ogromną wiedzę na temat Festiwalu i prezentowanych na nim filmów. Sympatia i szacunek widzów są dla nas najsilniejszą motywacją do pracy.

Jaki jest udział Ministerstwa Kultury i telewizji publicznej – dwóch głównych źródeł finansujących nasze kino w dofinansowaniu WMFF? Czy PISF dołączył do festiwalowych „sponsorów”?

Nie nazywałbym Ministerstwa Kultury ani Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej sponsorami. Fakt dotowania przez nich Festiwalu wynika z zakresu ich działalności. W większości krajów europejskich państwo i jego struktury wspomagają kulturę. Ministerstwo Kultury przeznaczyło w tym roku na Festiwal 150 tys. zł – połowę tego, co w ub.r. Biuro Kultury Urzędu Miasta przeznacza na Festiwal znacznie więcej pieniędzy, a przy tym, co bardzo ważne, w sposób partnerski uczestniczy w rozmowach o przyszłości naszej imprezy. Historia naszych kontaktów z telewizją to temat na osobne opowiadanie. Po latach nieudanych prób nawiązania satysfakcjonującej współpracy z TVP, skierowałem swoje kroki do Polsatu, gdzie decyzje zapadają szybko i są sprawnie realizowane. W rezultacie mamy pierwszą w historii Festiwalu telewizyjną kampanię z prawdziwego zdarzenia, w której wzięli udział wspaniali polscy aktorzy: Agnieszka Grochowska, Maja Ostaszewska, Borys Szyc i Zbigniew Zamachowski.

Ilu widzów zobaczyło w ubiegłym roku festiwalowe projekcje?

Ponad 80 tys. Co roku wydaje nam się, że liczba widzów już się nie zwiększy, ale nasz festiwal cieszy się coraz większą popularnością.

____________________________________________________________

Reklama

Stefan Laudyn, dyrektor Warszawskiego Festiwalu Filmowego