Grasz policjanta, który współpracuje z profesorem nauk ścisłych. Czy przed zdjęciami przeszedłeś przyspieszony kurs matematyki?
Robert Morrow: Nie, ale zamiast wkuwać matmę, musiałem nauczyć się mnóstwa innych rzeczy. Czytałem scenariusz, próbowałem wczuć się w postać Dona Eppesa i zapamiętywałem dialogi, więc chyba jestem usprawiedliwiony. Oczywiście, nie obeszło się bez problemów. Skończyłem szkołę aktorską, a nie nauki ścisłe. Z matmy miałem ledwo tróję. Dlatego podczas kręcenia scen ze skomplikowanymi obliczeniami, siedziałem i zastanawiałem się: Co oni do cholery mają na myśli?

Reklama

Grałeś jednak agenta FBI. W tej dziedzinie też chyba musiałeś się podszkolić?
Cały czas mam z nimi gorącą linię. Wcześniej zaprosili mnie nawet do siedziby dowództwa FBI i szkoły dla przyszłych agentów. Robi duże wrażenie, mieści się w słynnej bazie marines w Quantico w stanie Wirginia.

Wcześniej grałeś w "Przystanku Alaska". Serial ten miał wpływ na wiele innych produkcji telewizyjnych.
Chyba tak, pojawia się coraz więcej klimatycznych seriali o zwykłych ludziach z małych społeczności. W Stanach dużą oglądalność zdobył "Everwood", historia chirurga, który przeprowadza się do miasteczka w Kolorado. Cały świat oszalał na punkcie "Gotowych na wszystko". Dla mnie te szalone sąsiadki też mają coś wspólnego z bohaterami "Przystanku Alaska".

Jak trafiłeś do "Przystanku Alaska"?
Przeszedłem kilka castingów. To było dla mnie jak trzęsienie ziemi. Młody idealistyczny aktor z tętniącego życiem Nowego Jorku, musiał nagle przeprowadzić się do mniej trendy i zdecydowanie bardziej chłodnego Seattle. Nigdy wcześniej tak nie marzłem. Na szczęście przyzwyczaiłem się do tego i bardzo zżyłem z doktorem Fleischmanem. Dzięki tej roli mogę teraz pojechać na Alaskę i wszędzie przenocować za darmo (śmiech).