Nie da się ich unieważnić, udawać, że nic się w Polsce nie stało, a oprawców można równać z ich ofiarami. Dziś, gdy trwa rozliczanie tej przeszłości, festiwal oskarżeń zamieniający się w typowo polską groteskę - „Norymberga”jest jednym z niewielu poważnych głosów w tej dyskusji.

Sztuka Tomczyka nie jest jednak tekstem doskonałym. Sam pomysł pozostaje na granicy prawdopodobieństwa: ubek, automat do niszczenia ludzi, istota bez krzty sumienia, kanalia - nagle przeżywa objawienie, coś w rodzaju wiadomego wypadku, który w drodze do Damaszku z Szawła uczynił Pawła. Znamy trochę historię naszego kraju, znana jest już dość dobrze ubecka mentalność, która przypomina znany aforyzm Leca: "Sumienie miał czyste - rzadko używane". Trudno więc spodziewać się, by ubol Kołodziej nagle żądał dla siebie Norymbergi, sądu nad sobą i tym wszystkim, czemu wiernie służył całe parszywe życie. Sama ekspozycja tej sztuki szeleści gazetowym papierem, Tomczyk opowiada o rzeczach znanych od kilkunastu lat. Można sądzić, że gdyby ten tekst pojawił się na scenach 18 lat temu, w chwili gdy polski teatr gorączkowo rozliczał chylący się ku upadkowi komunizm, byłby swoistym katharsis.

Po „Norymbergę” warto jednak sięgać, co udowodnił Waldemar Krzystek jej telewizyjną realizacją. Zatuszował deklaratywność tego tekstu, wydobywając to, co u Tomczyka najciekawsze: psychologiczną komplikację. Ma się wrażenie, że młoda dziennikarka przybywająca do starego funkcjonariusza aparatu przemocy – odkrywająca z przerażeniem, że cała jej kariera mogła się spełnić tylko dzięki cichej pomocy tego potwora, który dla niepoznanki przybrał ludzkie kształty - jest muchą, która uświadomiła sobie, że od dawna tkwi w pajęczynie. Jest igraszką, ofiarą sił, którym nie jest się w stanie przeciwstawić.



Reklama