Pierwsza poważna przymiarka do złotych statuetek nastąpi jednak już jutro: Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej w Hollywood ogłosi swoje nominacje do Złotych Globów. Ich laureaci najczęściej sięgają po Oscary.

Wyjątek stanowią wyróżnienia dla aktorów, bowiem Złote Globy przyznawane są oddzielnie za obrazy dramatyczne oraz komedie i musicale, zaś Akademia może wskazać jednego laureata. Wypada też wziąć poprawkę na zachowawczość akademików, którzy - bardziej niż członkowie niezależnego stowarzyszenia krytyków filmowych - dbają o polityczną poprawność dzieł. Klasyczny jej przykład mieliśmy w ubiegłym roku, gdy zwycięzca Złotych Globów "Tajemnica Brokeback Mountain" Anga Lee otrzymał co prawda nagrodę za reżyserię, jednak akademicy nie odważyli się wybrać najlepszym filmem historii miłosnego związku homoseksualnej pary. Ale już rok wcześniej w przypadku świetnego filmu Clinta Eastwooda "Za wszelką cenę" zarówno nagroda główna, jak i pozostałe ważne kategorie wypadły niemal identycznie. Jak będzie tym razem?

Skoro o Eastwoodzie mowa, to i tym razem trafił on do czołówki faworytów. Zrealizował dwa tytuły poświęcone temu samemu wydarzeniu. Pierwszy "Sztandar chwały" opowiada historię amerykańskich żołnierzy uczestniczących w krwawej bitwie z Japończykami o wyspę Iwo Jima. Drugi - "Letters From Iwo Jima" - na oficjalną premierę czeka do 20 grudnia (jest regułą, że faworytów przetrzymuje się do końca roku, by akademicy mieli w pamięci walory dzieła), wiadomo jednak, iż opowiada o tej samej bitwie widzianej oczami Japończyków.

Ci, którzy film znają, wychwalają pod niebiosa, zaś National Board of Review przyznało mu właśnie tytuł najlepszego filmu roku. Niewykluczone zresztą, że oba rywalizować będą o Oscara – "Letters From Iwo Jima" zakwalifikowano do kategorii filmów… nieanglojęzycznych (dialogi prowadzone są bowiem po japońsku). Nieanglojęzyczny jest też "Apocalypto" Mela Gibsona - bohaterowie mówią językiem Majów. Wieść niesie, że mamy do czynienia z wielkim i tym razem kontrowersyjnym kinem. Film, w którym Gibson próbuje wyjaśnić zagadkę upadku cywilizacji Majów, jest ponoć nie mniej poruszający i nie mniej brutalny jak słynna "Pasja", która jak wiadomo z uwagi na kontrowersyjność nie miała szans choćby na oscarową nominację.

Tym razem prócz samego dzieła problemem Gibsona mogą okazać się jego prywatne wyskoki - afera związana z antysemickimi wypowiedziami reżysera, jakich dopuścił się po pijanemu pod adresem policjantów. Film właśnie wszedł na amerykańskie ekrany i od razu trafił na szczyt box office’ów. Z pewnością nominacje "Babel" Alejandro Gonzaleza Inarritu, nagrodzony za reżyserię w Cannes. Paradoksalnie, słabszy od poprzednich nominowanych tytułów tego reżysera: "Amores perros" i "21 gramów" ma większą szansę na statuetkę. Po pierwsze, wieńczy artystyczną trylogię, jakie uwielbiają akademicy (nagradzają zwykle ostatnią część), po drugie, pozycja Inarritu w Hollywood jest dziś mocniejsza niż przy okazji rewelacyjnego debiutu. W czołówce faworytów jest też "Dreamgirls" czekająca na premierę muzyczna opowieść o czarnoskórych wokalistkach, które próbują zaistnieć w zdominowanym przez białych przemyśle muzycznym lat 60.

Jeśli nominacji nie dostanie świetna "Królowa" Stephena Frearsa, to już z pewnością Oscar za najlepszą rolę kobiecą przypadnie Helen Mirren. Angielce zagrozić może chyba wyłącznie Penélope Cruz, z tym że w głównych kategoriach Akademia chętniej nagradza Amerykanów – stąd, ku zdziwieniu wielu, w typowaniach pojawia się nazwisko piosenkarki Beyonce Knowles, grającej w "Dreamgirls".

Akademia może zechcieć nagrodzić film o 11 września. Do wyboru ma dwa tytuły: znakomity „Lot 93” Paul Greengrasssa, który, o ironio, przemknął przez amerykańskie kina ledwo zauważony i patetyczny, średnio udany obraz Olivera Stone’a "World Trade Center". I znów paradoks: choć „Lot 93”, poruszający niemal dokumentalny dramat, bije na głowę Stone’a, czarnym koniem Oscarów może okazać się ten ostatni - Hollywood kocha patetyczne widowiska z happy endem.

Na koniec największy pewniak tegorocznego oscarowego rozdania, czyli film Martina Scorsese "Infiltracja". Twórca "Taksówkarza", który ma już obsesje na punkcie statuetki (powinien ją otrzymać wiele lat temu i to nie raz!) teraz wydaje się stuprocentowym kandydatem do nagrody za najlepszą reżyserię. Nagroda dla filmu nie jest jednak tak oczywista, gdyż obraz jest remakiem. Z całą pewnością zaś kilka kreacji aktorskich z "Infiltracji" doczeka się co najmniej nominacji. Trzykrotnie uhonorowany statuetką Jack Nicholson ma szanse na kolejną, na pierwszą zaś zasłużył Leonardo DiCaprio świetny jako detektyw na usługach mafii. Najwyżej dziś notowanym kandydatem do aktorskiej nagrody jest jednak Forest Whitaker za rolę afrykańskiego tyrana Idi Amina w filmie "Ostatni król Szkocji".

W kategorii: film nieanglojęzyczny zdecydowanym faworytem jest "Volver" Pedro Almodóvara, dwukrotnie nagrodzonego już Oscarem. Wydaje się, że zagrozić może mu jedynie niemieckie "Życie na podsłuchu", z tym, że film nie trafił jeszcze do amerykańskiej dystrybucji, co osłabia jego promocję zaś "Volver" ma reklamę jakiej nie miał dotąd żaden obraz nieanglojęzyczny za Oceanem. Z marzeniami o nominacji dla filmu "Z odzysku" powinniśmy się chyba pożegnać, całkiem realna jest za to przynajmniej nominacja dla krótkometrażowego "Melodramatu" Filipa Marczewskiego, mającego już na koncie worek nagród w tej kategorii. Oscarowe nominacje ogłoszone zostaną 23 stycznia, zaś nagrody Akademia wręczy 25 lutego. Ich rangę najcelniej oddaje monolog z filmu Stone’a, w którym bohater mówi: "Gdybym miał do wyboru – zostać prezydentem USA albo dostać Oscara, nie zastanawiałbym się ani przez moment". Chyba w całej filmowej branży – oczywiście poza Ronaldem Reaganem – nie znajdzie się nikt, kto byłby innego zdania.















Reklama