DARIUSZ JABŁOŃSKI, Reżyser i producent filmowy ("Fotoamator")
Sam zadaję sobie to pytanie, śledząc ostatnie dokonania Gibsona, ponieważ wyjątkowo boję się przemocy na ekranie i jej wpływu na młodych ludzi. Nie zapominajmy, że młoda widownia identyfikuje się z ekranowymi bohaterami. Ich postępowanie zostaje w pamięci nastoletniego widza, któremu tłumaczy się w dodatku, że cel uświęca środki. A to nie jest prawdą. Nie zgadzam się z opinią, że jeśli pokazywanie przemocy służyć ma przesłaniu filmu, to jest usprawiedliwone. Wiem, jak wielką się rażenia ma kino, a żyjemy w świecie tak bardzo zdominowanym przez przemoc i agresję, że jeśli jeszcze sztuka ma się nią karmić, to mówię temu zdecydowane "nie". O ile w przypadku "Pasji" sceny przemocy nie budziły we mnie sprzeciwu, o tyle przy okazji "Apocalypto" już nie mogę zrozumieć ich celebrowania. Kino nie potrzebuje aż takiej dosłowności, tak przerażających widoków tortur. Przyglądając się Gibsonowi, zaczynam go podejrzewać o zwyczajną ekscytację okrucieństwem i zastanawiam się całkiem serio, czy ten facet nie ma jakichś poważnych problemów z psychiką… Odnoszę wrażenie, że on rzeczywiście uczynił z okrucieństwa element atrakcji swoich filmów, odkrywając, jak świetnie ono się sprzedaje, i jak efektownie wypada na ekranie. A to już z całą pewnością spore nadużycie.

RYSZARD BUGAJSKI, reżyser ("Przesłuchanie")
Nie istnieją - na szczęście - reguły, decydujące o tym, jaka dawka przemocy jest dozwolona. Nie ma tak, że jeśli na ekranie ktoś wbije nóż w żołądek ofiary 5 cm głębiej, to oznacza, że twórca posunął się za daleko. To pozostaje wyłącznie kwestią wrażliwości artysty. Bywają tematy, o których nie da się opowiedzieć bez scen przemocy, wiem coś o tym. Mieszkając w Kanadzie, nakręciłem film "Clearcut", którego bohaterami byli amerykańscy Indianie, i ich relacje z białymi. By je pokazać przekonująco, włączyłem do filmu scenę skalpowania – naprawdę nie było innego sposobu, by pokazać ogrom zadawanego cierpienia, i będę tej sceny bronił. Ale w przypadku filmów Gibsona pojawia się pytanie, czemu te ociekające krwią sceny mają służyć? Nawet w „Pasji” nie do końca się bronią, bo przesłaniem filmu jest cierpienie Jezusa w imię naszego ocalenia, nie przekładające się w żaden sposób na hektolitry wylanej krwi. W "Apocalypto" natomiast już nie da się podciagnąć scen okrucieństwa pod tezę: "tak było", bo znawcy tego okresu nie zostawili na Gibsonie suchej nitki. Film skupia się przecież na końcowym okresie cywilizacji Majów, gdy przerażające rytuały składania ofiar z żywych ludzi, wyrywania serc ofiarom itp., nie były już stosowane. Gibson użył ich więc bezpodstawnie, jako zwykły komercyjny chwyt, wiedząc, że przemoc na ekranie świetnie się sprzedaje. Ten sam mechanizm dotyczy pornografii. Granice dopuszczalności tego, co można pokazywać na ekranie, w obu przypadkach zostały mocno przesunięte.

JERZY WÓJCIK, operator „szkoły polskiej”, współtwórca jej najsłynniejszych filmów ("Eroica", "Popiół i diament", "Kanał") reżyser, profesor zwyczajny sztuki filmowej.
Dla mnie sprawa jest taka oczywista, że wręcz szkoda mi czasu na dyskuję na temat. Od momentu, gdy zauważono, jak świetnie sprzedaje się na ekranie przemoc, epatowanie nią stało się rzeczą zwyczajną i dozwoloną. Nie chce mi się bawić w analizy typu: czy można w imię tzw. wyższego celu pokazywać okrucieństwo, bo nie na tym polega problem, który zresztą dotyczy nie tylko filmów Gibsona i nawet nie tylko kina, ale całej sztuki. Tu chodzi o wszechobecność zła, które niepostrzeżenie stało się niedłącznym elementem współczesnej sztuki. I tylko tyle mam to powiedzenia na temat. Kino tego rodzaju kompletnie mnie nie interesuje.

PAWEŁ EDELMAN, operator filmowy, ("Psy", "Pan Tadeusz", "Pianista"), laureat Felixa, Cezara i nominacji do Oscara za „Pianistę”
Nie należę do fanów Gibsona. "Pasji" nie byłem w stanie obejrzeć do końca, poraziły mnie sceny torturowania Chrystusa. Myślę, że Gibson to facet, który ma poważne kłopoty ze swoją osobowością. Poziom okrucieństwa w jego filmach przekracza granice wytrzymałości statystycznego widza. O ile w przypadku "Apocalypto", filmu przygodowego, mogę zaakceptować sceny przemocy, o tyle w "Pasji", filmie bardzo ideologicznym, są już dla mnie nie do przyjęcia. Ekran spływający krwią w filmie o Chrystusie to ewidentne nadużycie. Okrucieństwo przemawia do widza znacznie bardziej, gdy nie jest pokazywane tak dosłownie. W filmie Andrzeja Wajdy o zbrodni katyńskiej, nad którym właśnie pracuję, z uwagi na temat filmu pojawiają się sceny, które powinny wstrząsnąć widzem. Ale nie pokazujemy samego momentu zbrodni, epatując widokiem rozpryśnietych mózgów i tryskającej krwi. N|ie chcę zdradzać szczegółów filmowej kuchni, ale zapewniam, że o największym okrucieństwie można z pomocą kamery opowiedzieć w sposób bardziej dyskretny, niż czyni to Gibson, pozostawiając resztę wyobraźni i wrażliwości widza.

FILIP BAJON, reżyser, producent, pisarz ("Magnat", "Przedwiośnie")
Tak jak cenię i uważam za świetnego reżysera Clinta Eastwooda, tak nie lubię Gibsona i zupełnie nie przemawia do mnie jego kino. Nadużywa przemocy z pełną premedytacją, epatuje nią, szukając dla niej uzasadnień. Skoro jest tak gorliwym chrześcijaninem, a „Pasja” odniosła tak gigantyczny, komercyjny sukces, powinien cały dochód z filmu przeznaczyć na głodujące kraje Trzeciego Świata, albo inny zbożny cel. Jednak tego nie uczynił. To daje do myślenia. Gibson najwyraźniej odkrył, że przemoc na ekranie wygląda efektownie i duża część widowni chce ją oglądać. Więc esksploatuje ją w kolejnych filmach, nadużywa jej. Nie tak pokazuje się ból i cierpienie na ekranie, nie w tak tautologiczny, dosłowny sposób. Stara zasada, że fragment bardzo drastycznej całości lepiej sprawdza się niż jej celebrowanie, obowiązuje też w kinie. Ale Gibson najwyraźniej myśli inaczej.












Reklama