Swój pierwszy film "Novembre" Łukasz Karwowski nakręcił w 1992 roku. Później zajął się realizacją reklam telewizyjnych. Na swój drugi obraz kazał czekać widzom niespełna piętnaście lat, jednak jak zapowiada, kolejny powstanie jeszcze w tym roku.

Katarzyna Nowakowska: "Jasminum", "Kto nigdy nie żył…", teraz twój film, którego bohaterem jest zakonnik. Mamy do czynienia z nowym nurtem kina kościelnego w Polsce?
Łukasz Karwowski: Nie, to w ogóle nie jest kino kościelne. Głównym bohaterem faktycznie jest zakonnik, ale on z tego zakonu wychodzi. I tak naprawdę nie ma znaczenia, że nim był, choć na początku filmu jakoś to go określa. Poza tym przez ostatnie półtora roku nie widziałem żadnych filmów, więc trudno mi się do nich odnieść. Robiąc ten film, starałem się robić go najlepiej jak umiem, a nie kalkulowałem, w co się tu wpisać, w jaki kontekst. Trudno przewidzieć, ani też uniknąć, takich rzeczy, które okazują się dopiero, gdy film wchodzi na ekrany, że przychodzi mu się zmierzyć z czymś już zastanym.

Na liście płac filmu figuruje nazwisko ojca Oszajcy. Na czym polegała jego rola?

Ojciec Oszajca konsultował scenariusz. Głównie pod kątem artystycznym. Kiedy napisałem scenariusz, to szukałem kogoś mądrego, kto mógłby to przeczytać i doradzić mi. On go przeczytał i wydał opinię. Bardzo szanuję ojca Oszajcę i jako po prostu mądrego człowieka, i jako człowieka pióra, więc kiedy wyraził opinię, skrzętnie ją wykorzystałem.

Obsadziłeś Szyca i Grochowską w rolach trochę dla nich nietypowych – Szyc nie jest twardzielem, a o Grochowskiej można sporo powiedzieć, ale nie to, że jest damąamp;hellip; To świadomy zabieg?

Scenariusz został napisany dla Borysa i dla Agnieszki. Pisząc, wiedziałem, że oni zagrają w moim filmie. Byłem zainspirowany ich otwartością i talentem. Jeśli chodzi o obsadzenie tych aktorów niezgodnie z tym, co zazwyczaj grają, wydaje mi się, że to dobry zabieg, by aktorów obsadzać nie wprost, nie tak, że zagrali już dziesięć takich samych ról i jedenasta znów taka sama. To jest niekorzystne i dla aktora, i dla projektu. Oczywiście zawsze jest niebezpieczeństwo, że aktor się nie sprawdzi w nietypowej dla siebie roli, bo z jakichś przyczyn mu ona nie leży. Ale Borys i Agnieszka są po prostu genialnymi aktorami, zagrają wszystko. Ale też takie obsadzenie aktorów wzięło się z mojego przekonania, że ciekawiej jest, kiedy małą, chudą, brzydką osobę obsadza się w roli wielkiego groźnego gangstera. Uważam, że aktor ma wtedy większe pole do popisu, a postaci daje to jakąś głębię.

Wspomniałeś o nowym projekcie, co to będzie?
Komedia romantyczna. Ale ambitna. Mamy nadzieję zrobić film, który nie tylko będzie bawił i wzruszał, ale i mówił coś o świecie. To będzie historia niełatwej miłości Amerykanina i Polki, a zarazem historia zderzenia kultur, bo to wydaje mi się bardzo ciekawe. Rolę Amerykanina zagra Jeff Donovan, którego mieliśmy okazję widzieć w Hitchu z Willem Smithem, więc całkiem znany hollywoodzki aktor, a Polkę – Agnieszka. Borys oczywiście też weźmie udział w tym filmie i wcieli się w postać geja. Więc znów niezgodnie z tym twardzielskim image'em.

Oprócz świetnych aktorów zatrudniłeś w swoim filmie naturszczyków. Skąd ich wziąłeś i jak się pracowało? Zwłaszcza skąd wytrzasnąłeś tę fantastyczną panią, która wygłasza przekomiczny monolog w sklepie?

Film został nakręcony w takiej maleńkiej wiosce, gdzie są cztery domy i te dzieci, które biorą udział w filmie, mieszkają w okolicy. Zrobiliśmy coś na kształt castingu, na który zgłosiło się ich mnóstwo i wzięliśmy więcej niż początkowo planowaliśmy, co w końcu okazało się dobre, zagrało. Dzieci w ogóle nie przejmowały się kamerą, cały ten rozgardiasz filmowy nie robił na nich żadnego wrażenia, były bardzo naturalne. Jeśli chodzi o panią Bożenę Kluskę, to jest ona prawdziwym fenomenem, ponieważ ten monolog zaimprowizowała. Ja tego nie napisałem, zresztą nie da się czegoś takiego napisać. Ustaliłem z nią jak z zawodową aktorka w jakim kierunku to ma iść i ona zrobiła to świetnie. To po prostu niesłychany, naturalny talent.

Co oznacza to, że Robert Więckiewicz wciela się w te kolejne postaci, które główni bohaterowie spotykają na swej drodze?
To kolejny genialny aktor, który zagra wszystko. Jest niezwykle świadomy tego, co robi, a zarazem bezkompromisowy. A postać jest oczywiście symboliczna – w moim zamyśle to rodzaj czarnego anioła, który popycha naszych bohaterów w jakimś kierunku, nie zawsze, jak się zdaje, dobrym. Popycha ich czasem w trudne sytuacje, ale okazuje się, że w konsekwencji wychodzi im to na dobre, pozwala coś przełamać i pójść dalej.

A skąd w twoim filmie niezbyt popularna w polskiej kinematografii konwencja kina drogi?
Pisząc scenariusz, koncentruję się przede wszystkim na tym, o czym chcę powiedzieć, jaka jest historia. I ta droga wyszła mi przy okazji, to nie jest kino drogi. Ma trochę wymiar symboliczny, bo podróżują po to, by się zmienić. Ale ta ich podróż jest raczej pokraczna, bliżej jej do błąkania się bez celu niż do podróży z miejsca A do miejsca B. Ta podróż miała bardziej pokazywać ich stan ducha.

Jak to w kinie drogiamp;hellip;
Jak to w kinie drogi (śmiech). Ale nie chciałem, by chodziło tylko o pokonywanie przestrzeni, raczej o podróż samą w sobie.

Skoro mowa o przestrzeni, to przepiękne plenery wybrałeś do filmu.
Plenery, kostiumy i scenografia są zasługą mojej żony Weroniki, bardzo zdolnej scenografki, która pracowała dotychczas w teatrze i przy reklamach. To był jej pierwszy film i włożyła wiele wysiłku w to, by dobrze wszystko wyglądało. Ja się prawie w to nie mieszałem.

Poruszasz temat śmierci. Nie za trudny, jak na lekki w sumie film?

Uważam, że ten film nie jest o śmierci, tylko o miłości. W naszej kulturze śmierć nie jest, delikatnie mówiąc, traktowana najrozsądniej, ale ten film nie mierzy się z tematem umierania tak naprawdę. Tylko o tyle, że główny bohater jest z nim pogodzony – jest w balansie ze swoim życiem i śmierć nie jest dla niego ani czymś strasznym, ani patetycznym. Ten film opowiada raczej o sile miłości – jak jest mocna, jak przewrotna, i że w sytuacjach, z których pozornie nie ma wyjścia, miłość otwiera dodatkowe furtki i sekretne przejścia. Specjalnie dobrałem postaci, które są na przeciwległych biegunach, by pokazać, że jest to możliwe nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach.


Łukasz Karwowski (ur. 1965), reżyser. W 1990 roku ukończył łódzką Filmówkę na wydziale reżyserii. Przez rok uczył się w National Film and Television School w Londynie. W 1992 roku nakręcił swój debiutancki film Novembre, za który otrzymał na Festiwalu w Gdyni nagrodę Fundacji Kultury Polskiej. Przez ponad 10 lat zajmował się reklamą, pracował w Londynie i Nowym Jorku. Teraz zamierza kręcić już tylko filmy kinowe




























Reklama