Kolski lubi zaskakiwać i zmieniać filmowe gatunki. Robił już filmy wiejsko-magiczne, zaadaptował na ekran gombrowiczowską „Pornografię”, a ostatnio opowiedział widzom o przyjemnie pachnących mnichach. Za chwilę zabiera się za „Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną”, film na podstawie najgłośniejszej polskiej powieści XXI wieku Doroty Masłowskiej. Razem z autorką napisał scenariusz, a teraz wybiera kandydatów do głównych ról. Zdjęcia do filmu chciałby rozpocząć już w kwietniu.

Hanna Dobrzyńska: Dorota Masłowska pisała w "Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną" o swoich rówieśnikach, czyli ludziach młodszych od pana o ponad ćwierć wieku...
Jan Jakub Kolski: Myśli pani, że nie potrafię tego świata zobaczyć?

Tego nie powiedziałam. Chciałabym wiedzieć, jak pan ten świat Silnego, Andżeli, Magdy i innych młodych bohaterów powieści Masłowskiej postrzega...
Dla mnie nie ma wielkiego znaczenia, że to jest świat młodych ludzi. W nim dzieje się z grubsza to samo, co w świecie starców. I tu, i tam ludzie krzyczą o miłość, i tu i tam życie boli. Bohaterowie Masłowskiej chodzą, mówią, milczą, cierpią, kochają. Ja już filmowałem takich bohaterów. Może trochę inaczej mówiących, innymi słowami, ale przecież podobnych do Silnego i Magdy. Ich świat jest też moim światem, bo jego główne składniki są takie same dla nich i dla mnie; emocjonalny autyzm, pogoń za sukcesem za wszelką cenę, szybka i płytka komunikacja.

Dekoracje, czyli w przypadku "Wojny"... ulice małego miasteczka, blokowiska i nocne kluby mają znaczenie drugorzędne. Zapewniam, że film będzie adaptacją "Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną", chociaż w paru sprawach różnimy się z Dorotą. Nie zastanawiam się nad różnicą wieku, jaka nas dzieli, bo szkoda mi na to czasu. Zresztą gdyby pójść za tą logiką, to filmy o dzieciach powinny robić dzieci. Nie, sprawa wieku nie ma wielkiego znaczenia przy tej robocie.

A to jest trudna robota?
No tak, trudna. W tej chwili zajmuję się tłumaczeniem książki na język filmowy i w tym tłumaczeniu nie chodzi o literki. One są u Masłowskiej śliczne, ale cholernie trudne do przetransportowania na ekran. Ta proza jest mało filmowa, bo ma blade zdarzenia, blade fakty. Jej skarbem jest zupełnie co innego, ale to "coś" trudno złapać i zamienić na film. Więc ja teraz jak łowca motyli biegam z siatką po literkach Masłowskiej i łapię wszystko, co się nadaje. Dorota mi oczywiście pomaga, chociaż czasem patrzy na mnie podejrzliwie. Ten trud da się porównać do pracy przy "Pornografii" Witolda Gombrowicza. Zresztą pisarstwa Masłowskiej i Gombrowicza też się dadzą porównać. Obydwa ocierają się o geniusz.

Z "Pornografią" miał pan chyba trochę łatwiej, bo Gombrowicz nie stał panu nad głową i nie wtrącał się do scenariusza?

Oj, obsunęła się pani w tej tezie. Nawet nie wie pani jak bardzo. Gombrowicz nie stał nade mną, to prawda. Stali za to nade mną rozmaici strażnicy pieczęci, którzy dużo lepiej znają się na Gombrowiczu, niż on sam się znał na sobie. To był dojmujący dozór. Tak uważny i ortodoksyjny, że aż groźny dla rozumu. Strażnicy są gorsi od samych autorów. Chcą rozszarpywać na strzępy. Teraz mam lepiej. Autorka żyje, jest ładna, miło się na nią patrzy. W ogóle nie chce mnie rozszarpywać. Czasem tylko spojrzy tak jakoś na przestrzał, że czuję się... przezroczysty. Ale sporów nie mamy wielkich. Fajnie nam się razem kombinuje.

Ale przecież mógł się pan nie interesować tym, co autorka ma do powiedzenia i robić swój film na podstawie scenariusza...
Mogłem, ale cieszę się, że tak się nie stało. Bardzo polubiłem Dorotę. W niej jej coś absolutnie uwodzicielskiego. Ona potrafi zręcznie ukryć wrażliwość i wyglądać jak drapieżca. Są takie zwierzęta. A mnie się zdaje, że ją boli powietrze. No tak, interesuję się tym, co autorka ma do powiedzenia, bo to jest ciekawe i krwiotwórcze. Inaczej będzie na planie. Tam tylko ja rozdaję karty.

Co pan dopisał do Wojny..
Na przykład... Masłowską, pisarkę, bezduszną idiotkę chodzącą po scenie zdarzeń i wtrącającą się do wszystkiego. Dorota wymyśliła jej język. Zresztą scenariusz wciąż się nasyca nowymi elementami. One przybliżają go do pełni. Masłowska przystała na moje odczytanie Wojny... jako tekstu o wielkim potencjale muzycznym. Robimy więc film muzyczny, trochę szalony.

Czy polityka, która jest w powieści zaledwie lekko zaznaczona, znajdzie swoje odbicie w pana filmie?
Zupełnie mnie te tropy nie interesują. Oczywiście można by zrobić z dwóch facetów przesłuchujących Silnego bliźniaków, doczepić im kacze kupry i polityka gotowa. Tylko po co? Już Jasminum, przez obecność kaczek, było odczytywane jako film polityczny. Ale mnie te sprawy kompletnie nie interesują. Filmy, które są doraźnym komentarzem do rzeczywistości żyją bardzo krótko. Zresztą nie mam temperamentu komentatora politycznego. Z drugiej strony radary Masłowskiej wysłuchały IV Rzeczpospolitą i nawet mało uważny czytelnik te tropy w Wojnie odnajdzie.

Czym pan chce uwieść widzów w tym filmie?
Nie chcę nikogo uwodzić. Jak się zaczyna film od takiego zamiaru, to można skończyć w pustej sali kinowej. Przy żadnym z moich filmów nie miałem takiego zamiaru. Ja chcę tylko powiedzieć kolejne słowo w mojej trwającej od lat rozmowie z widzami. Wie pani, w takim zamyśle, w rachubie, żeby uwieść widzów, zaklęty jest potencjał na katastrofę, więc na wszelki wypadek jako widza wyobrażam sobie siebie samego. A jestem tyle samo młody, co stary i tyle samo mądry, co głupi. Taki jestem średni widz.

Przeprowadza pan castingi do ról w Wojnie... Jednak już wiadomo, że Silnego zagra Eryk Lubos, który ma tę rolę na koncie w teatrze. Zaangażował pan też Romę Gąsiorowską, która jest fizycznie podobna do Masłowskiej, poza tym się z nią przyjaźni. Nie poszedł pan przypadkiem na łatwiznę?

Nie, raczej na trudniznę. Aktorstwo w filmie i aktorstwo w teatrze to dwa różne aktorstwa. Nie widziałem Eryka w roli Silnego. Być może ma on już jakieś przyzwyczajenia związane z tą postacią. Będzie więc z czym walczyć. Teraz trwa proces formatowania postaci. W tej sprawie działamy już z Erykiem od paru miesięcy. To delikatna robota, więc potrzebujemy czasu. Nie wiem jeszcze, kogo zagra Roma Gąsiorowska. Na razie trwają zdjęcia próbne. Roma to nadzwyczajnie zdolna aktorka, więc nie ma powodu tłumaczyć się z tego zaproszenia.

Czy aktorzy radzą sobie z tym specyficznym, trudnym językiem Wojny...?
Umiarkowanie. To trudny język, ze szczególną frazą, szczególną melodią i aż proszący się o deklamowanie. Chcę by postaci w filmie mówiły naturalnie, więc siłą rzeczy dialog cały czas się kształtuje. Tak będzie chyba aż do wejścia na plan.

Szykuje pan kameralny film?
Nie sądzę. Będzie to raczej spory film. Muzyczny, ze zmiennym rytmem, porządnie zrobiony.

Wojna polsko-ruska podzieliła czytelników i krytyków. Przy okazji filmu będzie pewnie podobnie. Nie boi się pan?

To jest pytanie, które słyszałem już sto razy. Odpowiadam tak samo jak zawsze: boję się nieustannie i to jest jeden z podstawowych porządków w moim, niech będzie, artystycznym życiu. Strach jest moim najwierniejszym towarzyszem. Najbardziej boję się tego, że sobie za słabo wyobrażę, albo że zabraknie mi siły, by tak rozległej materii sprostać, poza tym by być pierwszym na planie filmowym, a ostatnim z niego schodzić. Boję się rutyny, boję się warsztatu, boję się zastygnięcia.

Ale otoczy się pan na planie Wojny... młodymi ludźmi, którzy na to nie pozwolą...

Nie otaczam się młodymi ludźmi. To oni się mną otaczają. Po to, żeby czerpać ze mnie... młodość. Bo ich najbardziej we mnie uwodzi młodość właśnie. A ja się otaczam przede wszystkim fachowcami i ludźmi dobrymi. Zapraszam też oczywiście do współpracy młodych, bo uważam, że to obowiązek człowieka, który coś już osiągnął w zawodzie. Fakt, że są nowi scenografowie, kostiumografowie, drudzy reżyserzy kino polskie zawdzięcza również mnie.

Niczego im jednak nie chcę podkradać, a już najmniej młodości. Gombrowicz radził młodość przespać, a ja radzę, by jej nie przeceniać. Młodość to żadna zasługa. Jest przez chwilę i tyle. A do filmu trzeba się po prostu dobrze przygotować.






































Reklama