"Zanim Camus do spółki z Sartrem wymyślili na siedząco egzystencjalizm, Marlowe od dawna już go praktykował. Po prostu wstawał, brał prysznic, szedł do biura, czekał na klientów, a potem wychodził do miasta i próbował coś zrobić, by życie było trochę bardziej możliwe niż zwykle" - tak pisał Andrzej Stasiuk w zbiorze szkiców "Tekturowy samolot".

Refleksje znakomitego polskiego prozaika oddają istotę rzeczy - słynny detektyw z powieści Raymonda Chandlera był jednym z najważniejszych bohaterów dwudziestowiecznej kultury masowej, bez którego nie sposób zrozumieć wielu dzieł zaliczanych do kultury wysokiej.Gdyby nie Chandler, nie byłoby filmów Quentina Tarantino i całej masy epigonów czarnego kryminału.

Philip Marlowe znów trafi do kin. Tym razem postać Marlowe'a wziął na warsztat producent Marc Abraham. Obraz powstanie dla wytwórni Universal Pictures i firmy Strike Entertainmet, która nabyła prawa do ekranizacji książek Chandlera.

W wywiadzie udzielonym "The Courier-Journal" Abraham zdradził, że detektywa zagra brytyjski aktor Clive Owen (rocznik 1964), znany m.in. z ról w "Sin City - Mieście grzechu" i "Planie doskonałym". Projekt jest na wczesnym etapie przygotowań, bo jak na razie trwają negocjacje ze scenarzystami i reżyserem.

To nie koniec nowych ekranowych wcieleń słynnego detektywa. Serial kryminalny osnuty na jego perypetiach zamierza zrealizować amerykańska stacja ABC. Akcja filmu zatytułowanego "Philip Marlowe" zostanie przeniesiona do współczesnego Los Angeles.

Jak twierdzą przedstawiciele ABC, w produkcji nie zostaną wykorzystane żadne publikacje Chandlera. Główny bohater (zagra go 35-letni Jason O’Mara, znany m.in. z "Kompanii braci") ma swobodnie poruszać się zarówno wśród elit, jak i kryminalistów, a w swojej pracy będzie wykorzystywał nie tylko szare komórki, lecz także pięści i pistolet.

Nawet jeśli spece z ABC uwikłają detektywa w najbardziej wymyślne śledztwa naszpikowane cudami techniki, nie będą mogli uciec od Chandlerowskiego pierwozworu. Chyba że zmienią tytuł filmu.
Możemy więc przewidzieć, jaki będzie, czy raczej jaki musi być, nowy ekranowy Philipe Marlowe.

Oddajmy głos Chandlerowi: "Mierzy nieco ponad metr osiemdziesiąt pięć i waży około osiemdziesięciu pięciu kilogramów. Jest ciemnym szatynem, ma piwne oczy i określenie "dość przystojny" najzupełniej by go nie zadowoliło.

Zadowala się każdym niemal gatunkiem papierosów. Pija każdy trunek, byle nie był słodki. Gdyby było pod dostatkiem takich jak on, świat byłby miejscem, w którym można by żyć bezpiecznie, a zarazem miejscem dość ciekawym, aby żyć w nim było warto".

Zagadka, którą rozwiązuje, musi być skomplikowana, np. jak ta z "Wielkiego snu", według którego powstał film Howarda Hawksa (1946) z Humpreyem Bogartem w roli głównej. Piszący scenariusz William Faulkner nie mógł się połapać w zawiłościach intrygi. Zdesperowany pisarz wysłał Chandlerowi pytanie: "Kto zabił Owena Taylora". Ten odpowiedział: "Nie wiem".

Ale wyjątkowość kryminałów Chandlera polega na czym innym. Marlowe jest inny niż dwaj jego koledzy po fachu, Hercules Poirot i Sherlock Holmes. Chandler stworzył Marlowe’a w czasach Wielkiego Kryzysu.

Zgorzkniały, znużony, oszukiwany, poniewierany przez policję i przestępców detektyw z Los Angeles wyrażał ducha czasu. W Chandlerowskich kryminałach wszyscy byli podejrzani i w pewnym stopniu winni, zło czaiło się wszędzie, nabierało wręcz metafizycznej głębi. Dlatego też śledztwa miały inny wymiar.

Marlowe snuł egzystencjalne rozważania, cytował Szekspira i Eliotta, a choć nie rozstawał się z rewolwerem (papierosami i szklaneczką burbona), rozbijał nosy i sam mocno obrywał po twarzy. Tylko raz zabił człowieka. Był nim psychopatyczny morderca Lash Camino w "Głębokim śnie".

Marlowe pozował na cynika, sypał ciętymi ripostami i bon motami (patrz ramka), ale w głębi duszy był tęskniącym za spokojnym życiem facetem, jak wielu mu podobnych nie tylko w Ameryce i nie tylko czasach Wielkiego Kryzysu.

W postaci Marlowe’a można się doszukać śladów biografii Raymonda Chandlera, który mawiał "że wykształcenie nie zrobiło mu wielkiej krzywdy". Pisarz, który wprowadził pogardzaną wcześniej literaturę "pulp fiction" na salony sam miał kłopoty, których nie szczędził swoim bohaterom.

Wyleciał z zarządu koncernu naftowego za pijaństwo, klepał biedę, jako 36-latek ożenił się za starszą o 18 lat kobietą, którą zdradzał na lewo i prawo. Próbował się zastrzelić, jednak chybił, ponieważ był pijany (uszkodził tylko prysznic). Ale pisał jak ktoś, komu obce są porażki z nieożywioną materią, alkoholem i złośliwym losem. To dlatego Hollywood wciąż się nie może od niego oderwać.






























Reklama