Lider zespołu Jack White pochodzi z Detroit - miasta The Stooges i stolicy techno. White na swą pierwszą miłość wybrał punk rocka. Niewiele później zainteresował się surową muzyka amerykańskiego Południa. W erze hip-hopu i muzyki klubowej kreując się na rockandrollowego purystę, zdobył zaufanie wszystkich stęsknionych za szczerością rockowego przekazu. Miał do tego predyspozycje - unikalny gitarowy styl i wiarygodność zdobytą przez lata grania w garażowych kapelach.

Reklama

Brudny sound White Stripes i zamiłowanie do fetyszu "vintage" - starego analogowego sprzętu i winylowej płyty, miałystanowić odtrutkę na plastikowe brzmienia współczesności. Swój przekaz Jack umiejętnie podrasował - wystarczy choćby wspomnieć, że limitowana edycja najnowszej płyty "Icky Thumb" wyszła, w porozumieniu z Apple Inc. na przenośnym dysku USB.

White jest prawdziwym mistrzem autokreacji. Choć wielu widzi w nim rockandrollowego macho, jeden ze swoich pierwszych albumów zatytułował "De Stijl" - zainspirowany konceptualnym nurtem w przedwojennych sztukach plastycznych. Swoją rockową krucjatę prowadzi też wraz z The Raconteurs, równocześnie udzielając się na boku w awangardowym orkiestrowym projekcie Aluminum.

Można rzec: cwany wykształciuch, który planuje wszystko w najdrobniejszych detalach, począwszy od ikonografii (konsekwentna gra kolorami: czerwonym, białym i czarnym), aż po sprytną grę własną biografią. Nieprzypadkowo przez długi czas popularność White Stripes podtrzymywały medialne dyskusje o rodzaju zażyłości pomiędzy gitarzystą a jego partnerką z zespołu, Meg. Dopiero po dziennikarskim śledztwie okazało się, że para - wcześniej uchodząca za rodzeństwo – to małżeństwo po rozwodzie.

Reklama

Pikantne historie nie wystarczyłyby jednak do sławy, gdyby Jack swej męskości nie potrafił obronić z gitarą w ręku. W swej sypialni - głuchy na dobiegające z klubów Detroit futurystyczne dźwięki – stworzył prywatną iluzję przeszłości: złotej ery bluesa. Zgodnie z tym duchem White Stripes od lat grają swoje i trudno im mieć za złe, że nie wnoszą do historii muzyki żadnej nowej jakości. Wśród rockmanów dziś udaje się to przecież nielicznym - ostatnio w ten sposób zaskoczyli chyba jedynie Battles. Ekipa z Motor City, wraz z Queens Of The Stone Age, dumnie przewodzi jednak obozowi konserwatywnemu, błyskotliwie uatrakcyjniając znaną od lat formułę.
Na "Icky Tumb" Jack i Meg robią to na tyle przekonująco, że przez chwilę naprawdę można uwierzyć w renesans rock’n’rolla. Tytułowy kawałek to prawdziwa petarda, a brudna gitara Jacka pobudza niczym strzał mocnej tequili. Także dalej White Stripes nie odpuszczają: czasem zrzynają - po mistrzowsku - z Led Zeppelin, to znów grają jak wytrawni mariachi lub sięgają po motywy irlandzkie. W ich muzyce zawsze słychać jednak pijacką euforię i seksualną gorączkę. Choć White przy mistrzach hałaśliwego bluesa, Jonie Spencerze i Jesus Lizard, to grzeczny mamisynek, jakimś cudem potrafi zagrać rock’n’rolla śmierdzącego siarką.



White Stripes
"Icky Thumb"
Sonic