Pierwszy "etap" (Lebenstein sam używa tego słowa) to "figury osiowe", które zaczął rysować i malować w połowie lat 50. Są podobne do totemów - symetryczne, uroczyste. Niektóre zbudowane zostay z form niemal abstrakcyjnych i otacza je przestrzeń nierozpoznawalna. Inne wkomponował w rzeczywistość ledwie zaznaczoną, lecz konkretną - ubogie wnętrze pokoju, pobazgrana klatka schodowa. Lebenstein zawsze czuł się związany ze światem peryferyjnym, nieeleganckim. Bliska mu była poezja Mirona Białoszewskiego, z którym się przyjaźnił. Za "figury osiowe" otrzymał w 1959 roku nagrodę główną paryskiego Biennale Młodych.

Reklama

Etap następny obejmuje prace, które przedstawiają nie ludzi, lecz zwierzęta. Artysta poznaje galerię paleontologii w paryskim Muzeum Historii Naturalnej i jest nią urzeczony. Ogląda zwierzęta wymarłe. Szkicuje ich szkielety, rekonstrukcje. Zaczyna tworzyć własną faunę - fantastyczną, rozszalałą, połączenie mamutów, wielkich gadów, tygrysów szablastych, łbów z grzywami, czaszek z rogami. W istocie nie przestaje mówić o człowieku, wkracza tylko w mroczne strefy jego natury, w dziki świat obsesji.

Obrazy Lebensteina z tego okresu wciąż jednak pozostają pod względem formalnym opanowane, staranne. Artysta szuka inspiracji w sztuce dawnej. Odkrywa dla siebie w podziemiach Luwru posągi sumeryjskie, babilońskie - archaiczne, tworzone z myślą o wieczności. W tym samym czasie jednak, jakby w ukryciu, zapełnia zeszyty niedbałymi szkicami tego, co widzi na co dzień lub co mu bezładnie przechodzi przez wyobraźnię. Oto stare prostytutki z okolic paryskich Hal, obsceniczne igraszki faunów, biesiada w sali tajemniczego zamczyska, naga kobieta wijąca się lubieżnie w więziennej celi, inna spółkująca ze stworem podobnym do Minotaura. Przemiana kota w kruka (lub odwrotnie).

Autor nazywał te zbiory rysunków "prywatnym dzienniczkiem", były bowiem zaszyfrowanym odbiciem jego własnych przeżyć. I w pewnym momencie - jak wyznał w jednym z wywiadów - pomyślał: "Dlaczego nie zacząć tego malować?". I zaczął, wchodząc w następny, najbogatszy chyba "etap" swej twórczości.

Reklama

Nastał dla malarza czas ogromnej swobody w wyborze tematów i środków wyrazu. Lebenstein zaszokował wielu krytyków dosłownością rysunku, gwałtownością wizji. Sięga po motywy dosadnie erotyczne, ujmuje je w sposób konwulsyjny, wykręca ramiona i korpusy nagich postaci, łączy erotykę z brzydotą i bólem, staje się szyderczy wobec romantycznych gestów, roznamiętnionych bohaterów. Ale też pobrzmiewają w jego obrazach patos i liryka dawnych eposów miłosnych. W dziełach swych przywołuje demony, jednak sięga także do Starego i Nowego Testamentu, do Księgi Hioba i Apokalipsy.

Nie miał zamiaru być w malarstwie skandalistą, anarchistą. Podstawą rzetelnego malowania jest - jak mówił - "warstwa archaiczna". Głęboko niechętny sztuce opartej na pomysłach, konceptualnej, często podkreślał, że podstawowe znaczenie ma budowa obrazu i jego "wymowa optyczna". Znacząca jest gama barwna, której się trzymał: szaro-brunatno-umbrowa. "Bierze się - powiedział - z otoczenia, z pejzażu, ulic, ludzi. Panuje tutaj pewnego typu nijaka szarość, której trzeba w obrazie nadać blask".

"Zbliżenie: Jan Lebenstein (1930 - 1999)"
Galeria Senatorska, Warszawa, do 16 sierpnia