Mariola Wiktor: Jakie znaczenie ma dla pani ta nagroda?
Danuta Szaflarska: Byłam bardzo szczęśliwa podczas pracy nad tą rolą. Chociaż grałam w wielu filmach, to po raz pierwszy dostałam tak wspaniały materiał. Zawdzięczam to reżyserce Dorocie Kędzierzawskiej. Rola Anieli jest dla mnie niesłychanie ważna. To rola mojego życia. Nigdy wcześniej nie zagrałam takiej postaci i pewnie już nie zagram niczego podobnego.

Odbierając statuetkę, powiedziała pani, że po raz pierwszy odbiera tak ważną nagrodę za filmową rolę pierwszoplanową. Moim zdaniem taka nagroda należała się pani dużo, dużo wcześniej.

Tak się składa, że ja nie mam na to wpływu. Inna sprawa, że dużo filmów sama odrzuciłam, ale to dlatego, że nie podobały mi się ich scenariusze. To nie znaczy, że nie miałam możliwości, by grać częściej w filmach, ale po prostu to były nieciekawe propozycje. Jednak jeśli to Dorota coś mi proponowała, to zawsze się zgadzałam, bo ufam jej bezgranicznie. Zwykle najpierw proszę o przysłanie mi scenariusza. No i muszę wiedzieć, jaka jest obsada. Nie od razu odpowiadam i nie zawsze się zgadzam, by zagrać.

Wydaje się, że pani lubi bohaterkę Pora umierać, że postać Anieli jest pani bliska...
To prawda! Dorota napisała tę rolę specjalnie dla mnie. Ona dość dobrze mnie zna. Zagrałam w jej debiucie filmowym Diabły, diabły, a później w filmie Nic. Postać Anieli z Pora umierać to bardzo ciekawy materiał. W tym filmie właściwie nie ma akcji w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Wszystko dzieje się w jednym starym domu i w jednym czasie, choć oczywiście bohaterka przywołuje swoje wspomnienia z młodości. To właściwie monodram aktorski. Zagłębiamy się w samotność Anieli, świat jej przeżyć. Mimo świadomości upływu czasu zachowuje ona jednak pogodę ducha. Odkrywamy także dramat Anieli w związku z synem, jej boleśnie zranione i zawiedzione uczucia. Bardzo kocha syna, to dla niego i jego rodziny cale życie walczyła o utrzymanie starego domu.

Czy Aniela, która dokonuje obrachunku własnego życia, przegrała je czy nie?
Nie! Nie przegrała życia. Myślę, ze zrobiła rzecz niesłychanie ważną. Dzięki jej szlachetnej decyzji nikomu niepotrzebne dzieci znalazły dom. Zrobiła to, co uważała za słuszne.

Chyba w całej swojej karierze nie miała pani takiego partnera jak suczka Fila? To nieprawdopodobnie uzdolniony aktorsko pies.

Widzi pani, ja całe życie wychowywałam się ze zwierzętami. W domu moich rodziców zawsze były jakieś psy. Oczywiście mieliśmy na planie treserkę psa, która uczyła swoją podopieczną, co ma robić w każdej scenie. Ja bardzo szybko zaprzyjaźniłam się z Filą. To jest bardzo przyjazne zwierzę i dobrze ułożone, zdyscyplinowane. Poza tym zwierzęta doskonale wyczuwają to, czy żywimy do nich sympatie, czy się ich obawiamy. I znakomicie potrafią odwzajemniać te uczucia.

Skąd w pani tyle młodzieńczego entuzjazmu i energii? Podobno wytrzymałością na zmęczenie i trudy pracy na planie biła pani dużo młodszych kolegów?
Ja też byłam zmęczona. Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie. Rozchorowałam się. Dorota też, a mimo to nie przerwaliśmy zdjęć. Nie wiem, co mi daje tę siłę. Oprócz tego ja nadal gram w teatrach: we Współczesnym i Narodowym w Warszawie. To po prostu taki zawód! Zmęczenie się nie liczy, gdy człowiek jest na scenie lub przed kamerą. Chyba już nie umiałabym inaczej żyć.













Reklama