Przechodząc w 2004 roku do wydawnictwa Fayard należącego do Hachette, które jest częścią gigantycznego koncernu Lagardere, podpisał umowę: 1 300 000 euro za nową powieść "Możliwość wyspy" oraz produkcja filmu na jej podstawie (Houellbecq jest również autorem scenariusza i reżyserem). Zdjęcia trwały 7 tygodni i już się skończyły. Film poznamy w przyszłym roku. Andrzej Seweryn zdradza DZIENNIKOWI sekrety pracy z kontrowersyjnym gwiazdorem.

MAGDALENA MIECZNICKA: Kogo pan gra w "Możliwości wyspy"?
ANDRZEJ SEWERYN: Gram postać Slotana, naukowca, który wymyśla, jak urodzić dorosłego człowieka. W pierwszej swojej scenie wygłaszam wykład, w którym pokazuję figurę z wody w plastikowym worku i mówię, że jej skład chemiczny dokładnie odzwierciedla to, z czego składa się dorosły człowiek. Jedyną różnicą jest informacja. Człowiek to jest materia plus informacja. Slotanowi chodzi więc o to, żeby sfabrykować gotowego człowieka - i nie w ciągu 18 lat, jak wymyśliła natura, ale znacznie szybciej - w 10 minut. Co zabawne, nazywam się tam Mickiewicz. Slotan Mickiewicz.

No tak, bo ta postać w książce nazywa się Miskiewicz.

A, rzeczywiście. No więc ja poprosiłem Michela, żeby zmienił to na Mickiewicz, bo to będzie zabawne dla polskiej publiczności. Dalsza część mojego wykładu dotyczy układu trawiennego: nowy człowiek nie będzie go miał, bo to zbyt niepraktyczne. Będzie się odżywiał w procesie fotosyntezy jak rośliny. Dzięki temu do przeżycia wystarczy mu słońce i woda. Krótko mówiąc, moja postać to naukowiec, który proponuje stworzenie nowego człowieka.

Houellebecq wprawdzie studiował w szkole filmowej i zrealizował kilka filmów krótkometrażowych, ale pierwszy raz jest reżyserem tak wielkiej produkcji - choć zawsze o tym marzył. Jak się sprawdza w tej trudnej roli?
Po pierwsze, Michel mnie zaskoczył. Miałem z nim próby i było to dla mnie dość poruszające. W Polsce taka rzecz jeszcze się może zdarzyć, ale u francuskiego reżysera to nietypowe. Po drugie, dawał mi takie uwagi jak doświadczony reżyser w teatrze. Z tego, co widziałem, nie ma najmniejszych problemów w pracy na planie. Ale proszę pamiętać, że ja byłem na planie przez trzy-cztery dni, do tego jeszcze kilka dni prób. Uważam, że tu nie było żadnych problemów, ale czy jest genialny, czy nie, tego nie wiem. Zobaczymy, jak obejrzymy film.

A jak wyglądały panów relacje?

Dialog między nami był normalny, spokojny, pełen wzajemnego respektu. Ja zresztą od początku uzgodniłem różne sprawy, bo bałem się, żeby nie było nieporozumień. A mianowicie: spotkaliśmy się którejś niedzieli i od razu mu powiedziałem, że wracam z mszy.

Żeby wiedział, że pan jest wierzący?

No tak, bo on, jak wiadomo, ma krytyczny stosunek do wiary. Wolałem to od razu ustalić, a nie udawać przed nim kogoś innego, niż jestem.

Jak on na to zareagował?
Normalnie, bez żadnego uśmieszku. Chyba że się wystraszył, że jestem jakimś fanatykiem, który go będzie do czegoś przekonywał. To było zabawne. Ja zresztą kiedyś pracowałem z pewnym reżyserem, który się nazywa Bernard Sobel, i jest z pochodzenia polskim Żydem urodzonym we Francji. Do dzisiaj jest członkiem partii komunistycznej, mówimy o nim, że to ksiądz komunistyczny. Jemu też od razu powiedziałem: Słuchaj, Bernard, żeby było jasne - ja jestem papista, katolik, możesz sobie na mnie pluć do woli, ale żeby to było uzgodnione. A on po paru miesiącach powiedział mi bardzo ładnie: Wiesz, Andrzej, z aktorami francuskimi nie mogę poruszyć problemu grzechu, bo dla nich to nie istnieje. A z tobą mogę. A co do kwestii polityki: choć nie mamy tych samych poglądów, to twoje zainteresowanie tą dziedziną jest większe niż reszty środowiska filmowego i teatralnego we Francji. Co do Michela, ponieważ go nie znałem, w sumie widzieliśmy się przez jakieś 10 dni, o polityce z nim nie rozmawiałem.

Jaki on jest jako człowiek?
Głupcy by powiedzieli, że jest dziwny. Trzyma papieros pomiędzy dwoma najmniejszymi palcami, ręce ma opalone od nikotyny. Czasami robi trzyminutowe pauzy w trakcie rozmowy i patrzy w okno. Ja się tym w ogóle nie przejmowałem, bo jestem na to za stary, i odpowiedziałem mu tym samym. Bardzo mi się to podobało, miałem z nim dobry kontakt - przy czym o katolicyzmie polskim więcej nie rozmawialiśmy. Natomiast z Peterem Greenaway’em o katolicyzmie polskim jest ciężko rozmawiać, on nas uważa za najgorszych faszystów. To jest głupota po prostu, lenistwo intelektualne.

Wie pan, że Michel przyjechał kiedyś do Polski, żeby oglądać pola kapusty?

No tak, to jest właśnie Michel. On zresztą przed szkołą filmową studiował rolnictwo.

Jak doszło do tego, że pan zagrał w jego filmie?

Michel zaproponował mi tę rolę. Teraz, kiedy myślę o tym nazwisku bohatera, przychodzi mi do głowy, że może chciał mieć po prostu jakiegoś Polaka.

W Cząstkach elementarnych też jest naukowiec słowiańskiego pochodzenia, który z kolei nazywa się Dzierżyński.
To są takie jego zabawy.


Kiedy film ma być gotowy?
Na festiwalu w Cannes mówiło się, że będzie pokazany w przyszłym roku. Myślę, że to będzie wielka rola Benoit Magimela - który gra głównego bohatera, Daniela. Ten film daje mu wielkie możliwości. Magimel to jest teraz wielka gwiazda, jedna z dziesięciu największych gwiazd dzisiejszego kina francuskiego.

Co się mówi we Francji o tym filmie?
Najpierw mówiono, że scenariusz jest słaby. Potem były skandale, bo Michel się zdenerwował na Lagardere (czyli koncern, który jest właścicielem jego wydawnictwa - przyp. red.) i na swoje wydawnictwo Hachette, że nie chcieli dać mu pieniędzy. Trzy razy przesuwały się daty rozpoczęcia zdjęć, więc nawet myślałem przez chwilę, że w ogóle nie zagram. Ale scenariusz ewoluował i ta ostatnia wersja jest bardzo dobra i bardzo ciekawa. Takie zmiany w scenariuszu są normalne, na przykład u Wajdy to jest zasada pracy, że się wszystko zmienia. Więc to może być dobry, a nie zły znak.

Gdzie robione były zdjęcia?
W Hiszpanii. Ja pracowałem w Alicante i w innym przedziwnym miejscu: w opuszczonym hotelu z lat 60. w Alarcon, jakąś godzinę drogi od Alicante. Michel świetnie zna te regiony.

No tak, bo przecież tam mieszka, i tam też się rozgrywa akcja powieści.
Tak, ale film będzie po francusku, oprócz moich wykładów, które są po angielsku. Produkcja jest francusko-hiszpańska.

Czym była ta rola dla pana?
Najważniejsze dla mnie było spotkanie z bardzo znanym pisarzem, po prostu.

Houellebecq zrewolucjonizował literaturę francuską. Czy ma pan wrażenie, że jego ambicją jest też dokonanie czegoś gigantycznego w kinematografii?
Tego nie wiem. Ten film jest skromny.

Tak? A miały być niesamowite efekty specjalne?

Są efekty, ale Houellebecq nie dostał aż tyle pieniędzy, ile by chciał. Wiem, że, jeśli chodzi o moją postać, miała być scena stwarzania człowieka. Tej sceny nie ma, bo okazała się za droga.

Czy ten film będzie skandalizujący jak książka?
Nie sądzę. A w jaki sposób książka była skandalizująca?

Na przykład starość pokazana w straszny sposób, cynicznie.
To chyba nie jest temat filmu. Temat filmu to próba życia inaczej. Życie wieczne, ucieczka przed śmiercią.

Czy to będzie sentymentalne?
Sentymenty to są uczucia, wszystko jest sentymentalne.

U Houellebecqa polega to na tym, że on jest niby cyniczny, ale jak pogrzebać, spod spodu wychodzi sentymentalizm.
A, to tak. To się czuje w filmie.

























































Reklama