Odpowiedź jest w zasadzie prosta. Wystarczy zapytać o cenę, jaką jest gotowy za głoszenie swojej prawdy zapłacić. Józef Mackiewicz zapłacił biedą i marginalizacją za życia, Sołżenicyn zesłaniem, Mandelsztam śmiercią, aktorzy Teatru Ósmego Dnia policyjnymi szykanami. Czy buntem jest ściąganie majtek w asyście wysokonakładowych pism kolorowych? A Nieznalska? To bunt był czy marketing? Który z polskich "artystów buntowników" jest gotów w imię swojej prawdy sprzeciwić się swojemu środowisku i wyłamać się z chóru? Który artysta anarchista z powodów ideowych odmówił przyjęcia dotacji od "reżimowego ministra" albo korporacji? Czy autentycznym głosem buntowników, są głosy artystów powtarzających bezrefleksyjnie mantry włożone im do głów przez publicystów lub polityków? Bunt w sztuce nie jest konieczny, ale jest jej potrzebny. Oczywiście bunt autentyczny.

Reklama

Czy jest to bunt jeszcze możliwy?

Lech Raczak, reżyser, Twórca Teatru Ósmego dnia
Nie odpowiem na pytanie, przeciw czemu dziś się jeszcze buntuję. Bunt jest sprawą osobistą i intymną. Rebelię - i tę polityczną, i artystyczną - przygotowuje się w odosobnieniu, w sekrecie, w konspiracji. Dzieło ma mieć siłę bomby; jej produkcja nie jest aktem pokazowym. Udaje, kto gada o rodzącym się buncie; nonkonformistą nie jest ten, kto staje się bohaterem prasowych relacji o nadciągającej rewolucji, a zwłaszcza ten, kto na ten temat licznie i ze swadą udziela prasowych wywiadów. Za bunt trzeba zapłacić kawałkiem własnego życia; pozory buntu przynoszą często niezłe dochody. I doprawdy nie chcę być stawiany obok dramaturgów płci obojga, którzy według prasowych donosów dzięki bezkompromisowemu nonkonformizmowi przewyższyli artystycznie Szekspira, ani obok Herostratesów reżyserii, o których siła lansu głosi, że w trzy dni są zdolni unicestwić teatr i stworzyć go na nowo.

Niedawno pewien starszy kolega powiedział, że sprzeciw wobec nowego świata, którego przemoc skierowana jest przeciw naszym mózgom, mógłby wyrazić najlepiej ogromny, gargantuiczny śmiech. Niestety, boję się, że na to mnie nie stać. Coraz więcej we mnie niechętnego dystansu, lekarze radzą, by się nie złościć, a reguły konspiracji, by nie gadać zbyt wiele.

Reklama

Ryszard Tymon Tymański, poeta, muzyk
Istotą sztuki nie jest bunt, ale poddanie się natchnieniu. Artysta stanowi rodzaj kosmicznego transmitera, przez który płynie energia świata. W momencie przepływu zapomina o sobie, o całej wiedzy, sztuce rzemiosła, empatii i wrażliwości - staje się medium, które koduje podszepty przestrzeni. Gdy budzi się z tego transowego stanu, wracają również jego wiedza i rzemiosło - przydadzą mu się, żeby wycyzelować jego (nie jego?) dzieło. Bunt należy do sfery świadomości, w której powraca ego. Puste naczynie przyjęło natchnienie, teraz je formułuje; kiedy spotyka się z brakiem odzewu, wrażliwości, głupotą i materializmem, pojawiają się niezgoda i bunt.


Zbigniew Hołdys, muzyk
Oczywiście buntowałem się jako młody człowiek. Albo raczej szukałem własnych dróg, które okazywały się sprzeczne z drogami, jakie mi oferowano. Po prostu nie godziłem na to, w jaki sposób został urządzony świat, który zastałem. To dotyczy ogromnej masy rzeczy. Rodzisz się, a tu czekają na ciebie: język, konwenanse, kultura. Są jakieś obyczaje, jakieś granice międzypaństwowe, jakieś flagi. Na chłopaków czeka wojsko, na dziewczyny zakaz noszenia dekoltów w szkole, jest gotowy i nienaruszalny system władzy, cała maszyna edukacji i jakieś jedyne rzekomo ścieżki kariery. Chrzaniłem to, nigdy mi to nie odpowiadało i nie odpowiada mi do dziś.

Buntowałem się przeciwko konkretnym incydentom, np. że część mojej klasy w roku 1968 musiała wyjechać na emigrację i że zmuszano mnie do skracania włosów. W obydwu wypadkach wyło moje serce i pisałem o tym piosenki. Dziś w zasadzie motywy mojego sprzeciwu nie uległy zmianie. Tak jak nienawidziłem polityków - tak nienawidzę ich do dziś. Nienawidziłem kłamstwa - i nadal go nie znoszę. Nie cierpię przemocy, obmawiania jednych ludzi przez drugich i jakiejkolwiek formy dyskryminacji. Pod tym względem jestem constans. Mogą się tylko zmieniać konkretne obiekty mojej niechęci, np. kiedyś była to PZPR, dziś jest to cynizm i hipokryzja mediów.

Reklama

Piotr Marecki, redaktor pisma literackiego "Ha!art"
Byliśmy świadomi, że narracje buntu są wykorzystywane przez narrację dominującą. W ten sposób odbyło się to w krajach zachodnich, wiedzieliśmy, że to także czeka nas. Nasze środowisko chciało zmienić to status quo poprzez dotarcie do świadomości i wrażliwości odbiorcy, próba dania języka i strategia wirusowania rzeczywistości. Na tyle kolaborować, na tyle się zbliżać do smoka, żeby napchać go treścią wywrotową, aż pęknie.


Cezary Michalski, pisarz, publicysta, były redaktor "brulionu"
Czynienie buntu centralną kategorią w sztuce jest ryzykowne. Szczególnie jeśli naturalny dla sztuki bunt w imię jednej kategorii estetycznej przeciwko innej, uzupełniany jest hasłami buntu społecznego. Angażowanie sztuki w bunt społeczny jest ryzykowne z uwagi na niskie kompetencje artystów w dziedzinie rozpoznawania realnego układu sił w społeczeństwie. O ile Lenin, Hitler czy nawet Margaret Thatcher rzeczywiście wiedzą, kto aktualnie jest silny, w czyich rękach spoczywa społeczna hegemonia i do jakich sił samemu się odwołać, aby aktualnego hegemona władzy pozbawić, to historia sztuki społecznie zaangażowanej usiana jest gigantycznymi pomyłkami. Weźmy Celine’a, który w latach II wojny światowej usilnie namawiał oficerów niemieckiego garnizonu okupacyjnego Paryża wydelegowanych do kontaktów z francuskimi artystami, m.in. Ernsta Jungera, do pozbawienia żydowskiej burżuazji wpływu na kulturę francuską. Celine nie wiedział albo nie chciał wiedzieć, że w tym samym czasie władze Vichy wydawały francuskich Żydów Niemcom, a na Wschodzie Europy dokonywał się Endlosung. Literacki buntownik, sądząc, że walczy z jakąś hegemonią, sprzymierzał się z władzą przeciwko jej ofiarom. Identyczne błędy popełniali Jesienin czy Majakowski, namaszczając swoją rewolucyjną frazą początki komunistycznego ludobójstwa.

Polska sztuka zaangażowana powtarza te wszystkie tragedie na swoją małą groteskową skalę. Artyści lewicowi podniecają się ryzykownym rzekomo buntem przeciwko "prawicowemu ciemnogrodowi", który bardzo rzadko jest ich w stanie pozbawić dotacji czy wyrzucić z renomowanych galerii. Z kolei artyści prawicowi dzielnie walczą z rzekomą liberalną czy lewicową hegemonią w kraju zamieszkałym przez raczej konserwatywne społeczeństwo, chodzące do Kościoła i głosujące prawie wyłącznie na prawicowe partie. Gdybym miał wybierać między wykorzystaniem sztuki do dwóch tak ryzykownych zadań jak społeczny bunt lub diagnoza społeczna, wybrałbym diagnozę. Innymi słowy, zawsze wybieram Balzaca czy Houellebecqa przeciwko Dario Fo czy Wojciechowi Wenclowi.