MAGDALENA MIECZNICKA: Pisać o brzydocie? Ale po co? To nie jest temat szczególnie często poruszany w filozofii albo w literaturze. Ludzie chcą słuchać raczej opowieści o pięknie...

UMBERTO ECO: Standardowa odpowiedź powinna zapewne brzmieć: napisałem doktorat z estetyki, a więc pięknem i brzydotą zajmuję się niejako zawodowo. Jednak mówiąc trochę bardziej dokładnie, w 1961 roku zacząłem przygotowywać "Historię piękna" (dla domu wydawniczego Bompiani), a moją współpracowniczką była wówczas Renate Ramge, dziewczyna, która później została moją żoną. W pewnym momencie - jak to często bywa w wydawnictwach borykających się z problemami budżetowymi - praca nad wydaniem książki została wstrzymana. Schowałem więc wszystkie swoje notatki do szuflady i ożeniłem się z Renate. Czterdzieści lat później pewien mój przyjaciel zajmujący się produkcją CD-ROM-ów poprosił mnie o jakiś pomysł na swoje kolejne elektroniczne wydawnictwo. Zaproponowałem mu właśnie "Historię piękna" - chciałem bowiem wrócić do zarzuconego przed 40 laty tematu. Całą pracę musiałem jednak i tak zacząć od nowa. Niedługo potem Bompiani postanowiło wydać "Historię piękna..." w formie książkowej i - wbrew wszelkim prognozom - ten drogi, elegancko wydany tom poświęcony sztuce osiągnął niezwykły sukces i został przetłumaczony na 27 języków. Wówczas wydawca zasugerował, żebym pomyślał o kolejnej książce tego typu. Odpowiedziaem: "Słuchaj, »Historia piękna« sprzedała się doskonale z powodu swojego atrakcyjnego tytułu, a nie z powodu treści. I nie znajdziesz już drugiego równie dobrego tytułu". Właśnie wtedy wpadłem na pomysł, żeby wszystko postawić na głowie. Dodałem więc: "No chyba że będzie to »Historia brzydoty«!". Tak to wyglądało. Później okazało się, że podróż w tę niezmierzoną krainę brzydoty była naprawdę fascynująca.
Proszę sobie wyobrazić, że w historii było nieskończenie wiele koncepcji piękna, ale zaledwie kilka koncepcji brzydoty. To zupełnie niesamowite. W przypadku pracy nad książką o pięknie sprawa była prosta: wystarczyło zajrzeć do dzieł filozofów, którzy się nim zajmowali. Ułożenie antologii było więc dziecinnie proste. Natomiast jeśli chodzi o brzydotę, wszystko przedstawiało się zupełnie inaczej. Ponieważ filozoficznych tekstów było jak na lekarstwo - poszukując opisów doświadczenia brzydoty, zwróciłem się przede wszystkim w stronę literatury. Była to niebywale ciekawa i inspirująca praca.

Definicje brzydoty zmieniały się wielokrotnie w toku dziejów. Wypracował pan jakąś własną?

Nie, w przeciwnym razie ta książka byłaby albo bezużyteczna, albo przegadana. Podobnie jak w przypadku koncepcji piękna poglądy na temat brzydoty zmieniały się - były różne w różnych czasach i kulturach. Z całą pewnością jednak, odkąd ludzie zaczęli mówić o pięknie, pewna podstawowa jego charakterystyka wydaje się niezmienna (przynajmniej w tradycji zachodniej). Na przykład pogląd, że doświadczenie piękna zawsze zakłada swego rodzaju brak przywiązania - w takim oto sensie, że kontemplacji pięknego obiektu nie towarzyszy żadna chęć zawładnięcia nim czy posiadania go. Gdyby idea brzydoty była prostym odwróceniem idei piękna, moglibyśmy powiedzieć, że doświadczenie brzydoty zakłada po prostu większe emocjonalne zaangażowanie. Pod pewnym względem jest to prawda, szczególnie w odniesieniu do tego co odrażające, wstrętne albo obsceniczne, ale można też doświadczać brzydoty w sytuacjach śmiesznych czy groteskowych. Wówczas brzydki przedmiot czy brzydki człowiek jawią się w sposób kuriozalny, wesoły - nie zaś odpychający. Weźmy na przykład Siedmiu Krasnoludków z bajki o Królewnie Śnieżce: w porównaniu z George’em Clooneyem z całą pewnością są brzydcy, ale generalnie uważamy ich za dość miłych i sympatycznych. Idea brzydoty obejmuje znacznie więcej zjawisk, aniżeli idea piękna. Między innymi właśnie dlatego praca nad tą książką była dla mnie znacznie bardziej ciekawa i inspirująca niż praca nad książką o pięknie.

Ludzkość chyba od początków swoich dziejów miała do czynienia z rozmaitymi potworami. Starożytni Grecy obawiali się straszliwych morskich smoków, dzisiaj natomiast przerażają nas genialnie dopracowane graficznie monstra rodem z hollywoodzkich superprodukcji. Czy istnieje coś, co łączy wszystkie te makabryczne stworzenia?


Jedna z najbardziej klasycznych definicji piękna powiada, że charakteryzuje je proporcja i integralność - piękny obiekt musi przede wszystkim mieć cechy charakterystyczne dla swojego gatunku. W tym sensie postaci w jakiś sposób okaleczonej albo niepełnej nigdy nie uznawano za piękną. Karzeł był zbyt mały, a wielkolud zbyt duży. Obydwaj odstawali od normalności. Tak więc w każdej właściwie kulturze potwory albo nie posiadały tego, co powinny mieć (jedno oko zamiast dwu, w przypadku cyklopów), albo miały czegoś za dużo (dwie głowy, wiele ramion itp.). To nie znaczy jednak, że potwory zawsze uważano za odrażające. Wiele z nich fascynowało swoją okropnością, a przez całe średniowiecze utrzymywano, że są one częścią uniwersalnej harmonii wszechświata. Często wręcz traktowano je jako symbole cnót i wartości duchowych. Zawsze były wyrazem ludzkiej skłonności ku temu co bajkowe i cudowne.

Nie opisuje pan brzydoty w kulturach azjatyckich czy afrykańskich. Dlaczego?

W Historii brzydoty trzymałem się tych samych kryteriów co w Historii piękna. Bardzo trudno jest stwierdzić, czy to, co nam wydaje się brzydkie, będzie takie dla członków innej kultury. W świecie zachodnim możemy porównywać artystyczne wizje czy literackie opisy z tekstami teoretycznymi. W ten sposób możemy rozpoznać, czy w swoim czasie ten obiekt albo postać były uznawane za brzydkie. Często kontekst historyczny albo porównanie z innymi tekstami może nam pomóc: np. jeśli obraz przedstawia pasję Jezusa, jego oprawcy musieli być odrażający. Nie mamy podobnej pewności w przypadku innych kultur.

Istnieje jakiś kanoniczny obraz brzydoty?

Kiedy zbierałem materiały do mojej antologii, odniosłem wrażenie, że przedstawienia pięknych rzeczy zawsze idą śladem jakiegoś kanonu, nie zostawiając wiele miejsca wyobraźni autora. W przypadku brzydoty artyści mieli większą swobodę. Spróbujmy wyobrazić sobie opis pięknej kobiety: kiedy pochwalimy jej profil, oczy, usta i włosy - niewiele pozostaje do dodania (no chyba że pisarz nie tylko opisuje jej zalety fizyczne, ale sugeruje jakiś rodzaj tajemniczej aury czy ponadcielesnego uroku). Inaczej z przedstawieniami okropności i odrażających fantazji - tutaj autor może rozwinąć skrzydła wyobraźni. Piękno jest więc ograniczone kanonem, a brzydota jest nieograniczona w swoich możliwościach.

Czy według pana istnieje różnica między brzydotą w sztuce i brzydotą w naturze?

Zawsze musimy rozróżniać brzydotę i piękno w naturze oraz ich artystyczne wyobrażenia. Kiepski artysta może stworzyć niedobry obraz Wenus, tak samo jak wielki artysta może wspaniale przedstawić Polifema. Nie umówiłbym się z kobietami Rubensa na kolację, ale przyznaję, że są artystycznie bardzo piękne. W historii sztuki mamy fascynujące przedstawienia potwornych kreatur. Pomyślmy choćby o Hieronimie Boschu.



















Reklama