Muzycy jeszcze przed występem zapowiadali, że nie zamierzają potraktować tego zadania dosłownie, czyli chwycić za gitary akustyczne i zagrać ogniskowo. Po obejrzeniu podobnych koncertów Erica Claptona czy Korn doszli do wniosku, że nie ma co odgrywać tych samych piosenek w uboższych wersjach. Przeciwnie, koncert posłużył im jako pretekst do rozbudowania instrumentarium o slide gitar czy elektryczne pianino Rhodes oraz zaproszenie sekcji instrumentów smyczkowych oraz dętych. W ten sposób skład Hey podczas wrześniowego koncertu w Teatrze Roma był trzykrotnie większy, a co za tym idzie, muzyka stała się znacznie ciekawsza i pokazała kompletnie odmienne oblicze zespołu.

Reklama

Zarządzający całym wydarzeniem zza pianina Marcin Macuk z grupy Pogodno zadbał, żeby nawet najbardziej rozbudowane utwory zachowały prostą melodyjność rockowych piosenek Heya. Zyskały na tym przede wszystkim "Missey Seepy" z albumu "Music. Music" wzbogacone wstępem na lirze korbowej, akcentami skrzypiec, trąbki i żywą warstwą rytmiczną oraz równie bogate "Luli Lali" z ostatniego krążka "Echosystem" z lekko demonicznym wcieleniem wokalnym Kasi Nosowskiej. W końcu to ona, mimo nieskrywanej nieśmiałości podczas robienia konferansjerki, kiedy zaczyna śpiewać i stroić miny, skupia na sobie całą uwagę. Nic dziwnego, że przyćmiła nawet manieryczną Agnieszkę Chylińską w duecie "Angelene" z repertuaru PJ Harvey oraz onieśmieliła Budynia z Pogodna, kiedy wcielił się w rolę Iggy’ego Popa w "Candy".

Część utworów można zakwestionować, jak np. zmarnowane szanse na przypomnienie po latach "Dreams" czy "Teksańskiego" w wersji country. Wątpliwości budzić również numer "[sic!]" zabarwiony bałkańskimi wpływami czy "Zazdrość" w wersji a la Santana. Mimo wszystko te osiemnaście utworów utrzymanych w kameralnym nastroju układa się w spójną całość, bardzo różnorodną i bardzo dojrzałą. Aż się prosi, żeby Hey nagrał właśnie w ten sposób kolejny album z nowymi kompozycjami, bo mimo upływu lat potencjał w grupie wciąż tkwi ogromny.