Tym razem jednak reżyser Wojciech Wilczyk i scenarzyści Robert Brutter i Jerzy Niemczuk inaczej rozłożyli akcenty. W dwóch wyemitowanych dotąd sezonach serialu (trzeci czeka na premierę) oglądaliśmy wilkowyjski światek z dystansu, oczami Lucy, Amerykanki polskiego pochodzenia, która odziedziczyła tu majątek po babce.

Energiczna dziewczyna, mówiąca polszczyzną z uroczym amerykańskim akcentem odmieniła mentalny pejzaż tej podlubelskiej wsi, w której od lat rząd dusz sprawują skonfliktowani na śmierć i życie bliźniacy - arogancki i skorumpowany wójt oraz dyktatorski i niepozbawiony biznesowej żyłki proboszcz. Potrafiła nie tylko pokonać nieufność sąsiadów, którzy na początku próbowali oszukać cudzoziemkę, ale wywołać ferment, który zaowocował kilkoma istotnymi dla życia społeczności zmianami na lepsze. To dzięki fortelowi Lucy wójt zgodził się samoograniczyć władzę i respektować obietnice wyborcze, zaś wścibska gospodyni księdza, mająca wielki wpływ na duchownego kobieta starej daty, zaczęła kolportować profeministyczne poglądy.

Zemsta Czerepacha
Wilczyk, Brutter i Niemczuk sięgnęli po nośny w polskim kinie i literaturze motyw obcego, którego wizyta daje efekt domina. Przybysz uruchamia ciąg zdarzeń, które ukazują nasze narodowe wady, przywary i kompleksy, a w "Ranczu" mamy ich całą galerię. Cudzoziemiec obnaża nasze złe strony, ale zarazem - tak jak Lucy - pomaga je przezwyciężyć. Tym razem jest niby podobnie, ale jednak trochę inaczej. Wilkowyjską idyllę znów zakłóca przybycie obcych. Sielankę świeżo upieczonych kochanków Lucy i Kusego, miejscowego malarza, eksmenela, zakłóca niespodziewana wizyta męża dziedziczki.

Okazuje się, że rozwód nie został zakończony i kobieta w majestacie prawa wciąż jest żoną Louisa. Na dodatek Amerykanin przybył zza oceanu, żeby odzyskać względy Lucy, co Kusy kwituje odejściem w cień i powrotem do alkoholu. Jednocześnie w Wilkowyjach pojawia się Czerepach, dawny totumfacki wójta, który teraz, jako rewizor, chce wziąć odwet na byłym pryncypale. Zdesperowany urzędas nie zamierza jednak złożyć broni i wraz z umoczonym w lewe interesy lokalnym przedsiębiorcą knuje kryminalną intrygę, którą pokrzyżuje... No właśnie, nie Lucy. Tym razem to ona potrzebować będzie wsparcia miejscowych, którzy wspólnymi siłami wygnają zło ze wsi i z jej osobistego życia. Od początku wiemy, że w finale, zgodnie z konwencją, czeka nas spektakularny happy end.

Chłopi bez makijażu
Czy znaczy to, że Wilczyk promując w ten sposób swoich bohaterów, idealizuje polską prowincję z jej zachowawczą megalomanią, kompleksami i zacofaniem? Wręcz przeciwnie. Twórcom "Rancza", zarówno w serialowej jak i kinowej postaci, udało się sportretować Polskę powiatową taką, jaka ona jest. W sensie estetycznym daleka jest od ideału i w Wilkowyjach widać to na każdym kroku. W centrum wsi znajduje się pudełkowaty sklep, o którego architekturze najlepiej powiedzieć tylko tyle, że jest.

Kiczowate są wnętrza, i to nie w domach przeciętnych wilkowyjaków, ale także miejscowych elit, wójta, proboszcza, lekarza i nauczyciela. Jeszcze mniej fotogeniczne są wiejskie obiboki przesiadujące na ławce pod sklepem, które popijając wino owocowe, niczym chór w antycznej tragedii komentują senne życie okolicy. Nareszcie w polskim kinie znalazł się ktoś, kto pokazał przeciętną polską wieś taką, jaką jest, bez makijażu.

Równie długo nie było w naszym filmie tylu spóźnionych debiutów. Cezary Żak, aktor, o którym myślałem, że już na zawsze utknął w "Miodowych latach" i teleturniejach, występujący w podwójnej roli wójta i proboszcza, gra rolę życia. Odkryciami są także terminujący w telenowelach: Ilona Ostrowska (Lucy) i Paweł Królikowski (Kusy). A jest jeszcze znakomity Czerepach Artura Barcisia, Marta Lipińska w roli gospodyni księdza, Franciszek Pieczka jako menel spod spożywczaka, Wojciech Wysocki (lekarz) czy Arkadiusz Nader (policjant).

Z Wilkowyjami do Europy
"Ranczo Wilkowyje" ani nie epatuje brzydotą, ani jej nie pudruje. Tak samo sprawa się ma z brzydotą mentalną. Miejscową społeczność cechuje zawiść, apatia, niechęć do wspólnych działań, podejmowania ryzyka i współdziałania. Z jednym wyjątkiem. Wspólnota jednoczy się w perspektywie zagrożenia z zewnątrz, tak właśnie jak w kinowej wersji serialu. Wobec groźby wydarzeń, które mogą wywrócić życie w Wilkowyjach do góry nogami, gromada potrafi odłożyć na bok waśnie i uprzedzenia, i wziąć sprawy w swoje ręce. Zażegnać niebezpieczeństwo a potem (zapewne) wrócić do dawnych kłótni, żalów i zatargów.

Wilkowyje to Polska w pigułce rozdarta "między panem, wójtem i plebanem". Tyle, że "pan" z Rejowskiej "Rozprawy" nie jest do końca określony. W "Ranczu" to nawet nie pan, ale pani, Lucy, Amerykanka, emisariuszka nowoczesnego, demokratycznego świata, który nieuchronnie wkracza do wszystkich Wilkowyj w Polsce. Wilczyk, Brutter i Niemczuk biorą pod lupę nasze wady i pokazują, że podziały między nami są duże, ale nie aż tak wielkie, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Mamy o sobie kiepskie mniemanie, ale mogą one być raczej bagażem niż balastem. Nie o to chodzi, że da się z nimi żyć, nawet po wejściu do strefy Schengen. Warto je otwierać, na przykład pod wpływem Amerykanki z Wilkowyj. Bo nie tylko my, ale i ona może na tym skorzystać.


















Reklama