Niespełna stustronicowe opowiadanie z nurtu apokaliptycznego science fiction doczekało się już trzeciej adaptacji kinowej. W 1964 roku Ubaldo Ragona, a siedem lat później Boris Sagal dość wiernie przenieśli fabułę na taśmę celuloidową. W "Ostatnim człowieku na Ziemi” oglądaliśmy raczej walkę mężczyzny z samotnością i ciężarem wspomnień niż z otaczającymi go wampirami, które - zgodnie z tradycją - zabijał drewnianymi kołkami.

Reklama

Ostatnimi czasy wampiry i czosnek są już lekko démodé, w przeciwieństwie do zombie, czyli mobilnych krwiożerczych korpusów, jakimi stają się ludzie po zagładzie. Wie o tym Francis Lawrence, twórca teledysków i dokumentów muzycznych, a także jednego umiarkowanie udanego horroru - "Constantine”. Choć jako pierwszy z reżyserów odważył się na pozostanie przy oryginalnym tytule książki, w jej treści namieszał najwięcej, tworząc hybrydę "28 dni (tygodni) później” z "Cast Away. Poza światem”.

Bohater to wojskowy wirusolog Richard Neville, który został sam na planecie, bo człowiek zapomniał, że nie jest Bogiem i zabawiał się z naturą. Naukowcy stworzyli "szczepionkę” na nowotwory, a ta okazała się trucizną, zamieniającą ludzi we wrażliwe na światło potwory, żądne mięsa. Najlepiej mięsa Richarda. Nie wiemy dlaczego, lecz naukowiec jako jedyny uodpornił się na działanie wirusa. Będąc marine-intelektualistą nie pije, dużo trenuje (Smith lubi świecić umięśnioną klatą) i pogrywa sobie w offgolfa. Za dnia poluje na stwory, nocami chowa się przed nimi w swoim nowojorskim mieszkaniu-twierdzy. Ponieważ w takim stanie trwa już od trzech lat (mamy rok 2012), a jego jedynym towarzyszem niedoli jest pies, często pogrąża się we wspomnieniach o żonie i córce, które zginęły w katastrofie helikoptera, ewakuując się z zakażonego miasta, a jeszcze częściej rozmawia z manekinami. Przy życiu trzyma go jedynie nadzieja, że w domowym laboratorium opracuje lek mogący uratować nasz gatunek. Albo że wreszcie ktoś odpowie na jego codzienne komunikaty nadawane przez radio.

Najnowsza ekranizacja opowiadania, tak jak poprzednie nie przejdzie do historii kina. Nudno snująca się akcja rozkręca się nagle w finale, który wyskakuje niczym Filip z konopi i kiedy widz wreszcie zaczyna się bawić i chciałby więcej pojawiają sie napisy końcowe. Choć ekipa na parę dni zajęła Nowy Jork i zdjęcia (zwłaszcza na Brooklyn Bridge) prezentują się rzeczywiście imponująco, to animacja komputerowa zawodzi na całej linii i przypomina raczej "Park Jurajski” niż najnowsze osiągnięcia technologii. No i wreszcie sama fabuła, w której nie odnajdziemy ani bohaterów, ani refleksji z książki - z tej pozostał właściwie jedynie tytuł. Jest Will Smith - taki sam jak zawsze, jest "klimat apokalipsy”, ale nie liczcie na nic więcej.

Reklama

JESTEM LEGENDĄ (I Am Legend)

USA 2007; Reżyseria: Francis Lawrence; Obsada: Will Smith, Alice Braga, Charlie Tahan; Dystrybucja: Warner; Czas: 101 min

Premiera: 11 stycznia