Wybitny aktor Jerzy Trela przekonuje, że film Jerzego Passendorfera bije na głowę większość współczesnych seriali telewizyjnych, opowiada o gimnastyce Marka Perepeczki i zdradza, dlaczego aktorzy nie nosili na planie peruk.

Reklama

Cezary Polak: Jak pan wspomina pracę na planie serialu "Janosik", w którym kreował pan postać zbójnika Bacusia?
Jerzy Trela: Z wielkim sentymentem. W pracy nad "Janosikiem" spotkały się wielkie osobowości z dziedziny filmu, muzyki i plastyki, znakomicie się ze sobą zgrały i wytworzył się wspaniały twórczy potencjał. Rzadko się zdarza, żeby w jednym serialu zagrało tylu wspaniałych aktorów. A w "Janosiku" pojawili się przecież Witold Pyrkosz, Mieczysław Czechowicz, Marian Kociniak, Anna Dymna, Jerzy Bińczycki, Marek Perepeczko. Każdy z nich wnosił coś świeżego, a reżyser był otwarty na nowe pomysły.

Na planie nie zabawiłem długo - zagrałem tylko w dwóch odcinkach. Moim partnerem był Marek Nowakowski, zbójnik Klimek, współpracujący także przy reżyserii serialu. Pewne okoliczności sprawiły, że musiałem odejść z "Janosika" do teatru. Dostałem propozycję od Konrada Swinarskiego.

Zetknął się pan na planie z Markiem Perepeczką. Jakie wrażenie zrobił na panu odtwórca roli Janosika?
Marek Perepeczko był zjawiskowy. Czy dziś jest ktoś, kto mógłby zagrać Janosika lepiej od niego? Ale spotykaliśmy się nie tylko na planie serialu Jerzego Passendorfera. Marek Perepeczko był cudownym, otwartym człowiekiem i niesłychanie pracowitym aktorem. Miał wspaniałe poczucie humoru. Bardzo poważnie i sumiennie podchodził do roli Janosika. Codziennie wieczorem, po zakończeniu zdjęć, ćwiczył na sali gimnastycznej, żeby następnego dnia być w świetnej formie fizycznej.

Reklama

Inną wielką osobowością filmu był autor scenariusza, znany krakowski satyryk Tadeusz Kwiatkowski.
Tadeusz Kwiatkowski oprócz znakomitego warsztatu literackiego miał poczucie humoru i w tym duchu potrafił pisać dialogi. Miał świetny dowcip, prowadził przecież kabaret w Jamie Michalika. Poza tym fascynowała go góralszczyzna. To był zawodowiec, który pisał dla ludzi i wiedział, co zrobić, żeby się to podobało. W ekipie panowało pełne porozumienie. Witold Pyrkosz i Bogusz Bilewski tworzyli cudowny, przezabawny duet Pyzdra i Kwiczoł. Niektóre sceny czy dialogi wymyślali sami, improwizowali, a reżyser to akceptował.

Porównanie "Janosika" z większością obecnej produkcji telewizyjnej wypada zdecydowanie na korzyść serialu o tatrzańskim zbójniku. Film Passendorfera imponuje nie tylko znakomitą obsadą, ale także rozmachem inscenizacyjnym. Inaczej niż dziś zdjęcia nakręcono w naturalnych wnętrzach lub plenerach.
Tu trzeba zrobić rozróżnienie. To był serial filmowy, a nie sitcom, telenowela czy serial telewizyjny. To zupełnie różne gatunki. Jerzy Passendorfer zrobił serial techniką filmową i to rzeczywiście widać na ekranie. Ale nie wszystkie zdjęcia powstały w naturalnej scenerii. Sceny we wnętrzu zbójnickiej jaskini kręcone były w atelier w czeskim Barrandov, jednym z najlepszych studiów filmowych w naszej części Europy.

Mówi się, że władze chciały wykorzystać serial opowiadający o walce ciemiężonego ludu ze zdemoralizowanymi panami pod względem propagandowym. Ponoć nie udało się, bo długowłosy Janosik bardziej niż rewolucjonistę przypominał hipisa.
Nic mi o tym nie wiadomo. Nie dorabiajmy "Janosikowi" żadnej ideologii. Taka była legenda i film o niej opowiada. Przecież górale w czasach, o których opowiada "Janosik", nosili długie włosy. Zresztą my, aktorzy, też. Jeśli nie wszyscy, to prawie wszyscy ekranowi zbójnicy mieli swoje własne włosy, a nie doklejane. Taka panowała wtedy moda.

Dlaczego mimo upływu lat "Janosik" ciągle cieszy się ogromną popularnością?
"Janosik" należy do kilku seriali, które mają w sobie coś, co czyni je ponadczasowymi. Na pewno atrakcyjny jest temat, przecież legenda o Janosiku nie umarła. Film miał świetną obsadę i znakomite dialogi, od strony warsztatowej nie można mu nic zarzucić. Nic dziwnego, że widzowie ciągle chcą oglądać "Janosika".