Trafiłam do Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza. Zdałam egzamin i się dostałam. Zamieszkałam w domu studenckim Dziekanka na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy też zaczęłam samodzielne życie. Z pieniędzmi było naprawdę krucho. Z moją przyjaciółką Elżbietą Czyżewską jadłyśmy galaretki owocowe, a czasami siekany befsztyk ze sklepu naprzeciwko.

Reklama

Pamiętam, jak cały rok odkładałam każdy grosz, aby kupić wymarzony sweter, w którym zagrałam w filmie "Yokmok" w reżyserii Stanisława Możdżeńskiego. Podczas studiów dokarmiała nas rodzina państwa Bliklów. Mnie i innych studentów - kolegów ich syna, Jacka. Być na studiach, to nie znaczy je skończyć. I oczywiście mnie to się musiało zdarzyć.

Była premiera szkolnego przedstawienia "Tramwaj zwany pożądaniem" w reżyserii opiekuna roku profesora Aleksandra Bardiniego. Siedziałam jako studentka na jaskółce, czyli na najwyższym balkonie w Teatrze Kameralnym. W przerwie spotkałam bardzo znanego krytyka teatralnego, Jana Kota. Niezręczność była podwójna, bo on napisał, że gdyby w teatrze obsadzał rolę Julii w sztuce "Romeo i Julia", to ja bym ją zagrała. Oboje państwo Kotowie byli przyjaciółmi mojej mamy, więc w przerwie pan Jan zaproponował mi, bym z nim usiadła w trzecim rzędzie parteru, bo jego żona nie przyszła na przedstawienie. Nic prostszego, ale... na miejscu pani Lidii siedziała już korpulentna pani, a kurtyna poszła w górę. Tak więc na jedno krzesło wcisnęliśmy się oboje.

Mój oddech sięgał drugiego rzędu i dmuchałam komuś w głowę. To był rektor Wyższej Szkoły Teatralnej, który odwracając się, zobaczył, że ja siedzę na jednym miejscu z Janem Kotem. Następnego dnia wezwał mnie do rektoratu i oburzony powiedział, że siedzenie z krytykiem filmowym na jednym krześle to nie jest droga do teatru. Po latach sobie myślę, że nie miał do końca racji... Ale ja się zawzięłam i sama wyszłam z rektoratu. Opiekunka mojego roku, wspaniała aktorka Stanisława Perznowska, wstawiła się za mną, krzycząc: "Ją wyrzucacie? Ją wyrzucić łatwo! Wyrzućcie mnie!".

Reklama

Nie chciałam już być w szkole. Zaczęłam grać w filmie. Swoją pierwszą rolę po "Zemście" zagrałam u Wojciecha Hasa we "Wspólnym pokoju" według Uniłowskiego. Spotkałam się tam pierwszy raz z Gustawem Holoubkiem. Potem graliśmy jeszcze wspólnie w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" i w "Marysi i Napoleonie". Grając w "Lalce", też u Wojciecha Hasa, spotkałam się z Janem Kreczmarem. W tych czasach był zakaz grania w filmie w czasie studiów. Postanowiłam skwitować sytuację sprzed lat i powiedziałam mu: "Jestem panu bardzo wdzięczna, panie profesorze. Gdyby mnie pan wtedy nie wyrzucił ze szkoły, nie grałabym teraz w filmie roli pańskiej córki". Byłam górą, a praca i z Hasem, i z Kreczmarem była dla mnie zaszczytem.

W latach 60. grałam coraz częściej, w dwóch, czasem trzech filmach naraz. Grywałam również w filmach zagranicznych - francuskim, rosyjskim, a nawet indyjskim. Będąc w obcym kraju, gram w innym języku. Wszystko jest wówczas inne, nowe, gram z ludźmi, których nie znam. Zawsze odczuwam lęk, jak tam mi będzie. Nigdy nie czułam takich rozterek, jadąc do Związku Radzieckiego. Grałam u Andrieja Konczałowskiego rolę Warwary Ławreckiej w "W szlacheckim gnieździe". Obawiałam się, że Rosjanie źle przyjmą fakt, że główną rolę gra Polka. Jednak niepotrzebnie.

Pojechałam do Indii, miałam podpisany kontrakt z hinduskim producentem, panem Tiwarim. To były takie moje wagary, najdłuższe wakacje. Mieszkałam w apartamencie w najdroższym hotelu. Nigdy nie widziałam takiego bogactwa. Ani razu nie otworzyłam sama drzwi, zawsze wyprzedzała mnie w tej czynności służba. Po trzech miesiącach nie miałam ani jednego dnia zdjęciowego, a film miał trwać aż cztery godziny. Cały czas odbywały się jakieś dziwne, tajemnicze przygotowania. Przedłużono mi kontrakt. W Indiach na początku źle się czułam. Nie mogłam patrzeć na biedę, jaka tam panuje. Karmiłam bezdomne psy i na każdym kroku usiłowałam wyręczać służbę. Jednak po dłuższym czasie lepiej zrozumiałam panujące tam zwyczaje i pokochałam ten kraj.

Często nie pamiętam konkretnych scen filmowych, tylko ludzi, którzy tworzyli dany film. Od aktorów, operatorów, reżyserów po cały sztab ludzi, którzy nad dziełem pracowali. Pamiętam anegdoty na planie, atmosferę, zabawne i czasem trudne sytuacje. Wybierając zawód aktorki, liczyłam się z tym, że od tego momentu moje życie będzie uzależnione od cudzego wyboru. Kiedy będą mnie obsadzać w filmach, to będę grała, a kiedy nie będą, to nie będę miała pieniędzy. Często dostawałam role arystokratek. Ludzie tak zapamiętali moje role kobiet dystyngowanych, że również prywatnie zaczęto mnie tak postrzegać.