Mówimy architektura, myślimy Daniel Libeskind. W ciągu kilku lat ten sporadycznie praktykujący teoretyk architektury (miał 52 lata, gdy realizacji doczekał się pierwszy zaprojektowany przez niego budynek!) został gwiazdą pierwszej wielkości. O jego projekty zabiegają dziś największe metropolie na wszystkich kontynentach. Kolorowa prasa analizuje kroje noszonych przez niego kurtek i kształt oprawek do okularów. Urodzony w Łodzi architekt jest rozchwytywany i popularny jak gwiazdor muzyki pop.

Reklama

Globalną sławę przyniosło Libeskindowi zwycięstwo w najważniejszym konkursie architektonicznym XXI wieku - na zagospodarowanie terenu po World Trade Center. Nic więc dziwnego, że lwią część autobiograficznej książki twórca poświęcił swojemu najgłośniejszemu przedsięwzięciu. Jak wiadomo, w miejscu bliźniaczych punktowców Libeskind zaprojektował koronę złożoną z kilku wieżowców, które mieściłyby między innymi muzeum poświęcone ofiarom WTC i centrum sztuki. Iglica najwyższego drapacza chmur nawiązywała do sylwetki Statui Wolności oglądanej z wejścia do portu nad rzeką Hudson. Taki był pierwszy obraz Ameryki, który w 1959 r. z pokładu statku wiozącego żydowskich emigrantów zobaczył trzynastoletni Daniel.

Symboliczne znaczenie miała również wysokość głównej wieży - 1776 stóp (541 metry) - nawiązująca do daty uchwalenia Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Momentem przełomowym w pracy nad koncepcją nowego WTC okazały się obrazy ze znacznie odleglejszej przeszłości. Szukając pomysłu, Libeskind zjechał na dno gigantycznej wyrwy w ziemi, która została po fundamentach zniszczonych budowli. Eskapada zrobiła na nim piorunujące wrażenie. "Dopiero tu, na dole, można pojąć głębię miasta. Znaleźliśmy się na dnie wyspy Manhattan. Czuliśmy tu cały Nowy Jork. Popioły tych, którzy zginęli, nadzieję tych, którzy ocaleli. Staliśmy przed obliczem sacrum" - zanotował. W wykopie zobaczył jeszcze coś: stare mury oporowe chroniące parcelę przed wodami rzeki Hudson. Postanowił je zachować, dostrzegając w nich symbol amerykańskiego oporu przed przemocą. Z kolei na ostatnich kondygnacjach drapacza chmur zaprojektował ogrody - symbol życia i witalności.

Paradoksalnie, choć koncepcja nowego WTC zapewne będzie największą realizacją Libeskinda, najpełniejszym wykładnikiem jego wizjonerskiej filozofii architektury jest inny budynek. Mowa o Muzeum Żydowskim w Berlinie. Libeskind nazywa swoje projekty tekstem i zmusza do czytania. Bryła berlińskiego gmachu przypomina zdeformowaną gwiazdę Dawida. Ale Libeskind nie zniekształcił symbolu. Zaznaczył na mapie niemieckiej stolicy miejsca, w których mieszkali dawni obywatele miasta, nie tylko Żydzi - m.in. Rachela Levin Varnhagen i często goszczący w jej salonie luterański teolog Friedrich Schleiermacher, poeta Paul Celan i architekt Mies van der Rohe, pisarze E.T.A. Hoffman i Friedrich von Kleist. Kiedy liniami połączył ich adresy, na mapie Berlina ukazała się gwiazda Dawida, albo - jak twierdzą niektórzy - zygzak pioruna symbolizujący Holocaust. Bo projektów Libeskinda nie można oddzielić ani od jego biografii, ani od dziejów europejskich Żydów.

Reklama

Jego architektura jest architekturą emocji, a bywa, że krzyku i dezorientacji. Powyginane, kubistyczne czworokątne ściany Imperial War Museum North w Manchesterze na pierwszy rzut oka wydają się niczym nieuzasadnioną kakofonią form rozbijających symetrię nadrzecznego bulwaru. Libeskind chce, żebyśmy tak myśleli. Przynajmniej do momentu, kiedy znajdziemy się we wnętrzu i przekonamy, że budowla zawdzięcza swój kształt destrukcyjnemu eksperymentowi. Libeskind po prostu rozbił atrapę globusa i poskładał jego skorupy. Trudno o bardziej bezpośredni symbol wojny.

W książce jest jeszcze jeden trop, bez którego nie sposób zrozumieć Libeskinda. Słynny architekt rozpoczyna i kończy swoją opowieść wspomnieniami z Polski. Najpierw z dzieciństwa, które spędził w Łodzi. Był świetnym akordeonistą z przymusu - nie mógł grać na fortepianie, bo rodzice obawiali się, że posiadanie takiego instrumentu spowoduje antysemickie ataki ze strony sąsiadów. Kończy obrazem sprzed kilku lat z Zachęty, gdzie fetował go tłum młodych warszawiaków. "Oto nowe pokolenie Polaków, świadome zła przeszłości. Chcieli uważać mnie za jednego z nich. Wtedy po raz pierwszy w moim życiu zrozumiałem, że byli i są częścią mnie" - napisał.

Daniel Libeskind, "Przełom: w życiu i architekturze", tłum. Małgorzata Zawadka, Wydawnictwo Naukowo-Techniczne, Warszawa, 2008