O "Odejściach" zwykło się pisać i mówić bardzo dobrze. Choćby z powodu okoliczności powstawania utwór ma swoją wagę. Ostatni swój dramat "Rewaloryzację" napisał Vaclav Havel w roku 1987. Kolejna sztuka pojawia się zatem po 20 latach przerwy. Pomysł na tekst narodził się, zanim objął prezydenturę w Czechosłowacji, a potem Czech. Ostateczny kształt dramat otrzymał natomiast po odejściu Havla z polityki. Także to budzi emocje. Przecież bohaterem "Odejść" jest były kanclerz postkomunistycznego państwa, który musi pogodzić się z utratą władzy. Nic więc dziwnego, że mimo zaprzeczeń autora doszukiwano się w jego dziele rysów autobiografii.

Reklama

"Odejścia" to dobra, ale jednak nie wybitna sztuka. Sądzę, że nie można stawiać jej w rzędzie najważniejszych dokonań literackich Havla. Znacznie skromniejsze jednoaktówki o Ferdynandzie Wańku (zwłaszcza dwie pierwsze, moim zdaniem wybitne "Audiencja" i "Wernisaż") są znacznie bardziej dotkliwe. "Odejścia" zaprojektowane na dużo szerszą skalę zdają się na ich tle być wyłącznie zabawą w słowne kalambury, żonglerką paradoksami. Utwór naładowany jest jawnie używanymi cytatami z dramatów Antoniego Czechowa i Szekspirowskiego "Króla Leara". Jeśli idzie o twórczość autora "Trzech sióstr", można w postaciach z "Odejść" odnaleźć wierne odbicia jego bohaterów.

Kanclerz Rieger pije co prawda grog zamiast wódki jak Astrow z "Wujaszka Wani", ale w wielu fragmentach zdaje się być konglomeratem cech wujaszka Wani właśnie i znienawidzonego przez niego profesora Serebriakowa. Jego matka to odbicie zapatrzonej w syna matki Serebriakowa. Osvald zaś, wierny pomocnik czy też kamerdyner w willi Riegera, to nikt inny jak tylko Firs z "Wiśniowego sadu". Ostatni dramat Czechowa przywołuje zresztą Havel najczęściej. Dom kanclerza otacza wiśniowy sad i wraz z nastaniem nowych gospodarzy zostanie on wyrąbany. Mówi się nawet o Jepichodowie, który przyplątał się tutaj prosto od autora "Mewy". Zatem budowany przez pisarza świat zyskuje literacki kontekst. Havel buduje dzięki niemu nastrój nostalgii, bo nie ma przecież większego od Czechowa poety przemijania.

Stosuje przy tym strategię trochę podobną do tej, jaką znamy z "Miłości na Krymie" Sławomira Mrożka, choć dramat polskiego pisarza należy jednak moim zdaniem do wyższej kategorii. Powinowactw z Mrożkiem jest zresztą znacznie więcej. Pełen aluzji język Havla w "Odejściach" przypomina polityczne sztuki autora "Tanga". Z "Miłością na Krymie" łączą też je formułowane wprost zalecenia autora wobec realizatorów. W Teatrze Ateneum wypowiada je z offu bodaj Andrzej Poniedzielski przed rozpoczęciem przedstawienia, w miejscu komunikatu o wyłączaniu komórek. Wychodzi z tego kabaretowy skecz, tymczasem sądzę, że Vaclav Havel chciał być potraktowany serio. Bardzo serio.

Reklama

"Jeśli sztuka ma zabrzmieć w sposób właściwy, powinna być grana naturalnie, poważnie, trzeźwo, normalnie i bez przerysowań; nie powinno się jej ozdabiać groteskowymi ruchami, żartobliwymi pomysłami inscenizacyjnymi, szczebiotaniem, szarżowaniem..." - pisze Havel, a Izabella Cywińska musi zdawać sobie sprawę z tego, co to znaczy, skoro ten fragment wkłada w usta Poniedzielskiego. Tym większe jest zatem zaskoczenie, gdy okazuje się za chwilę, że w Ateneum "Odejścia" zrealizowano dokładnie wbrew oczekiwaniom autora. Miało nie być szarży, a w pierwszej scenie kilku aktorów przewraca się jak w tandetnej farsie. Miało być naturalnie, a tu aktorzy akcentują każde słowo jak na zajęciach u logopedy. Miało wreszcie być poważnie, a reżyseria Cywińskiej od początku zmierza ku niekontrolowanej zgrywie w najgorszym gatunku. Gubi się sens utworu Havla, jego rytm, dramaturgia. Spektakl zaczyna przypominać serię gagów, często poziomem zbliżonych do telewizyjnego sitcomu.

Dekoracje Pawła Dobrzyckiego przywodzą na myśl zupełnie inną konwencję. Mogłyby zostać wykorzystane w operze, tyle że gdzieś na zapadłej prowincji. Jeszcze gorzej jest z kostiumami projektu Diany Marszałek. Przez całe przedstawienie nie mogłem zdecydować się, która z aktorek jest najgorzej ubrana. Koniec końców wybieram Halinę Łabonarską (Irena).

Łabonarska wygrywa też w innej bardzo silnie obsadzonej konkurencji - najgorsza rola spektaklu. Jako długoletnia przyjaciółka Riegera wnosi bowiem na scenę wdzięk i styl sklepowej z mięsnego. Tak mówi i tak się porusza. Szczerze mówiąc, zdumiewa mnie atencja, z jaką traktuje się tę niegdyś świetną aktorkę. Od lat nie widziałem jej w dobrej roli.

Reklama

Z innymi wykonawcami nie jest lepiej. Maria Niklińska gra stereotyp nastolatki z komórką przy uchu. Artur Barciś biega truchtem i mówi przez nos, bo tak chyba wyobraża sobie służalczość. Marian Opania jako Osvald gra Firsa najbardziej ordynarną sztancą. Jan Matyjaszkiewicz znów dziwnie moduluje głos - widać reżyser powiedziała mu, że tak będzie śmiesznie. Krystyna Tkacz jest w spektaklu, choć równie dobrze mogłoby jej nie być. Krzysztof Tyniec gra, że chodzi i gra, że mówi - afektacja trudna do zniesienia.

Olbrzymi zawód sprawia Piotr Fronczewski w najważniejszej roli Riegera. Bez wsparcia Cywińskiej najpierw jest kompletnie nijaki, a potem uderza w patos. Havel pożenił w tej postaci tragizm ze śmiesznością, w końcu Rieger to mały Lear. Fronczewski w scenach "z Szekspira" pokazuje coś, co można by było może nazwać parodią, gdyby nie niejasne przeczucie, że aktor gra najzupełniej na poważnie. Rola w

"Odejściach" to spektakularna klęska wybitnego skądinąd artysty. Bronią się tylko - na ile to możliwe - Danuta Szaflarska i Magdalena Wójcik, ale ich epizody nie mają wpływu na inscenizację.

Mamy zatem w Ateneum płaskie farsidło. Izabella Cywińska pozbawia "Odejścia" siły i to na wszystkich poziomach. Rezygnuje na przykład z autorskich komentarzy, które Havel wplótł w tekst, aby pokazać swoją rolę w kreowaniu scenicznej rzeczywistości, a jednocześnie wobec samego siebie ironicznie się zdystansować. Dlaczego? Wygląda na to, że chciała ułatwić sobie pracę. Nowa dyrektor teatru przy Jaracza zapowiadała przed premierą, że "Odejściami" zacznie nowy etap poważnej rozmowy z publicznością, że Ateneum zmieni. Na razie jednak wszystko zostało po staremu. Nie Cywińska zmieniła Ateneum - to Ateneum zmieniło Cywińską.