Ojciec cieszył się, że jego syn czyta oraz że część jego książek wędruje do mojej biblioteki. Za każdym razem, kiedy widział jedną ze swoich książek na mojej półce, droczył się ze mną, mówiąc: "O, widzę, że ten tom awansował do wyższych sfer!".

W 1970 r., kiedy miałem 18 lat, podobnie jak każdy młody Turek zainteresowany książkami zacząłem pisać poezję. Malowałem i studiowałem architekturę, ale sprawiało mi to coraz mniejszą przyjemność. Nocami paliłem papierosy i pisałem wiersze, których nikomu nie pokazywałem. W tym okresie czytałem zbiory poezji z półek mojego ojca (który w młodości chciał być poetą).

Reklama

Kochałem wyblakłe tomiki poetów znanych w historii tureckiej literatury jako pierwsza nowa fala (lata 40. i 50.) i druga nowa fala (lata 60. i 70.). Po tej lekturze chciałem pisać wiersze w podobnym stylu. Poeci pierwszej nowej fali - Orhan Veli, Melih Cevdet i Oktay Rifat - stworzyli grupę literacką Garip (Obcy). Wnieśli do poezji tureckiej język ulic, zachwycając się jego dowcipnością i odrzucając formalne konwencje oficjalnego języka odzwierciedlającego represyjny, autorytarny świat. Ojciec czasem otwierał pierwsze wydanie jednego z tych poetów i bawił nas ich paroma żartobliwymi wierszami, recytując je z miną, która sugerowała, że literatura jest jednym z cudownych skarbów życia.

Inspirowali mnie również poeci drugiej nowej fali, którzy odziedziczyli po poprzednim pokoleniu duch nowatorstwa i wnieśli do poezji narracyjny, ekspresjonistyczny głos, jak również motywy dadaistyczne i surrealistyczne. Czytając tych nieżyjących już twórców (Cemala Sureyę, Turguta Uyara, Ihana Berka), byłem przekonany, że potrafiłbym pisać tak jak oni, na takiej samej zasadzie, jak ktoś oglądający abstrakcyjny obraz sądzi naiwnie, iż sam umiałby namalować coś takiego. A raczej przypominałem artystę, który patrząc na podziwiany przez siebie obraz, sądzi, że rozgryzł jego tajemnicę. I tak jak ten malarz mógłby popędzić do studia, żeby to udowodnić, ja natychmiast zasiadałem do pisania poezji.

Reklama

Z nielicznymi wyjątkami twórczość wszystkich innych tureckich poetów była sztuczna i odległa od codziennego życia, więc interesowało mnie tylko jej intelektualne podłoże. Jęcząc pod ciężarem okcydentalizacji, modernizacji i europeizacji, cóż miejscowy poeta mógł ocalić z okaleczonych i szybko znikających osmańsko-tureckich tradycji literackich i w jaki sposób? Co z tradycją dywanów, tworzonych przez osmańską elitę pod wpływem literatury perskiej? Co może z niej wynieść współczesna poezja, skoro uroki i koncepty literackie z tamtych wierszy późniejsze pokolenia mogą zrozumieć tylko z pomocą słowników i przewodników?

Kwestia "czerpania z tradycji" bardzo zajmowała pisarzy poprzedniego i mojego pokolenia. Poezja osmańska kwitła przez stulecia, odgradzając się od zachodnich wpływów, toteż istniało poczucie ciągłości, dzięki czemu łatwiej było dyskutować o kwestiach literackich i filozoficznych związanych z poezją. Ponieważ powieść była wynalazkiem sprowadzonym z Europy, powieściopisarze i prozaicy, którzy chcieli się zanurzyć w rodzimej tradycji literackiej, kierowali uwagę ku poezji.

Na początku lat 70., kiedy mój entuzjazm do poezji rozgorzał i szybko się wypalił, w związku z czym postanowiłem zostać powieściopisarzem, poezja wciąż była w Turcji uznawana za prawdziwą literaturę, natomiast powieść uchodziła za gatunek pośledniejszy, dla maluczkich. W okresie ostatnich 35 lat powieść zaczęła być traktowana poważniej, a poezja straciła na znaczeniu. W tym samym okresie przemysł wydawniczy rozwijał się w zawrotnym tempie, oferując coraz większą różnorodność coraz większej liczbie czytelników.

Reklama

Kiedy postanowiłem zostać pisarzem, ani wiersze, ani powieści nie były cenione jako indywidualny wyraz artystycznej wrażliwości, oryginalnej duchowości, duszy. Dominował pogląd, że poważni pisarze muszą być zaangażowani, a ich twórczość ceniono za ich wkład w budowę utopii społecznej i odzwierciedlanie wspólnej wizji (modernizacja, socjalizm, islamizm, nacjonalizm czy świecki republikanizm). W kręgach literackich nie było większego zainteresowania problemem indywidualnego twórcy, który czerpie z historii i tradycji albo próbuje znaleźć formę literacką najlepiej współbrzmiącą z jego głosem.

Literatura była w służbie przyszłości: jej zadaniem było współdziałać z państwem w budowaniu szczęśliwego i harmonijnego społeczeństwa czy nawet narodu. Utopijny projekt modernizacyjny - świecki, republikański czy socjalistyczno-egalitarny - był tak bardzo zapatrzony w przyszłość, że nie dostrzegał większości z tego, co działo się na ulicach i w domach Stambułu w ciągu minionego stulecia. Wydaje mi się, że pisarze z tak wielkim zaangażowaniem zastanawiający się nad budową świetlanej przyszłości dla Turcji opowiadają o naszym życiu mniej prawdziwie niż tacy pisarze jak Ahmet Hamdi Tanp nar i Abdullah Sinasi Hisar, którzy opłakiwali utratę naszej tradycyjnej kultury, czy Sait Faik i Aziz Nesin, wyczuleni na poezję stambulskich ulic.

W epoce okcydentalizacji i szybkiej modernizacji zasadniczą kwestią - nie tylko dla literatury tureckiej, lecz także dla wszystkich niezachodnich literatur - jest trudność namalowania nadziei na jutro dzisiejszymi kolorami, pogodzenia marzeń o nowoczesnym kraju z nowoczesnymi wartościami, a jednocześnie czerpanie radości z codziennej tradycji. Pisarze, których marzenia o radykalnej przyszłości wepchnęły ich w konflikty polityczne, często lądowali w więzieniu, a ich cierpienie zabarwiało ich głos i światopogląd gorzką nutą.

W bibliotece mojego ojca były również pierwsze tomiki opublikowane przez Nazima Hikmeta - najważniejszego poetę tureckiego - w latach 30., zanim poszedł do więzienia za swoje rewolucyjne poglądy. Gniewny, ale pełen nadziei ton tych wierszy, utopijna wizja i zainspirowane przez rosyjski futuryzm eksperymenty formalne robiły na mnie wielkie wrażenie, ale nie mniej poruszało mnie cierpienie poety i lata spędzone przez niego za kratkami, jak również relacje więzienne zawarte we wspomnieniach i listach takich powieściopisarzy jak Orhan Kemal i Kemal Tahir.

Były czasy, kiedy czytałem tyle literatury więziennej, że wiedziałem o penitencjarnym świecie - rozkładzie dnia, obyczajach i grypserze, którą bardzo lubiłem - tak dużo, jakbym sam siedział. W tym okresie wyobrażałem sobie pisarza jako człowieka, pod którego drzwiami zawsze stoi policja, którego zawsze śledzą tajniacy, który ma telefon na podsłuchu, nie może dostać paszportu i pisze przejmujące listy do swojej ukochanej. Ten sposób życia, znany mi tylko z książek, nie był czymś, czego chciałem dla siebie, ale uważałem go za romantyczny. 30 lat później, kiedy sam miałem problemy podobnej natury, pocieszałem się myślą, że moje cierpienia są o wiele lżejsze niż pisarzy, których czytałem za młodu.

Żałuję, że nie umiałem odrzucić utylitarnej oświeceniowej idei, zgodnie z którą książki są po to, aby przygotować nas do życia. Być może dlatego, że życie pisarza w Turcji potwierdza tę ideę. Ale wiąże się to również z faktem, że w tamtych czasach w Turcji nie było dużych bibliotek, w których można by bez trudu znaleźć każdą poszukiwaną książkę. W wyimaginowanej bibliotece Borgesa każda książka nabiera mitycznego charakteru, a sama biblioteka jest metaforą poetyckiej i metafizycznej nieskończoności, odzwierciedlając skomplikowaną naturę zewnętrznego świata. Za tym marzeniem kryją się prawdziwe biblioteki z niemożliwą do przeczytania liczbą książek. Borges był dyrektorem jednej z takich bibliotek w Buenos Aires. Ale za czasów mojej młodości w Stambule i w całej Turcji nie było podobnej biblioteki. Żadna biblioteka publiczna nie miała książek obcojęzycznych. Jeśli chciałem zgłębić całą dostępną wiedzę, zostać mądrym człowiekiem i uciec od ograniczeń literatury narodowej - narzucanych przez literackie koterie i konwenanse, a egzekwowanych za pomocą dławiących kreatywność zakazów - to musiałem zbudować własną wielką bibliotekę.

W latach 1970 - 1990 moim głównym zajęciem po pisaniu było kupowanie książek do mojej biblioteki. Chciałem mieć wszystkie książki, które uważałem za ważne lub pożyteczne. Ojciec dawał mi spore kieszonkowe. Od 18. roku życia miałem zwyczaj jeździć raz w tygodniu na Sahaflar, targ starych książek w Beyazit, centrum Starego Miasta. Spędzałem wiele godzin w tych malutkich antykwariatach, ogrzewanych kiepskimi piecykami elektrycznymi i wypełnionymi po sufit nieskatalogowanymi książkami i gdzie wszyscy wyglądali biednie - od pracownika po właściciela, od przygodnego klienta po bibliofila.

Wchodziłem do antykwariatu, przeczesywałem półki, kartkowałem książki i poznawałem historię stosunków między Szwecją a Imperium Osmańskim w XVIII wieku, wspomnienia ordynatora szpitala dla obłąkanych, dziennikarską relację naocznego świadka zamachu stanu, monografię zabytków osmańskich w Macedonii, tureckie streszczenie wspomnień niemieckiego podróżnika, który w XVII wieku przyjechał do Stambułu, refleksje profesora medycyny o psychozie maniakalno-depresyjnej i predyspozycjach do schizofrenii, wybór wierszy zapomnianego osmańskiego poety przełożonych na współczesny turecki czy ilustrowaną książkę propagandową wydaną przez urząd gubernatora Stambułu w latach 40., z czarno-białymi zdjęciami miejskich budynków i parków.

Targowałem się z antykwariuszem i zabierałem wszystkie te książki. Na początku kolekcjonowałem światową i turecką klasykę - chociaż może trafniejsze byłoby nazwanie tych książek "ważnymi" dla literatury tureckiej. Po klasyce zamierzałem przeczytać inne książki, ale moja matka, która martwiła się, że za dużo czytam, widząc mnie z wielkim naręczem książek, mówiła: "Nie kupuj nowych, dopóki nie przeczytasz tych, które masz!".

Nie kupowałem jak kolekcjoner, tylko jak rozgorączkowany człowiek, który rozpaczliwie pragnie zrozumieć, dlaczego Turcja jest taka biedna i udręczona. Kiedy jako dwudziestoparolatka znajomi odwiedzali mnie w domu, w którym mieszkałem z rodzicami, i pytali, po co kupuję takie mnóstwo książek, nie umiałem im udzielić zadowalającej odpowiedzi. Motyw domu w legendach z Gumushane, zakulisowy opis buntu przeciwko Ataturkowi pióra Ethema Czerkiesa, wykaz mordów politycznych w okresie rządów młodoturków (1908 - 1922), historia papugi, którą ambasador w Londynie wysłał sułtanowi Abdulhamidowi, wzory listów miłosnych dla wstydliwych, polityczne wspomnienia lekarza, który otworzył pierwsze tureckie sanatorium, notatki z lektury autorstwa komisarza, który uczył w szkole policyjnej, jak zwalczać drobną przestępczość.

Były też sześciotomowe, nafaszerowane dokumentami wspomnienia byłego prezydenta, książka o wpływie kodeksu moralnego osmańskich cechów rzemieślniczych na współczesne praktyki biznesowe, książka o sztuczkach stosowanych przez kupców w celu zwiększenia ceny orzechów laskowych, pięćsetstronicowy tom tekstów krytykujących marksistów prochińskich i proalbańskich pióra marksistów prosowieckich, historia przemian w mieście Eregli po powstaniu tam hut stali, książka dla dzieci zatytułowana "100 sławnych Turków", opowieść o wielkim pożarze w Aksaray w 1911 r., wybór międzywojennych felietonów dawno zapomnianego dziennikarza, obejmująca dwa tysiąclecia historia małego miasta w Anatolii, którego położenie trudno było z całkowitą pewnością wskazać na mapie, czy wywody emerytowanego nauczyciela, który wprawdzie nie znał angielskiego, ale na podstawie lektury tureckich gazet wywnioskował, kto zabił Kennedy’ego. Czy dzieła te na tyle mnie interesują, żebym je czytał od deski do deski? W późniejszych latach, kiedy ktoś mnie pytał: "Panie Pamuk, czy przeczytał pan wszystkie książki ze swojej biblioteki?", odpowiadałem z całą powagą: "Tak, ale nawet gdybym nie przeczytał, mogłyby się przydać".

Mówiłem to szczerze. Za młodu moją więź z książkami wzmacniał optymizm nieuleczalnego pozytywisty, który wierzył, że dzięki wiedzy może zdobyć świat. Wierzyłem, że któregoś dnia wykorzystam całą tę erudycję w powieści. Jest we mnie coś z postaci z "Mdłości" Jeana Paula Sartre’a, samouka, który od A do Z czyta wszystkie książki z publicznej biblioteki, czy z profesora Kiena, bohatera "Auto da Fe" Eliasa Canettiego, dumnego ze swoich książek jak żołnierz ze swojego pułku. Borgesowska biblioteka nie jest dla mnie metafizyczną fantazją o nieskończonym świecie - jest biblioteką, którą tom po tomie zbudowałem w moim domu w Stambule. Czytałem książkę o podstawach prawnych osmańskiej gospodarki rolnej w XV i XVI wieku i z fragmentu o opodatkowaniu skór tygrysich dowiedziałem się, że w Anatolii mieszkały wtedy tygrysy. Z wyboru listów napisanych na wygnaniu przez Namika Kemala, romantycznego, zaangażowanego społecznie, patriotycznego i dydaktycznego poetę (tureckiego Victora Hugo!) dowiedziałem się, że naszemu legendarnemu wieszczowi, wszechobecnemu bohaterowi podręczników szkolnych, wyjątkowo brzydko pachniało z ust. Zabawne wspomnienia polityczne skazanego na więzienie parlamentarzysty, opowieści agenta ubezpieczeniowego o najciekawszych pożarach i wypadkach samochodowych, z jakimi się spotkał w swoim życiu zawodowym, wspomnienia barwnego dyplomaty, z którego córką chodziłem do szkoły - jeśli trafiłem na takie książki, bez wahania je kupowałem.

Tak głęboko zanurzyłem się w książkach, że życie przechodziło obok mnie - ale nawet kiedy to sobie uświadomiłem, dalej kupowałem książki, tak jakbym chciał zemścić się na życiu, przed którym uciekałem. Dopiero teraz, wiele lat później, zdaję sobie sprawę, jak szczęśliwe były godziny spędzone w tych wyziębionych księgarniach, gdzie piłem herbatę, którą mnie częstowano, i od góry do dołu przeglądałem te wieże z książek.

Po kilkunastu latach szperania w antykwariatach na targu Sahaflar doszedłem do wniosku, że przeszły przez moje ręce wszystkie książki wydrukowane alfabetem łacińskim od powstania republiki do lat 70. Szacowałem, że od 1928 r., kiedy Ataturk podjął decyzję o przejściu z pisma arabskiego na łacińskie, ukazało się najwyżej 50 000 pozycji. Do 2008 r. liczba ta ledwo przekroczyła 100 000. Może miałem podświadomy plan zgromadzenia tych wszystkich książek w mojej bibliotece…

Generalnie jednak moje wybory były spontaniczne i impulsywne. Kupowanie książek trochę przypomina budowanie domu kamień po kamieniu. W latach 80. widywałem wielu takich jak ja, nie tylko w antykwariatach, lecz także we wszystkich dużych księgarniach Stambułu. Mówię o ludziach, którzy przychodzą do księgarni o piątej czy szóstej wieczorem i pytają: "Jest dzisiaj coś nowego?", a potem przeglądają świeżą ofertę.

W 2008 r. w Turcji opublikowano z grubsza trzy razy więcej książek niż w latach 80., kiedy było ich około trzech tysięcy rocznie. Prawie połowa z nich to były przekłady. Książek w oryginale sprowadzano bardzo mało, więc czytałem te niechlujne tłumaczenia, żeby być zorientowanym, co się dzieje w światowej literaturze.

W latach 70. najpocześniejsze miejsce w każdej księgarni zajmowały grube książki historyczne analizujące korzenie tureckiej biedy i "zacofania". Te ambitne dzieła były utrzymane w gniewnym tonie. W odróżnieniu od dawnych książek osmańskich - których wznowienia też namiętnie kupowałem - raczej nie obarczały nas samych winą za katastrofy, które nas spotykały, woląc przypisywać naszą biedę, niski poziom wykształcenia i zacofanie obcym siłom albo nielicznym czarnym owcom w naszych szeregach. I być może właśnie dlatego były tak chętnie czytane.

Nie umiałem się oprzeć żadnej książce historycznej, powieści czy wspomnieniom poświęconym współczesnym wojskowym zamachom stanu i ruchom politycznym, seriom porażek militarnych w ostatnich latach Imperium Osmańskiego czy licznym mordom politycznym - zawsze doszukiwano się tam jakichś tajemnic, spisków czy knowań obcych mocarstw. Historie miast autorstwa emerytowanych nauczycieli, wspomnienia idealistycznych lekarzy, inżynierów, poborców podatkowych, dyplomatów i polityków, biografie gwiazd filmowych, książki o szejkach i sektach, demaskowanie masonów - wszystkie je kupowałem, bo było w nich trochę komedii, trochę życia, trochę rzeczywistości, a przede wszystkim trochę Turcji.

W dzieciństwie uwielbiałem czytać książki o Ataturku napisane przez jego przyjaciół i współpracowników. Ponieważ prawo chroni pamięć o nim, późniejszym pokoleniom trudnej było pisać o ludzkim wymiarze jego życia. Obraza pamięci Ataturka do dzisiaj pozostaje w Turcji przestępstwem. Ktoś, kto przedstawi go jako normalną osobę w powieści czy biografii, trafi do więzienia. Mimo to ukazują się na jego temat setki książek rocznie. Może dlatego, że podobnie jak w przypadku książek o islamie zakazy upraszczają trudny i złożony problem, ułatwiając autorom zadanie.

W połowie lat 70., kiedy porzuciłem malarsko-architektoniczne ambicje i postanowiłem, że będę pisarzem, w Turcji publikowano czterdzieści do pięćdziesięciu powieści rocznie. Wszystkie przeglądałem i większość kupowałem z myślą, że kiedyś mogą się przydać. Jeśli poświęcałem czas na przebieganie ich wzrokiem, to nie ze względu na ich wartość literacką, lecz dlatego, że znajdowałem tam opisy życia w tureckich wioskach i miasteczkach, a także w stolicy. Wybitny krytyk Nurullah Atac, który w latach 50. żarliwie bronił naszego prawa do zapożyczeń z zachodnich kultur, zwłaszcza francuskiej, ale szydził z jej niedokształconych imitatorów, powiedział kiedyś, że w takim kraju jak nasz trzeba kupować przynajmniej część ukazujących się książek, by wesprzeć finansowo autora i wydawcę. Poszedłem za jego radą.

Kartkując te książki, cieszyłem się, że należę do jakiejś kultury, historii. Myślałem o książkach, które w przyszłości napiszę i byłem szczęśliwy. Ale czasem ogarniał mnie smutek. Złościły mnie literówki i niestaranność autora oraz wydawcy. Czytałem rzecz dotyczącą tematu, który wymagał precyzyjnej analizy, i kiedy widziałem, że autor odstawił fuszerkę, głęboko cierpiałem. I dochodziłem do wniosku, że temat jest mimo wszystko trywialny… Smuciło mnie również, kiedy bezwartościowa książka cieszyła się wielką popularnością a bardzo dobra i ciekawa nie budziła żadnego zainteresowania.

A potem dopadał mnie szerszy i głębszy problem - zawisała nade mną chmura, którą znają wszyscy niezachodni literaci: jakie to ma znaczenie, że w XVI i XVII wieku po Anatolii buszowały tygrysy? Jaki sens ma badanie wpływów literatury indyjskiej na Asafa Haleta *elebiego, poetę słabo znanego nawet w samej Turcji? Niezbyt ważna wydawała się również informacja, że hordy grabiące sklepy i domy stambulskich Greków, Ormian i Żydów 6 i 7 września 1955 r. były podżegane nie przez tajne służby tureckie, lecz brytyjskie, które nie chciały, żeby Cypr stał się częścią Grecji. Miałem poczucie, że badacze tych tematów marnowali czas.

W najbardziej melancholijne dni czułem się jak Faruk, bohater mojej drugiej powieści "Sessiz ev" (Cichy dom), który studiował stare dokumenty z osmańskich archiwów i nosił je w głowie, pamiętał wszystkie fakty, ale nie miał do nich żadnego stosunku emocjonalnego: zadawałem sobie pytanie, po co przechowywać wszystkie szczegóły dotyczące historii, kultury i języka danego kraju. Po co wiedzieć, kto wywołał wielki pożar w Smyrnie w 1922 r.? Miałem wrażenie, że oprócz mnie jest tylko kilka osób, które chcą znać motywy majowego zamachu stanu z 1960 r. albo historię powstania Partii Demokratycznej po II wojnie światowej. Może kultura turecka jest za bardzo rozpolitykowana? A może nasz kraj wyraża się głównie przez politykę? A może nasze poczucie peryferyjności nie pozwala nam dostrzegać zbyt wielu wartościowych rzeczy w naszej narodowej bibliotece?

Kiedy rozmyślałem o faktach zaczerpniętych z książek, które z taką radością znosiłem do domu, dochodziłem do wniosku, że dla reszty świata nie mają one żadnego znaczenia, czułem się pusty i cała przyjemność z lektury znikała. Ale to poczucie peryferyjności nie zmieniało faktu, że kiedy miałem dwadzieścia kilka lat, kochałem moją bibliotekę głęboką miłością. Kiedy po trzydziestce pierwszy raz pojechałem do Ameryki, aby zobaczyć inne biblioteki i bogactwo światowej kultury, zasmuciło mnie, jak mało ludzie tam wiedzą o tureckiej kulturze i literaturze. Przygnębienie to sprawiło jednak, że mieszkający we mnie powieściopisarz wyraźniej dostrzegł różnicę między trwałymi i ulotnymi aspektami danej kultury. Potraktowałem to jako przyganę: powinienem głębiej zajrzeć w życie i swoją bibliotekę.

W powieści Milana Kundery "Powolność" występuje postać Czecha, który na konferencji międzynarodowej przy każdej okazji mówi o tym, "co się dzieje w moim kraju", co naraża go na śmieszność. Słusznie kpią z niego za to, że myśli wyłącznie o swoim kraju, nie dostrzegając związku między swoim człowieczeństwem i człowieczeństwem reszty świata, ale kiedy czytałem "Powolność", nie identyfikowałem się z jego prześmiewcami, tylko z owym patriotą. Nie dlatego, że chciałem być taką śmiechu wartą istotą, lecz dlatego, że nie chciałem nią być. W latach 80. zrozumiałem, że jeśli chcę "stać się sobą" - jak to ujął bohater mojej "Kara kitab" (Czarnej księgi) - to nie szydząc z "człowieka mimicznego" Naipaula za to wszystko, co robił, aby przezwyciężyć swój prowincjonalizm i depresję, ale utożsamiając się z nim.

Turcja nigdy nie była kolonią Zachodu, więc kiedy zgodnie z nakazem Ataturka Turcy naśladowali Zachód, nie było to upokarzające i uwłaczające ludzkiej godności przedsięwzięcie opisane przez Kunderę, Naipaula i Edwarda Saida - naśladownictwo stało się ważnym elementem tureckiej tożsamości. Omer Seyfettin (1884 - 1920), nacjonalista, polemista i powieściopisarz, który miejscami flirtuje z koncepcjami czystości rasowej, stworzył postać Efruza Beya, który snobistycznie chłonie wszystko, co zachodnie. Seyfettin chce przez to powiedzieć, że okcydentalizacja jest arystokratycznym ruchem odciętym od ludowych korzeni.

Kiedy mam do czynienia z tego rodzaju snobizmem, staję po stronie Dostojewskiego, wściekłego na intelektualistów, którzy znali Europę lepiej niż Rosję. Jednocześnie nie uważam tego gniewu, który kazał Dostojewskiemu zwrócić się przeciwko Turgieniewowi, za szczególnie uzasadniony. Moje własne doświadczenia mówią mi, że za obroną rosyjskiej kultury i prawosławnego mistycyzmu - czy możemy to nazwać rosyjską biblioteką? - przez Dostojewskiego krył się gniew nie tylko wobec Zachodu, lecz także rosyjskiej inteligencji, która nie znała własnej kultury.

Przez 35 lat pisania powieści nauczyłem się nie śmiać z książek pisanych przez innych i nie odrzucać ich, nawet jeśli są trywialne, anachroniczne czy głupie. Czytałem je po to, żeby zrozumieć autorów. Nie można uciec od prowincjonalizmu, uciekając z prowincji, ale przez nadanie mu uniwersalnego wymiaru. W ten sposób nauczyłem się zanurzać w mojej powoli rozrastającej się bibliotece i w ten sposób nauczyłem się dystansu. Dopiero po czterdziestce poznałem najważniejszy powód, dla którego kochałem moją bibliotekę: ani Zachód, ani Turcy jej nie znali.

Teraz mówią: "Wygrał pan Nobla i w tym roku Turcja jest honorowym gościem Międzynarodowych Targów Książki we Frankfurcie, więc czy mógłby nam pan opisać swoją turecką bibliotekę?". Jestem gotów to zrobić i sprawić, żeby inni pokochali moją turecką bibliotekę, ale boję się, że przy okazji przestanę kochać samego siebie…

Copyright by Orhan Pamuk