PLUSY

Mamy swoją klasykę Po wielu latach posuchy normalizuje się nasz rynek DVD. Dobrą passę zapoczątkowało wydanie dziesięciu dzieł Ingmara Bergmana na płytach. W tym roku pojawił się (wreszcie!) m.in. boks Luisa Bunuela, 10-płytowa edycja dzieł Federico Felliniego, ogromna, zawierająca aż 20 filmów kolekcja Woody’ego Allena i przede wszystkim systematycznie pojawiające się na DVD klasyczne rodzime arcydzieła, od Szkoły Polskiej poczynając, po zbiory filmów Skolimowskiego i Holland. Można powiedzieć, że zrobiliśmy pierwszy krok do cywilizowanego świata.

Wajda do Oscara „Katyń” znalazł się w finale wyścigu do Oscara – była to ósma nominacja dla polskiego filmu w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny i czwarta nominacja samego Wajdy. Mimo że z „Katyniem” ostatecznie wygrali austriaccy „Fałszerze” (film też dziejący się podczas II wojny światowej i też oparty na prawdziwej historii), trudno o lepszą promocję filmu za granicą. „Katyń” zakończył rok z licznymi polskimi wyróżnieniami i Europejską Nagrodą Filmową za kostiumy dla Magdaleny Biedrzyckiej.

Polskie, czyli Europejskie Udało się w tym roku zrobić w Polsce kilka filmów, które nie tylko miały europejski sznyt, ale też zostały w Europie zauważone. Wybitne „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej z nagrodą w Locarno, znakomite „Cztery noce z Anną” Jerzego Skolimowskiego, które otworzyło prestiżową sekcję Directors’ Fortnight w Cannes i nagrodzone na Camerimage „Boisko bezdomnych” Kasi Adamik pokazują, że z polskim kinem wcale nie jest tak źle.

Kraina (atrakcyjna dla) kinomanów 2008 to chyba jeden z najsłabszych sezonów w światowym kinie. Trzy czołowe europejskie festiwale pozostawiły spory niedosyt. Na tym tle polskie imprezy filmowe pokazujące międzynarodowe produkcje – w szczególności Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu i Warszawski Festiwal Filmowy zaprezentowały się bardzo dobrze. Zgromadziły ogromną publiczność, miały bardzo ciekawe selekcje, wyłuskały ze światowego kina to, co najlepsze. Duże brawa dla organizatorów.

Żuławski wsadza kij w mrowisko Ukazała się na naszym rynku książka, wobec której nikt nie pozostał obojętny. W wywiadzie rzece udzielonemu Piotrowi Mareckiemu i Piotrowi Kletowskiemu Andrzej Żuławski jest do bólu szczery, błyskotliwy i niepokorny. To pierwsza tego typu rozmowa z reżyserem filmowym w Polsce – chropawa, płynąca rytmem mówionej, nie pisanej rozmowy i bardzo odważna. Świetna książka – oby nie pozostała wyjątkowo jedyną. ---

MINUSY

Gdynia – festiwal niepoczytalności To, że werdykt jury na festiwalu w Gdyni budzi spory i negatywne emocje, nie dziwi. Nieraz mówiono, że nagrody ominęły filmy, zdaniem większości, najlepsze. Natomiast nigdy nie doszło do tak szokującego zachowania jurorów jak po ogłoszeniu „Małej Moskwy” najlepszym filmem. Z każdym dniem przybywało członków jury, którzy odcinali się od własnej decyzji. Ostatecznie zabrzmiało to tak, jakby większość (bo na szczęście nie wszyscy) sędziów Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w przypływie chwilowej niepoczytalności wyróżniło melodramat Waldemara Krzystka.

Ostatni sprawiedliwy: Łukasz Barczyk „Nieruchomy poruszyciel” pozostałby kuriozum, jakich w produkcji filmowej (nie tylko polskiej) nie brakuje. Pewnie szybko byśmy o nim zapomnieli, gdyby nie postawa reżysera filmu. Barczyk zrobił wokół swojego filmu wiele szumu. Demonstracyjnie nie zgłosił go do Gdyni, występował w dyskusjach o kondycji kina polskiego, stawiając się w pozycji mędrca. Wystarczyło mu odwagi, aby odciąć się od „polskiego piekiełka”, ale nie na tyle, aby nie brać pieniędzy na film od państwowej instytucji. Pomylenie roli autorytetu z rolą krzykacza jest niewybaczalne.

Ideały sięgają bruku Trudniej przełknąć zły film, jeśli występują w nim wybitni aktorzy. Najtrudniej, gdy nawet ich występ jest tak zły, że widz wstydzi się, patrząc na niego. W połowie roku na nasze ekrany trafił serial „Skorumpowani” naprędce, bez ładu i składu, w celach czysto zarobkowych przemontowany na kinowy film. W roli gangstera pojawił się tam legendarny aktor Teatru Starego w Krakowie Jerzy Trela, a w roli ojca porwanej dziewczyny dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie Jan Englert. W jednej z finałowych scen w rzekomym ferworze walki padają i tarzają się po podłodze... Nie wszystkim chałturzenie przystoi. Im nie.

Bitwa o Westerplatte „Tajemnica Westerplatte” Pawła Chochlewa miała opowiadać o konflikcie pomiędzy dowódcą Westerplatte, majorem Henrykiem Sucharskim, a jego zastępcą kapitanem Franciszkiem Dąbrowskim. Gdy w mediach pojawiły się szczegóły scenariusza takie jak scena, w której pijany żołnierz oddaje mocz na portret marszałka Rydza-Śmigłego czy nieogolony kapitan Dąbrowski wiecznie sięga po butelkę, Polski Instytut Sztuki Filmowej cofnął obiecane trzy i pół miliona dofinansowania. Wszystko dlatego, że twórcy filmu zwrócili się o patronat nad produkcją do kancelarii premiera, a ta poprosiła historyków o ekspertyzę scenariusza. I zaczęła się bitwa o tytuł największego znawcy historii obrony Westerplatte, a o tym, że istnieje coś takiego jak licencia poetica i film to działo artystyczne, nie podręcznik, jakoś wszyscy zapomnieli. I o tym, żeby nie mieszać polityki ze sztuką.



















Reklama