PLUSY

1. Zjawisko Cieplak Rok ubiegły zakończył się fajerwerkami – wspaniałymi „Opowiadaniami dla dzieci” według Singera w Narodowym. W tym roku reżyser zrealizował najpierw dyplom ze studentami warszawskiej Akademii Teatralnej, potem urzekający „Utwór sentymentalny na czterech aktorów” z Montownią, wreszcie przywracający co poniektórym widzom krakowski Stary Teatr „Król umiera, czyli ceremonie” Ionesco. To ostatnie przedstawienie jest doświadczeniem szczególnym. Kiedy się patrzy na wielkie role Jerzego Treli, Anny Polony czy wartą wszystkich pochwał świata kreację Doroty Segdy, przed oczami stają legendarne inscenizacje starego Starego Teatru – te Jarockiego, Grzegorzewskiego, cytowanego tu wprost Swinarskiego. Cieplak poświęca odchodzącemu teatrowi spod znaku tych mistrzów swój spektakl niczym epitafium. A przy okazji udowadnia, że jest być może jedynym w Polsce reżyserem, który tak swobodnie manewruje między gatunkami. Każdemu daje odrobinę magii.

2. Nie tylko Niemcy Najwybitniejsze przedstawienia w tym roku – te najlepsze z najlepszych – zobaczyliśmy na festiwalach. Warszawę Centralną – dziecko nowych szefów Teatru Dramatycznego Pawła Miśkiewicza i Doroty Sajewskiej – odwiedziła „Penthesilea” Kleista w inscenizacja Luka Percevala z berlińskiej Schaubuehne. Ale najmocniejsze uderzenie przyniosły krakowskie Dedykacje: Brecht. Kierujący festiwalem Józef Opalski sprowadził legendarną „Karierę Arturo Ui” z Berliner Ensemble. Takie spektakle jak arcydzieło Heinera Muellera powstają raz na dziesięciolecia, a role tak genialne jak tytułowa kreacja Martina Wuttkego może i rzadziej. Mueller pokazał Brechta rozpiętego między Szekspirem a Wagnerem, inscenizację do granic okrutną, cyniczną i zabawną jednocześnie. A dwa tygodnie wcześniej Kraków odwiedziła Milva ze swym ostatnim – absolutnie fantastycznym – spektaklem z songów Brechta…

3. Ferment w pałacu Gdy jednocześnie dokonano zmian dyrektorskich w bodaj sześciu stołecznych teatrach, byli tacy, którzy spodziewali się przełomu. Dzisiaj wiadomo, że niektóre nominacje okazały się chybionym strzałem, ale inne należy docenić. Najciekawiej dzieje się w Pałacu Kultury. W Dramatycznym Paweł Miśkiewicz długo rozgrzewał się przed startem, ale jak zaczął, to ostro. Dał festiwal i trzy premiery. Imponującego operową skalą „Borysa Godunowa”, wycieczkę dookoła czasu we własnej „Alicji” z wielką rolą Barbary Krafftówny, wreszcie przywrócił scenie po 13 latach od premiery „Szczęśliwe dni” ze wspaniałą Mają Komorowską – czyste wzruszenie. Vis-a-vis nowej drogi dla Teatru Studio szuka Bartosz Zaczykiewicz. Robi to z pomocą zdolnych reżyserów – Marka Fiedora („Bitwa pod Grunwaldem”) i Michała Siegocztyńskiego („Hollyday”) – i znakomitych aktorów (Ewa Błaszczyk i jej wstrząsający „Rok magicznego myślenia”). Na razie jeszcze nie osiągnął celu, ale naprawdę warto mu kibicować.

4. Siła kobiet Maja Kleczewska powróciła z mocnymi jak cios między oczy „Opowieściami Lasku Wiedeńskiego” w Teatrze Kochanowskiego w Opolu, Agata Duda-Gracz w łódzkim Jaraczu zrobiła „Balkon” Geneta, ukazując rewolucję w jej domowym, intymnym wymiarze. Obie reżyserki (puśćmy w niepamięć porażkę Dudy-Gracz z „Romeo i Julią” w STU) potwierdzają, że są głosem, którego zignorować nie sposób. Panie w ogóle zresztą radzą sobie znakomicie – i to nie tylko tak młode, i to nie tylko inscenizatorki. O Mai Komorowskiej i Ewie Błaszczyk już było, a przecież wielką i jakże odważną rolę w gdańskim „Słodkim ptaku młodości” zagrała Dorota Kolak, w warszawskiej Sarabandzie klasę pokazała Teresa Budzisz-Krzyżanowska, w „Trash Story” w Ateneum przejmująca była Jadwiga Jankowska-Cieślak. Girls power?

5. W prywatne ręce Niebywały sukces warszawskiej Polonii spowodował, że jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać sceny prywatne. To dobrze, bo dzięki temu teatry instytucjonalne będą mieć konkurencję. Choć z drugiej strony trudno liczyć na powtórzenie fenomenu teatru Krystyny Jandy. Najbliższy rok dla Capitolu, Praskiego czy Kamienicy może okazać się decydujący.

---

MINUSY

1. Smutno w TR Krzysztof Warlikowski buduje swój Nowy Teatr, a w Rozmaitościach nie dzieje się nic. Grzegorz Jarzyna pierwszą premierę tego sezonu zaplanował na luty. Będzie to „Teoremat” Pasoliniego w jego reżyserii. Wierzę, że odważnie obsadzony spektakl (zagra m.in. Jan Englert) okaże się zwycięstwem reżysera, ale nie zmienia to tego, że TR musi na nowo się określić. I grać, przede wszystkim grać. Dwie premiery w sezonie to zdecydowanie za mało.

2. Teatr lewicowy Zdumiewający aplauz po łódzkiej „Brygadzie szlifierza Karhana” trudno mi zrozumieć. Widać jednak, że teatr powoli staje się trybuną do głoszenia tez bliskich redakcji „Krytyki Politycznej”, której filary (Sierakowski, Stokfiszewski) zaczęli dorabiać sobie jako dramaturdzy. Efektem staje się teatr zideologizowany, anachroniczny i piekielnie nudny. Najlepszy przykład takiego produkcyjniaka – „Piekarnia” Klemma z krakowskiego Starego Teatru.

3. Zadara rządzi Najmodniejszy dziś polski reżyser przygotował w ubiegłym sezonie bodaj siedem spektakli i został uhonorowany ZadaraFestem podczas reaktywowanych (to bardzo dobrze) Warszawskich Spotkań Teatralnych. Kariera Michała Zadary to najlepszy przykład, jak łatwo można w Polsce odnieść niezasłużony sukces. O Warlikowskiego, Jarzynę, Klatę warto się było (i nadal jest) spierać. Po spektaklach Zadary najbardziej chce się milczeć.























Reklama