DZIEŃ, W KTÓRYM ZATRZYMAŁA SIĘ ZIEMIA
(The Day the Earth Stood Still) (USA 2008)
Reżyseria: Scott Derrickson; Obsada: Keanu Reeves, Jennifer Connelly, Kathy Bates; Dystrybucja: Imperial-Cinepix; Czas: 103 min; Premiera 16 stycznia

Pomijając jednostkowe przypadki (jak np. „Mroczny rycerz” Christophera Nolana), najlepiej w Hollywood wychodzą ostatnio widowiska mocno zdystansowane do rzeczywistości, bawiące się formą, ale nieudające, że są czymś więcej niż czystą rozrywką. Niestety Scott Derrickson, biorąc na warsztat klasyczny film Roberta Wise’a, wybrał najgorzej, jak mógł. Postanowił nakręcić Film Z Misją. Problem w tym, że głębia „Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia” jest najzwyczajniej w świecie udawana, a problemy, z którymi powinni się identyfikować, widzowie, zostały już dawno przez filmowych fantastów przewałkowane na wszystkie strony.

Reklama

Oto w nowojorskim Central Parku pojawia się przybysz z kosmosu – Klaatu, obdarzony beznamiętną twarzą Keanu Reevesa. Nie wiadomo, dlaczego przybył na naszą planetę, swoje zamiary chce przedstawić na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Dopiero interwencja dziarskiej pani etnobiolog (Jennifer Connelly) pozwoli przejrzeć plan kosmity. Klaatu przybył na Ziemię, aby zapowiedzieć to, co nieuniknione – zagładę cywilizacji, wymierzoną przez obce rasy karę za postępującą degradację Błękitnej Planety.

p

Najlepsze w „Dniu…” są nawiązania do oryginału – scena, w której Klaatu pomaga profesorowi Barnhardtowi (John Cleese) rozwiązać skomplikowany matematyczny dylemat (pytanie tylko po co, skoro świat ma ulec zagładzie), albo potężny niezniszczalny robot towarzyszący kosmicie w podróży na Ziemię. Spore wrażenie robi też jednostajnie posępny klimat filmu. Gorzej, gdy Derrickson zabiera się za filozofowanie. Rodzaj ludzki jako najgorsze, co mogło przytrafić się Ziemi? Wojny i skażenie środowiska sprawią, że sami zniszczymy siebie jako gatunek? Też mi odkrycie. A na dodatek całe pacyfistyczne i proekologiczne – słuszne skądinąd – przesłanie filmu rozmywa się w pseudonaukowym bełkocie podlanym niestrawnym sosem z metafizyki i wątków biblijnych.

Reklama

Na domiar złego „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” to film skazany na polityczne konotacje. Wersja Roberta Wise’a nakręcona w czasach, gdy zimna wojna zdążyła już na dobre sparaliżować serca i umysły Amerykanów, niby niósł antywojenne przesłanie („Musicie przestać ze sobą walczyć…”), ale jednocześnie był zawoalowaną pochwałą amerykańskiego sposobu prowadzenia polityki zagranicznej („…albo zetrzemy waszą planetę w proch”). Remake niby stara się takich uogólnień uniknąć, ale w efekcie razi jeszcze większą naiwnością i z każdą minutą coraz bardziej przypomina nieudaną – i mocno spóźnioną – reklamówkę wyborczą Baracka Obamy. „Jeśli Ziemia zginie, wy zginiecie razem z nią. Ale jeśli to was zabraknie, Ziemia ocaleje” – mówi Klaatu i wprawia w ruch żywioł, który ma zmieść ludzkość z powierzchni globu. „Daj nam jeszcze jedną szansę” proszą ludzie ze łzami w oczach. „Możemy się zmienić”.

Yes, we can.