Dwaj polscy Zbigowie weszli do klasyki: Boniek do footballowej, Rybczyński do kanonu filmu eksperymentalnego. A co ze współczesnością? W wypadku piłkarza definiuje ją okrucieństwo sportu, który żeruje wyłącznie na młodzieńczych organizmach. W sztuce ostatnio zrobiło się trochę podobnie, jej areny otwarte są głównie dla młodych artystów. Ludzie sztuki są jednak nieporównanie bardziej długodystansowi niż sportowcy, a doświadczenie generalnie sprzyja twórczości, tym większą ciekawość wywołuje wystawa 60-letniego Rybczyńskiego, który w dodatku mówi ostatnio o powrocie do Polski. Rybczyński pracuje teraz z Eli Barburem nad wielkim filmem przedstawiającym dzieje Żydów w historii świata. Jak na razie jednak ostatni obraz w jego oficjalnej filmografii, „Kafka”, datowany jest na rok 1992.

Reklama

Repetytorium i rysunek techniczny

Kto spodziewa się znaleźć w Poznaniu nowe, zrealizowane po „Kafce” dzieła mistrza, ten szukać będzie na próżno. W Starym Browarze znalazł się wybór „analogowych” filmów z „okresu polskiego” twórczości artysty, czyli z lat 70., w których Rybczyński związany był z awangardowym Warsztatem Formy Filmowej i robił eksperymentalne krótkie metraże w łódzkim Se-Ma-Forze. Tę sekwencję, znaczoną takimi klasykami jak „wielokanałowa” „Nowa książka” czy „Oj nie mogę się zatrzymać”, zamyka „Tango” – animacja, za którą Rybczyński dostał w 1983 roku Oscara. Na ekspozycję złożył się również dorobek z drugiej części przygód Rybczyńskiego, rozgrywających się w latach 80., za Oceanem. Filmowiec staje się wtedy Big Zbigiem: pionierem nowych technologii wizualnych, wynalazcą, wykładowcą, reżyserem wideoklipów dla Micka Jaggera, Lou Reeda, Art of Noise, Pet Shop Boys. Zbiera nagrody – od laurów festiwali filmów eksperymentalnych przez telewizyjne Prix Italia po wyróżnienia MTV. Realizuje słynny teledysk do „Imagine” Johna Lennona, a także autorskie projekty filmowe „Schody”, „Czwarty wymiar”, „Orkiestrę”, wreszcie „Kafkę”, który jest najdłuższy i z całej twórczości Rybczyńskiego najbardziej przypomina film fabularny. Wszystkie te filmy w całości albo w częściach oglądamy w Starym Browarze. Czy mamy do czynienia z repetytorium z filmografii Big Zbiga, którą, czekając na jego nowe filmy, zdążyliśmy przejrzeć w te i wewte? Takie rekolekcje byłyby nawet pouczające, ale nie o to chodzi: filmy są na tej wystawie zaledwie ilustracją jej tytułowego bohatera „Traktatu o obrazie”. A ten rozwija się przed naszymi oczami w salach Browaru: dziesiątki arkuszy papieru milimetrowego pokrytego technicznymi rysunkami, wzory matematyczne, storyboardy, wykresy, tabele, wydruki. Teoria wiedzie tu wprost do praktyki, do odkrycia sposobu, w jaki tworzyć się będzie obrazy zupełnie nowej generacji.

Techno Alberti

Powiedzmy sobie szczerze, bez specjalistycznego przygotowania i żmudnych studiów i tak nie sposób wejść w szczegóły dociekań Rybczyńskiego, mało kto pojmie naukowo-technologiczny wymiar „Traktatu”.... Nie jest to zresztą konieczne. Summa badań, eksperymentów i wiedzy Rybczyńskiego ma swoją estetykę, wykresy, wzory i zestawienia danych to dzieło sztuki, obraz pracy artysty, który robi wrażenie figury wyciągniętej z renesansu i zdaje się mieć ambicje bycia współczesnym, elektronicznym Albertim.

Reklama

W odróżnieniu od szczegółów sam tekst „Traktatu o obrazie” jest klarowany i przystępny. Rybczyński zdaje w nim lapidarnie sprawę ze współczesnej kondycji obrazu. Zwraca uwagę na paradoks: oto stworzyliśmy cywilizację wizualną, która na ogromną skalę używa i nadużywa obrazów, jest na nich oparta. Tymczasem konstrukcja i teoria obrazu nie zmieniły się od pół tysiąca lat. Technologia wytwarzania wizerunków poczyniła ogromne postępy; mamy fotografię, wideo, zdolne do wszystkiego komputery – a jednocześnie wciąż bazujemy na ideach wypracowanych w renesansie. Nie odeszliśmy daleko od Albertiego i jego perspektywy zbieżnej, mimo oczywistych niedoskonałości tej formuły.

Rybczyński przywiązuje ogromną wagę do obrazu – i nie bez racji uważa, że zdolność do obrazowania świata oznacza zdolność do rozumienia go. Rozwój cywilizacji zależy od rozwoju obrazu. Odpowiedzialność spada więc na barki artystów, Rybczyński nie miga się od podjęcia tego ciężaru. Kwestionuje wielką, ale archaiczną renesansową teorię i proponuje coś lepszego. O co toczy się gra? O prawdziwszy obraz – co niekoniecznie znaczy bardziej realistyczny w potocznym tego słowa znaczeniu. Rybczyński ściga prawdę percepcji i prawdę wyobraźni, rzeczywistość obrazu, który kreślony jest na płótnie ludzkiego mózgu. I trzeba zacząć od tego, że taki obraz może być tylko kinem, może być tylko ruchomy; w rzeczywistości nie postrzegamy nigdy obrazów zastygłych, ponieważ sami pozostajemy zawsze w ruchu.

Reklama

Sferyczna rewolucja

Co ciekawe, artysta odrzuca eksperymenty z symulacją trzeciego wymiaru; obraz będący przedmiotem zainteresowań Rybczyńskiego jest zawsze wizerunkiem trójwymiarowej rzeczywistości odwzorowanej na dwuwymiarowym ekranie. Propozycja Rybczyńskiego nie polega budowaniu iluzji czy ulepszaniu IMAX-a. Idzie o rewolucję wewnątrz samego obrazu. Składają się na nią między innymi odrzucenie starej, renesansowej perspektywy zbieżnej na rzecz perspektywy sferycznej, konstruowanie przedstawienia przez nieustanny ruch punktu widzenia (kamery), zastąpienie montażu ujęć montażem wewnątrz kadru, wielowarstwowe budowanie obrazu w głąb, wprowadzenie w wizualną tkankę elementu czasu.

Sfrustrowany utknięciem w renesansowym paradygmacie artysta teoretyzuje, ale tylko tyle, ile musi, by stworzyć sobie bazę do działania. Rybczyński jest bowiem człowiekiem czynu. Każdą teorię wieńczy u niego eksperyment – a doświadczenia prowadzą do wynalazków. Na wystawie oglądamy schematy Studio Ideale – machiny filmowej zbudowanej z fizycznej przestrzeni, komputerowo sterowanych kamer i skomplikowanego software’u umożliwiającego kreowanie wielowarstwowych, ruchomych obrazów w czasie rzeczywistym. W swoim „Traktacie...” Rybczyński porównuje kondycję dzisiejszego świata obrazów, do stanu świata pisma przed rewolucją druku. Czy oglądając wystawę Rybczyńskiego, patrzymy na zapalnik nowej rewolucji?

Od majstersztyku do strzelanki

Entuzjazm Big Zbiga, który na wystawie w Poznaniu jawi się bardziej jako szalony naukowiec niż typowy artysta, jest zaraźliwy. Studzą go realizacje samego Rybczyńskiego. Jeszcze w czasach Warsztatu Formy Filmowej o wiele bardziej interesowało go tworzenie alternatywnej gramatyki filmu niż „zdania” w tejże gramatyce artykułowane. Od początku prowadzonych na emigracji eksperymentów z obrazem elektronicznym, brak zainteresowania przekazem rzuca się jeszcze bardziej w oczy – i nawet w złożeniu metaforyczne filmy Rybczyńskiego, jak „Orkiestra” czy „Kafka”, wydają się bardziej pretekstami do wypróbowania eksperymentalnych machin kreowania obrazów niż czymkolwiek innym. Za ilustracje stosunku Rybczyńskiego do kina dobrze służą „Schody”. W tym filmie reżyser za pomocą elektronicznej obróbki obrazu wprowadza w zabytkową, czarno-białą materię Eisensteinowskiego „Pancernika Patiomkina” grupę kolorowych amerykańskich turystów, którzy „zwiedzają” scenę masakry na schodach odeskich. To gest artysty, który za pomocą nowych technologii od nowa definiuje pojęcia czasu i przestrzeni w historii kina. W dążeniu do tego celu zostawia w tyle nie tylko znaczenia, lecz również jakości estetyczne. Od niektórych filmów Big Zbiga bolą zęby; źródłem szczególnie dotkliwych cierpień jest „Czwarty wymiar”, film, który przedstawia kolejny krok do przodu w kreacji obrazu, ale przy okazji razi wizualnością niebezpiecznie bliską kiczowatym „fantastycznym światom” Wojciecha Siudmaka. Rybczyński ryzykuje tym bardziej, że nic tak szybko się nie starzeje, jak nowości: teledyski Big Zbiga były technicznie nowatorskie, ale wynalazki błyskawicznie się upowszechniają – i w MTV nie takie rzeczy już widzieliśmy. W obcowaniu z tymi filmami jest coś z patrzenia na wszystko, potrafiący komputer, cud techniki, który zostaje zaprzęgnięty do obsługiwania kolejnej gry strzelanki. Być może Rybczyński, który daje nam wędkę narzędzi, zamiast ryby sztuki ofiarowuje nam więcej niż tuzin artystów razem wziętych; jest wizjonerem, nowym Méliesem, najprawdopodobniej geniuszem. Tacy ludzie kładą fundamenty pod przyszłe triumfy nieznanych jeszcze dziś beneficjantów, popychają świat do przodu. Z drugiej strony nie brakuje przesłanek, by sądzić, ze świat stoi już na krawędzi przepaści; należy mu zalecać raczej refleksję niż kroki do przodu. Big Zbig Rybczyński kwestionuje starego Albertiego z jego perspektywą zbieżną, ale pozostaje wierny innemu historycznemu teoretykowi, Marshallowi McLuhanowi. „Medium is the message” zdaje się powtarzać za kanadyjskim myślicielem Rybczyński, ale nie jestem pewien, czy nie jest przypadkiem odwrotnie.

Zbigniew Rybczyński. Traktat o obrazie

Stary Browar, Poznań

do 22 lutego

www.artstationsfoundation5050.com

cztery gwiazdki