„T.E.O.R.E.M.A.T.” wg twórczości Piera Paolo Pasoliniego
Reż. Grzegorz Jarzyna
TR Warszawa
Premiera: 1 lutego
Reklama

------------------------------------------------------------------------

Reklama

Badacze twórczości Piera Paolo Pasoliniego jego „Teoremat” odczytywali jako jednoznaczny manifest marksizmu, herezji i antymieszczańskiej prowokacji. Grzegorz Jarzyna daleki jest jednak i od skłaniania się ku którejś z tych tez, i od budowania na scenie kopii filmu. „Teoremat” zdaje się być tylko punktem wyjścia, powodem do dyskusji, jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, o człowieku, religii, moralności, o zgłębieniu tajemnicy... Wreszcie „T.E.O.R.E.M.A.T.” można odbierać jako swoisty hołd, który Jarzyna składa wielkiemu artyście. Buduje bowiem kolaż z najważniejszych wypowiedzi Pasoliniego i każe swoim bohaterom mówić jego wiersze. – Po przygodzie z Witkacym Pier Paolo Pasolini jest drugim człowiekiem, który na każdym polu mnie fascynuje – mówił przed premierą Jarzyna. Tę fascynację czuć w każdej minucie spektaklu, stopniowym budowaniu napięcia, duszności i nasyceniu obrazami. A Paolo Jana Englerta wydaje się z jednej strony być samym Jarzyną, który nie potrafi odpowiedzieć na pytania, czy wierzy w cuda, czy wierzy w Boga. Może być też każdym z nas – bezbronnym człowiekiem na pustyni, który nosi w sobie demona.

Bohaterowie Jarzyny są w środku złamani. Najpierw żyją jakby obok własnego życia w do bólu uporządkowanym świecie, nieskazitelnie czystym domu (oszczędna, sterylna scenografia Magdaleny Maciejewskiej) według dawno już ustalonego schematu. Paolo (skończona, przejmująca kreacja Englerta) wychodzi codziennie do własnej fabryki, w której przeżywa życie. Lucia (śmiała i wyrazista Danuta Stenka) spędza całe dnie przy lustrze. Sensem egzystencji ich syna Pietro (Jan Dravnel) jest zdobycie akceptacji ojca, zaś córka Odetta (Katarzyna Warnke) darzy ojca chorym uczuciem. Ten ład bezpowrotnie zburzy przybycie gościa (nie dość dwuznaczny Sebastian Pawlak), który staje się kochankiem wszystkich, także służącej Emilii (Jadwiga Jankowska-Cieślak). W akcie miłosnym da im nowe życie, pragnąc jednocześnie władzy i ofiary. Potem odejdzie, zostawiając ich przed krzywym odbiciem ich samych, w punkcie ostatecznym. To był syn Boga czy raczej diabła? Kolejne pytanie bez odpowiedzi... Jedno tylko wydaje się być pewne w tym świecie – rozkosz nigdy już nie przyniesie ukojenia, a cierpienie nie musi doprowadzić do wolności.

Reklama

Spektakl Grzegorza Jarzyny, podobnie jak film Pasoliniego, składa się z krótkich scen. W pierwszej części każda migawka czy kadr jest z minuty na minutę intensywniejszy, zadaje aktorom (i widzowi) coraz większy ból, przynosi strach i zatracenie. Gesty znaczą, prawie nie ma słów. Aktorzy na przemian drapieżni, potulni, nawet śmieszni. W drugiej części jest odwrotnie. Tu bolą przede wszystkim słowa. I zakończenie, właściwie zakończenia. Jarzyna, nie mogąc zdecydować się na jedno, niepotrzebnie mnoży interpretacje i przesłania. Chce postawić kropkę nad i – tylko sprawia wrażenie, jakby sam nie wiedział gdzie. Szkoda.

„T.E.O.R.E.M.A.T.” Jarzyny boli. Po wyjściu z Rozmaitości sprawia, że każdy zawarty w nim minimalny gest na nowo otwiera się w głowie i za każdym razem znaczy więcej i więcej. Bo „T.E.O.R.E.M.A.T” to taka wizja świata, w którym nic nie może być pewne, nawet śmierć.

Agnieszka Michalak