„Heinz Wolff’s Gravity”, Wii, Koch Media, dystr. Cenega, fonia ang., napisy ang., 3+
Satysfakcja: 8
Grafika: 6
Dźwięk: 4
Reklama

__________________________________________________

Reklama

„Wielką moc umysł ma, hmm... Potęgą obdarza tych, co wierzyć weń potrafią, hmm...” – skrzeczał mistrz Yoda, szkoląc adeptów Jedi. Profesor Heinz Wolff wychodzi z podobnego założenia, nawet wygląda jak Yoda. Okalające łysinę zwichrzone kępki przerzedzonych włosów, płaska, szeroka twarz, mądre spojrzenie, wyrazista cecha charakterystyczna, nadająca postaci ciut komiczny rys: u Yody sterczące na boki wielkie uszy, u Wolffa nieodłączna wielka mucha, również ekspansywnie rozpychająca się wszerz.

Wolff, nazwiskiem swym grę o grawitacji firmujący, zaprawdę wielkim nauczycielem jest. Uczniów wielu wychował on. Śmierć własną nawet pokonał mistrz ów. I nieskończoną wykazał cierpliwość: wywiad, którym Sascha Baron Cohen jako głupkowaty prezenter Ali G próbował wyprowadzić z równowagi profesora, wykazał jedynie jego niepoślednią klasę – na najbardziej kretyńskie pytania Heinz Wolff odpowiadał spokojnie i klarownie. Sztuczny śmiech z offu nie był w stanie zatuszować absolutnej porażki późniejszego Borata.

Wolff jest umysłem, który nadał kształt całej dziedzinie nauki: bioinżynierii. Ba, to on w 1954 roku wymyślił ten termin. Ekspert zarówno od fizjologii, jak i fizyki uczestniczył w wielu kosmicznych programach. Szefował projektowi Juno, który wyniósł Helen Sharman aż na pokład stacji Mir – była pierwszą poddaną Jej Królewskiej Mości na orbicie. W Anglii jest powszechnie znany dzięki programom popularnonaukowym w telewizji BBC, takim jak „The Great Egg Race”. Ceniony za wiele przymiotów umysłu, w tym bardzo angielskie poczucie humoru, najlepszy dowcip zafundował nam jednak przypadkiem. Nieoczekiwanie zmartwychwstał po tym, jak tabloid „The Sun” uśmiercił go w 1989 roku, myląc z inną osobą.

Reklama

Reasumując: jeśli profesor Wolff sygnuje swym nazwiskiem jakieś przedsięwzięcie, to możemy z dużą dozą nadziei założyć, że rzecz jest warta grzechu. Nie tylko pomoże naszym szarym komórkom zachować olimpijską formę, ale też zapewni dobrą zabawę.

„Professor Heinz Wolff’s Gravity” to 100 zagadek logicznych, które można rozwiązać jedynie wtedy, gdy uwzględnimy prawa fizyki – przede wszystkim siłę tytułowej grawitacji. Z jednego miejsca wypada kulka (lub kilka), w innym czeka grzybek, który trzeba dotknąć. Należy sprawić, aby kulka dotarła do grzybka albo spowodowała, by uderzył weń jakiś inny element: klocek wystrzelony jak kreskówkowa mysz Jerry z siedzenia huśtawki-dźwigni dwustronnej – na której drugim końcu raptownie klapnął kot Tom, pojazd automatycznie poruszający się w jednym kierunku, przewrócony słupek itp. W każdej zagadce dysponujemy kilkoma elementami, z których możemy skorzystać jak z klocków lego, nie zawsze jednak wszystkie są niezbędne do wykonania zadania. Bywa, że istnieją różne sposoby rozwiązania problemu. Zdarzało się, że moja niemal 11-letnia już córka wymyślała inne sztuczki niż ja, równie skuteczne.

Co ważne, wirtualne klocki zachowują się tak, jakby były prawdziwe. Symulacja sił fizyki jest badzo wierna. Czasami przesunięcie jednego elementu o pół milimetra lub przekrzywienie o mały kąt sprawi, że nasz chytry – i słuszny zasadniczo plan – spali na panewce. Gra nie pomaga korekcją ustawień. W ogóle się nie wtrąca. Może pomóc podpowiedzią, gdy się na czymś pieruńsko zatniemy, ale liczba kół ratunkowych jest ograniczona. Lepiej korzystać z nich dopiero wtedy, gdy po wielu dniach maltretowania szarych komórek mamy serdecznie dość. Poza tym co to za frajda wciągnąć na maszt białą flagę? Największą satysfakcję daje rozgryzanie najbardziej wrednych układów.

Oprócz zagadek jest kilka rodzajów zabaw opartych o prawa fizyki. Sympatyczne, ale to łamigłówki nadają sens tej grze.

„Gravity” polecam jako znakomity prezent dla dziecka w każdym wieku. Testowałem wersję na Wii, bo tylko taka była dostępna, ale już lada dzień edycja na PC – zdecydowanie tańsza.