Zbierając materiały do niniejszego tekstu, rozmawiałem z wydawcami, księgarzami, hurtownikami i analitykami branży wydawniczej. Wszystkim zadałem to samo pytanie: co jest największą bolączką rynku książki? Moi rozmówcy byli zgodni i jednym tchem wśród największych minusów swojej branży wymieniali "niski poziom czytelnictwa w Polsce" oraz "brak pieniędzy". Nic nowego pod słońcem – można powiedzieć – takie narzekania słyszymy od dwudziestu lat, czyli od zarania gospodarki rynkowej w Polsce. Sęk w tym, że tym razem przed branżą stają wyzwania, przy których reforma peerelowskiej gospodarki to epizod. W ciągu kilku lat czeka nas rewolucja, która odmieni system produkcji i dystrybucji. Nieuchronne upowszechnienie digitalizacji książek sprawi, że nowe powieści i tomy wierszy kolportowane będą za pośrednictwem urządzeń elektronicznych takich jakich amerykański Kindle. Rozszerzeniu będzie musiała ulec definicja książki, za którą dziś uważamy oprawiony w okładki plik papierowych kartek. – Wartość transakcji online na rynku dóbr kultury jeszcze wzrośnie wraz z odchodzeniem od produktów materialnych na rzecz transmisji treści w formie plików – e-książek, nagrań mp3 czy mp4. Wówczas dostęp będzie niemal natychmiastowy, w dodatku zapewne za niższą cenę, być może kredytowaną przez sprzedawcę. Firmy z sektora e-handlu będą jednymi z głównych dostawców treści, gdyż dysponują świetnie usystematyzowanymi bazami informacji o produktach, logistyką pozwalającą na szybkie pozyskanie towaru, spakowanie go i wysłanie do klienta, wreszcie ogromną bazą samych klientów – pisze analityk rynku książki Łukasz Gołębiewski w eseju "Śmierć książki. No Future Book".

Reklama

Rodzima branża wydaje się jednak nieświadoma nadchodzących przemian. Nasi wydawcy nie digitalizują swojej oferty. Serwis e-booków tworzony przez PWN to wyjątek. Nie powstały też rozwiązania prawne, które regulowałyby kwestie praw autorskich na przykład do udostępniania scyfryzowanych zbiorów bibliotecznych. – To lekceważenie problemu, nad którym pracują nawet niektóre kraje afrykańskie, wkrótce się na nas zemści. Najgorsze, że inicjatywy nie wykazuje w tej kwestii Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Część naszej branży zajmują tylko bieżące kłopoty – mówi Andrzej Nowakowski, szef wydawnictwa Universitas i prezes organizacji Polska Książka.

A kłopotów, które sygnalizuje Nowakowski, jest więcej niż w jakimkolwiek innym segmencie gospodarki. W dużej mierze branża ciągle ponosi koszta zmiany systemowej po 1989 roku. W latach 90. jak grzyby po deszczu powstawały nowe wydawnictwa, które nadrabiały zaległości z poprzedniego systemu. Masowo publikowano literaturę popularną, której w PRL zawsze brakowało. Ponieważ popeerelowska sieć hurtowni okazała się niewydolna, błyskawicznie w lukę weszły firmy prywatne. Nowym dystrybutorom udało się narzucić zasadę brania książek w komis i wydłużać termin płatności. Kolporter dostawał od wydawcy tytuł, praktycznie nie ponosząc żadnego ryzyka finansowego. Mógł zapłacić za książkę kilkanaście miesięcy po jej otrzymaniu, a nawet po upływie tego czasu zwrócić egzemplarz bez ponoszenie kosztów.

W tym segmencie sytuacja się unormowała. Rynek hurtowni się skonsolidował i zostało na nim tylko kilku solidnych graczy – mówi Kuba Frołow, redaktor naczelny magazynu Biblioteka Analiz.

Ciągle jednak branża nie uporała się z kwestią dystrybucji. Jaskrawym dowodem na wadliwość kolportażu były tegoroczne kłopoty finansowe Empiku. W rozsianych w całym kraju salonach przestały się pojawiać niektóre nowości. Klienci, przyzwyczajeni, że na półkach megastore’a znajdą wszystkie gorące tytuły ostatnich tygodni, odchodzili z kwitkiem. Sieć ograniczyła zamówienia, co niektórych wydawców, dystrybuujących swoją ofertę głównie za jej pośrednictwem, naraziło na straty. Dominująca pozycja Empiku, który narzuca wydawcom opłaty nawet za ekspozycję ich oferty, jest problemem rynku. Jeśli chodzi o detaliczną sprzedaż, sieć jest absolutnym liderem – w ubiegłym roku upłynnił książki za 344,3 mln zł (w tej liczbie tej mieści się także obrót sklepu internetowego Empik.com). Mimo prób nie powstała druga sieć księgarska, która byłaby zdolna konkurować z Empikiem. Do walki o klienta przymierzał się m.in. Traffic Club, ale jak wiadomo, ambitna inicjatywa zakończyła się porażką. Dziś firma ma tylko dwa salony – w Warszawie i we Wrocławiu. Analitycy przewidują, że w najbliższych latach ta sytuacja nie ulegnie zmianie. Można się nawet spodziewać fali bankructw i przebranżowiania księgarń.

Reklama

To już się dzieje. W pogoni za klientem małe księgarnie rozszerzają asortyment. Żeby przetrwać, sprzedają przybory szkolne i zabawki – mówi Piotr Marciszuk, prezes Polskiej Izby Książki.

Co ciekawe, ostatnio mieliśmy tendencję odwrotną. Od trzech lat liczba księgarń rosła, by w 2008 roku zamknąć się liczbą 2580 placówek. Niestety większość z nich to obiekty archaiczne, nieskomputeryzowane. Personel często ma mgliste pojęcie nie tylko o ofercie rynku, ale i o zasobach macierzystej księgarni. Jeśli dodamy do tego, że zainteresowanie wydawniczą nowością, jeśli nie jest ona całorocznym bestsellerem w rodzaju Harry’ego Pottera lub lekturowym evergreenem, trwa u nas około dwóch miesięcy. Potem książka wypada z obiegu i dogorywa na hurtownianych paletach, bo księgarze nie chcą zamawiać "staroci". Nic więc dziwnego, że dynamicznie rosną obroty księgarni internetowych (w 2008 roku stanowiły ok. 13 proc. rynku), w których można znaleźć tytuły nieobecne u bukinistów. Kuleje też system informacji o książce. Ciągle nie mamy w Polsce internetowej bazy wszystkich wydawanych książek. Takie rozwiązania z powodzeniem funkcjonują na Zachodzie, a u nas są potrzebne jak powietrze. Mamy nadprodukcję książek. Co roku ukazuje się u nas prawie 22 tysiące tytułów. Biorąc pod uwagę spadek czytelnictwa i niezamożność społeczeństwa, to przynajmniej o pięć tysięcy za dużo. Przed polską branżą wydawniczą ciągle stoją elementarne wyzwania.