"Dzieci umarłych"
(oryg. "Die Kinder der Toten")
Elfride Jelinek
wyd. WAB 2009



Przez ponad sześćset stron powieści przebrną tylko najbardziej zdeterminowani czytelnicy. Jeśli po przeczytaniu Pianistki, Wykluczonych czy Amatorek uważamy, że poznaliśmy Jelinek na wylot, tym razem czeka nas zaskoczenie. W Dzieciach umarłych nie znajdziemy śladu fabuły ani tradycyjnie rozumianych bohaterów. Ta książka to raczej poemat lub kolaż następujących po sobie w zawrotnym tempie makabrycznych obrazów.

Dzieci, które w oryginale ukazały się w 1995 roku, były przede wszystkim głosem oskarżycielskim przeciwko Austriakom, którzy problem własnej współodpowiedzialności za nazizm przez lata zamiatali pod dywan. Dla Jelinek sielska Austria to kraj zombi, nigdy niepochowanych umarłych, którzy powracają, by przeżywać swoją śmierć na nowo.






Reklama



Szybko zdajemy sobie sprawę, że główne postaci książki - Edgar, Gudrun i Kristin - to ludzkie truchła, które wywoływane przez narratora wykonują straszliwy taniec śmierci. "W mojej powieści muszą umrzeć wszyscy, który umieją żyć. Zabijam ich, a kiedy są martwi, zabijam ich drugi raz, żeby mieć pewność" - miała powiedzieć w wywiadzie pisarka. Bo zabijanie umarłych to przecież praktyka powszechna. Umarłych zabija się po raz drugi, odmawiając im pamięci, spychając ich w najgłębsze pokłady zapomnienia.

Jelinek uparcie wydobywa zmarłych na światło dzienne. Czyni to z sadystyczną precyzją, epatując niekończącymi się opisami rozkładających się ciał. Jak wszystkie powieści Austriaczki i ta niesiona jest przez język. Język kipiący od wściekłej furii, mający nieprawdopodobną siłę rażenia. Jelinek to mistrzyni w operowaniu językowymi schematami, w rozkładaniu ich na czynniki pierwsze i docieraniu do ich sedna.

Reklama

A jednak "Dzieci umarłych" nie przemawiają tak silnie jak inne powieści noblistki. Przyznaję - to przez ich nieprzystępność. Lektura tej książki męczy, wymaga wysiłku, ciągłego pokonywania niechęci. Rodzi się pytanie, czy przez tak nieprzystępną formę jest w stanie przebić się choćby najdonioślejsze przesłanie polityczne?