"Dzidzia"
Sylwia Chutnik
Wyd. Świat Książki 2010
Ocena: 4/6



„Nie ma twórczości bez polityki i zacięcia społecznego” – powiedziała w jednym z wywiadów Sylwia Chutnik i konsekwentnie realizuje tę politykę. „Kieszonkowy atlas kobiet”, nagrodzony Paszportem Polityki debiut pisarki, z perspektywy feministycznej opowiadał o wykluczonych – różnych typach kobiet żyjących na marginesie codzienności. W tym babskim gadaniu był kawał polskiego piekiełka, celna obserwacja obyczajowa, specyficzny humor, ale ideologiczna lupa mogła nieco razić. Tak zwana „perspektywa” zawsze przecież spłaszcza bohaterów, często pchając ich w objęcia stereotypu.




Reklama

„Dzidzi” należą się właściwie te same pochwały, ale też podobne zarzuty. „Dziwne” – powiedział podobno o tej powieści jeden z redaktorów z wydawnictwa. I nie sposób się z tym nie zgodzić. Druga powieść Chutnik jest bowiem historią kaleki, „potworka”, jak to się mówi w zaciszu domu, gdy nikt nie słyszy i nie może nas skarcić, dziewczynki, która urodziła się bez rąk i nóg, ironicznie nazywanej „zemstą Historii”. Oto bowiem pół wieku wcześniej, w czasie hitlerowskiej okupacji, prababka „dzidzi” zadenuncjowała Niemcom dwie niewinne kobiety. Dlatego teraz mała nieszczęśnica musi spłacić swoisty dług sprawiedliwości wobec mieszkańców podwarszawskich Gołąbek, jako że jej rodzina zhańbiła miasteczko. Staje się to przyczyną wypadków dość odrażających, bo też cała książka Chutnik zanurzona jest w małomiasteczkowym, polskim szambie, z którego rzadko wystawiamy głowę.

Wizja polskiego podwórka, pęczniejącego od zawiści, gnuśności, kompleksów, a nawet nienawiści, jest całkiem sugestywna, choć również – nie da się ukryć – dość stereotypowa. Ten sam problem jest z bohaterami, wśród których najciekawszym wydaje się być – co ciekawe – właśnie owo tytułowe monstrum; stworzenie wymykające się przewidywalności przez swoją kuriozalność. Ale Sylwia Chutnik robi w tej książce inną ciekawą rzecz – szuka nowego języka do mówienia o wojennej traumie. Stawia na ton ironiczny, czasem zapędzający się nawet w rejony bluźnierstwa, pełen mowy potocznej, miejskiej gwary i współczesnego języka przefiltrowanego przez media. Te zabiegi, ożywcze i kontrowersyjne, zgrabnie łatają więc to, co nie do końca wyszło przy kreśleniu obyczajowego tła.

Z całą pewnością „Dzidzia” jest jednak książką, do której pochodzi się ostrożnie. Może się podobać, może wywołać niechęć. Trzeba sprawdzić osobiście.