„Odd i lodowi olbrzymi”, który właśnie ukazuje się w Polsce, to kolejna pańska powieść dla dzieci. Ale w przeciwieństwie do kultowej „Koraliny”, która rozgrywa się w czasach współczesnych, nowa książka jest wyprawą w odległe czasy wikingów. Sporo w niej nawiązań do starych nordyckich mitów. Co tak silnie zafascynowało pana w mitologii Północy?

Reklama

Neil Gaiman: Dla mnie to jedna z najbardziej interesujących mitologii, jakie znamy. Co ciekawe, cała nasza wiedza o niej pochodzi z zaledwie kilku zachowanych tekstów. To bardzo niewiele. A przecież blisko dwa tysiące lat temu jej wpływ był silnie odczuwany w germańskiej części Europy i dotarł nawet tu, na ziemie słowiańskie. Północne religie dość skutecznie zostały, nawiasem mówiąc, unicestwione przez chrześcijaństwo. W mitologii Północy szczególnie pociąga mnie jednak to, że jest okrutnie mroczna i ponura. Mówi o mieszkańcach zapomnianej części świata, gdzie każdy musi walczyć, inaczej zginie. To jeden z najbardziej zagadkowych, a jednocześnie najciekawszych jej elementów.

Co chciał pan przekazać dzieciom, pisząc „Odda i lodowych olbrzymów”?

Jeśli dziecko wyciągnie jakikolwiek wniosek z tej lektury, chciałbym, żeby nauczyło się, że można wiele zdziałać, używając głowy. W pewnym stopniu jest to powieść polityczna. Opowiada o olbrzymie, który podbija Asgard, ale gdy spełnia swoje marzenie, okazuje się, że nikt nie jest zadowolony z jego obecności, a on czuje się nieszczęśliwy, szukając pretekstu, by wrócić do domu. I choć jestem pisarzem, który nie angażuje się w sprawy polityczne, muszę przyznać, że pisząc, myślałem o Amerykanach w Iraku. Myślałem o tym, jak się dochodzi do punktu, kiedy pragnie się już tylko odejść z honorem.

Reklama

Zainteresowanie mitologią znalazło odzwierciedlenie w wielu pańskich książkach. Między innymi w „Amerykańskich bogach”, gdzie pytał pan, co się dzieje ze starymi europejskimi wierzeniami, które imigranci nieświadomie przywożą ze sobą do Ameryki...

„Amerykańscy bogowie” byli dla mnie sposobem na to, by opisać doświadczenie imigranta, który wyjechał do Ameryki i zastał tam coś zupełnie innego, niż się spodziewał. W Anglii od imigrantów oczekuje się, że zachowają swoją kulturę. Kiedy przyjeżdżasz do Ameryki, wszyscy się spodziewają, że polubisz wszystko, co amerykańskie, i zapomnisz o tym, skąd przyjechałeś.



Reklama

Wraz z „Oddem...”w Polsce ukazuje się wznowienie „Chłopaków Anansiego”. To książka w pewnym stopniu powiązana z „Amerykańskimi bogami”.

Jedna postać znana jest już z „Amerykańskich bogów”. Ale to dwie różne książki. „Chłopaki...” to komedia, pełna akcji i absurdalnych sytuacji; wymyśliłem ją, zanim napisałem „Amerykańskich bogów”. A mówiąc dokładniej, zapożyczyłem temat z pomysłu na książkę, której nigdy nie napisałem.

W wywiadach często mówi pan o książkach, które nigdy nie powstały. Ma pan wiele takich niezrealizowanych pomysłów?

Owszem. Bałbym się zrealizować wszystkie pomysły. Wolę mieć poczucie, że mam jeszcze wiele do napisania.

Obcy jest panu syndrom lęku przed białą kartką?

Przeciwnie, miewam go. Ale na różne sprytne sposoby staram się go obchodzić. 27 lat temu, kiedy zaczynałem pisać na maszynie, pierwszy rozdział pisałem na niewielkim skrawku papieru, tak żeby wyglądało to na pozbawione znaczenia zapiski. Wspaniałym wynalazkiem są komputery, bo zamiast na pustej kartce, pozwalają skupić się na idei. Podobnie jest z notebookami.

Popularność pańskich książek świadczy o tym, że mity silnie fascynują zarówno małych, jak i dorosłych czytelników. Czy to oznacza, że ludzie potrzebują baśni bez względu na wiek?

Myślę, że potrzebują opowieści. Nie wiem, czy koniecznie baśni. Baśnie to niezwykle użyteczne narracje, ale mają jedną wadę – nie ma w nich prawdziwych postaci. Są herosi i heroiny, są księżniczka i król; ale to nie pełnokrwiści bohaterowie, to symbole. One są niezwykle ważne, sądzę jednak, że ludzie bardzo potrzebują tego, by opowiadać im historie. Podoba mi się to, jak czytelnicy odnajdują w nich swoje miejsce. Ludziom wydaje się, że w ich życiu nie ma fascynujących wątków, dlatego tak chętnie podążają za opowieściami.

Pisząc książki dla dzieci, trzeba podobno ocalić w sobie coś dziecka. Jak wspomina pan własne dzieciństwo?

Należałem do tych dzieci, które nie rozstają się z książkami. Niezależnie od tego, gdzie się znajdowałem i co robiłem, zawsze miałem ze sobą książkę. Kiedy rodzice wybierali się do pracy, prosiłem ich, żeby podrzucili mnie do miejscowej biblioteki. Spędzałem tam mnóstwo czasu i byłem szczęśliwy. Całkowicie zanurzałem się w książkach, a ich światy wydawały mi autentycznymi miejscami. „Opowieści z Narni” C.S. Lewisa dla mnie były pełne miejsc, do których mogłem się wybrać i które kochałem.



Był pan samotnym dzieckiem?

Trudno powiedzieć, bo nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy jestem samotny. Wspominam swoje dzieciństwo jako bardzo szczęśliwe, chociaż może trudno to wyjaśnić. Kochałem książki, komiksy, kochałem opowieści i tym żyłem.

A pańskie dzieci? Często inspirowały pana do pisania książek dla najmłodszych?

W dużym stopniu. „Koralina” została napisana dla mojej córki Holly, która miała cztery lata, kiedy zacząłem pisać. „Wilki w ścianach” były dla młodszej, Maddie. To był jeden z jej koszmarnych snów, które mi opowiedziała, a ja uznałem, że to naprawdę dobre. Najstarszy Michael zainspirował mnie z kolei do napisania „Księgi cmentarnej”. Kiedy był mały, miał trzykołowy rowerek. Mieszkaliśmy wtedy koło cmentarza. Nie mieliśmy ogrodu, a dom był za mały, żeby po nim jeździć, codziennie zabieraliśmy go więc na drugą stronę ulicy, gdzie był cmentarz, a on jeździł tam na rowerku. Dla niego to było zupełnie naturalne.

Pańskie książki dla dzieci nie przypominają słodkich opowiastek o Kubusiu Puchatku. Często bywają mroczne, a nawet przerażające...

Dzieci nie jest tak łatwo przestraszyć, jak nam się wydaje. Przyczyną nocnych koszmarów u dzieci może być coś tak niepozornego jak telewizyjna reklama odkurzacza. Z drugiej strony rzeczy, które nam mogą wydawać się przerażające, u dzieci nie wzbudzają lęku. Dzieci prawie nigdy nie boją „Koraliny”, która przeraża wielu dorosłych. U starszych ta książka wzbudza niepokój, bo przywołuje najmroczniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Dla dzieci to raczej opowieść o pokonywaniu przeciwności.

Andrzej Maleszka, ceniony na świecie twórca filmów dla najmłodszych, powiedział mi kiedyś, że w dzisiejszych czasach dzieci są dużo bardziej samotne niż dawniej, a to oznacza, że potrzebują innych historii. Samotne są też dzieci z pańskich książek – Koralina, Odd...

Koralina jest wspaniałą dziewczynką, ale dorośli z nią nie rozmawiają. Nawet nie potrafią poprawnie wymówić jej imienia. Z przerażającym rzeczami, które się jej przytrafiają, musi poradzić sobie sama. Z drugiej jednak strony w większości baśni dzieci okazują się samotne. Wiele z tych historii zaczyna się w momencie, gdy umierają rodzice, a mali bohaterowie są pozostawieni sami sobie, zaś świat, w którym żyją, nie zawsze jest dla nich przyjazny i gościnny.