Jakby wyglądał dzisiaj? Trudno go sobie wyobrazić inaczej, niż przez utrwaloną kliszę: niespokojny łazik, melancholijny wagabunda, włóczący się po mieście bez celu i kresu. Znane są jego 44 adresy, Charles bez domu, aż po nędzną śmierć w przytułku doktora Duvala. Na pogrzebie w 1867 roku garstka znajomych, nikogo z rządu, Akademii, socjety pisarzy. Prawdziwa sława poczeka, aż kości całkiem wsiąkną w ziemię.

W krótkim 46-letnim życiu trudne związki z trudnymi kobietami, narkotyki, alkohol, choroby przekazywane rozkoszniej niż grypa, proces sądowy o szerzenie treści niecenzuralnych. Słowem, biografia idealna, by myśleć o niej w pojęciach mitu poety przeklętego, żerującego na odrzuconych przez społeczeństwo marginesach życia. Na "Kamczatce romantyzmu", jak określił to Sainte-Beuve. Ale nic z tych rzeczy.

Paul Valéry pisał w 1924 roku: "O ile są wśród nas poeci więksi, bardziej zasobni w talent, o tyle nie ma poety ważniejszego". Valéry raczej zdolniejszy od Baudelaire’a nie był, ale miał rację: twórczość Baudelaire’a pozostaje niewyczerpanym, centralnym punktem odniesienia, rodzajem świętego zbiornika, do którego sięgać można w tysięcznych sytuacjach. Chcecie pisać o grzechu, świętości, śmierci, malarstwie, muzyce, melancholii, depresji, miłości lesbijskiej, winie, modzie, makijażu, uroku brzydoty, hermeneutyce, mitach, mieście, architekturze, pieniądzach, śmiechu, haszyszu, wampirach, podróżach, meblach, biżuterii... Zawsze znajdziecie dobry cytat, gwarantujący trafność waszej własnej myśli.

Baudelaire niepomiernie rozszerzył tematy, którymi może zajmować się literatura. Rozpatrywał jak nikt przed nim wszelkie możliwości egzystencji, nawet te najskrajniejsze.
Są francuscy poeci, którzy wydobywają lepsze dźwięki, uderzają w najczystsze struny – choćby Apollinaire. Apollinaire’a można słuchać w zachwyceniu, Baudelaire stawia co chwilę najważniejsze kwestie – pyta o Boga i Diabła, dobro i zło, piękno i brzydotę, o sztukę przede wszystkim. Przy tym żadnej psychologii, egotyzmu. Ci, którzy chcą uchwycić jego psychikę (psychoanalitycznie jak Bersani czy egzystencjalnie jak Sartre) piszą świetne książki, lecz nie o nim.

Autor "Kwiatów zła" wymyślił, że ja biograficzne niknie w chwili, gdy powstaje ja artysty, na tym właśnie polega kondycja dandysa. Jeśli pisał dzienniki intymne, to nie po to, by opowiadać o przeżyciach serca, lecz o maniakalnej potrzebie idei.

Trzeba pamiętać, że poezja stanowi ledwie dziesiątą część tego, co napisał. Interesowało go wszystko i, co ważne, interesowali go inni. Dużą część jego twórczości zajmują teksty o książkach i dziełach jego współczesnych. W tym apetycie na artyzm innych, w potrzebie zachwytu, refleksji artysty nad sztuką swego czasu, wydaje się dziś najbardziej anachroniczny i godny podziwu. Kiedy się mylił, mylił się ciekawie, gdyż nie stosował wobec własnego pisarstwa żadnej taryfy ulgowej. Każdy tekst podmurowuje powaga i bezlitosna logika: wypowiedzieć istotę albo nic.

Najważniejsze wydaje się to, że Baudelaire stworzył modelową sytuację twórcy, wzór jego kondycji. Nie dlatego, że powołanie artystyczne miał za imperatyw najważniejszy, który rządzi wszystkim, wymaga choćby 44 adresów. Przede wszystkim dlatego, że określił miejsce, w którym artysta winien istnieć. Postawił siebie na granicy dwóch światów: odchodzącego i nadchodzącego, w roli kogoś, kto opłakuje stratę i zarazem rozumie zmianę.

Jako pierwszy wprowadził zwycięsko do literatury pojęcie nowoczesności. Nowoczesność, modernité, nie jest epoką określoną historycznie – drugą połową XIX wieku z jej eksplozją industralizacji. Nowoczesność wciąż się zdarza i przychodzi, jej tymczasowa, przejściowa nowość może mieć taką samą wartość, co piękno odwieczne, dar przeszłości.

Z pewnością Baudelaire umiałby uznać dziś osiągnięcia popkultury, sztuk wirtualnych, performance'u. Pod jednym warunkiem: tylko takie, w których dostrzegłby "dążenie do nieskończoności" bez metafizycznych czy formalnych kompromisów.

Zastanawiam się, jak należałoby recytować poezję Baudelaire’a, jaki ton i pozę wybrać. Musiałaby to być recytacja mocno teatralna, kładąca nacisk na muzyczność, lecz bez śpiewnego uniesienia, znanego z recytacji poetów rosyjskich, na przykład Brodskiego. Przeciwnie, miast transu powinno być w niej coś lekko sztucznego, retorycznego i patetycznego. Baudelaire deklamuje głośno, z przesadą, gdyż świat wokół jest wciąż za cichy, niski i marny, a sztuka, choć wieczna, to coraz bardziej zagrożona.


















Reklama