Kiedy w dzieciństwie bawiłem się z kolegami w wojnę, oczywiście nikt nie chciał być Niemcem. Niemcem zostawało się w wyniku losowania. Wielokrotnie wypełniałem ten przykry obowiązek, gardłowo wrzeszcząc "Raus!", "Hände hoch!", i odpowiednio spektakularnie ginąłem. Dzisiaj, gdy nasza ojczyzna znów mężnie pręży wątłe muskuły przed zachodnim sąsiadem, tym ciekawsze wydają się książki, które próbują się zmierzyć z kwestią stosunków polsko-niemieckich. Niedawno ukazał się świetny zbiór reportaży Włodzimierza Nowaka "Obwód głowy", teraz zaś powieść "Love Parade" Bartosza Kurowskiego.

Reklama

Autor wybrał trudną ścieżkę - literatura, której punktem wyjścia są stereotypy, sama stoi przed niebezpieczeństwem stereotypizacji. Ale ten debiut powieściowy broni się, choć nie bez wpadek. To zręcznie skomponowany romans w sosie z obustronnych uprzedzeń i resentymentów.

Historia opowiedziana w "Love Parade" jest stosunkowo prosta: absolwent architektury Mateusz Durski ma głowę pełną marzeń o bogactwie i życiowym powodzeniu, ale nie bardzo wie, jak te marzenia zrealizować. Zwłaszcza że dręczy go szczególna polska mieszanka poczucia niższości i urażonej dumy. W desperacji rzuca pracę w obskurnym szczecińskim biurze projektowym, opuszcza kochającą niewiastę i udaje się w towarzystwie podpitych robotników obskurnym busem do Berlina, gdzie czeka na niego stanowisko majstra na budowie.

Jego wyobrażenia na temat Niemiec ograniczają się do wspomnianych już "Raus!" i "Hände hoch!". Tym większym zaskoczeniem jest dla niego liberalna, swobodna berlińska atmosfera, oddech wielkiego świata i przypadkowo zawarte znajomości: z lokalnym frustratem, prawicowcem tęskniącym za czasami potęgi Rzeszy oraz pewnym podstarzałym antykwariuszem mitomanem i jego atrakcyjną wnuczką, wielbicielką Davida Bowie. Zarówno sam Berlin, jak i nowi przyjaciele odmienią życie Durskiego, niekoniecznie jednak w taki sposób, jak to sobie wymarzył.

Reklama

Po książce Kurowskiego widać, że autor zawodowo para się scenopisarstwem, miewa bowiem niekiedy skłonność do efekciarstwa - lubi dramatyczne zwroty akcji, wyraźne postaci, wielkie słowa i wewnętrzne monologi. Ale, co także jest zasługą doświadczenia z branży filmowej, potrafi świetnie budować sceny, zgrabnie posługiwać się rekwizytami, wreszcie - co ważne - każdy z bohaterów okazuje się w krytycznym momencie mieć inne motywacje, niż się spodziewaliśmy.

Ponieważ w Polsce rzadko mamy do czynienia z inteligentnym pisarstwem rozrywkowym, które opowiadałoby nie o smokach i rycerzach, ale o codziennym ludzkim życiu, warto czytać powieść Kurowskiego po prostu dla przyjemności. Dodatkowym smaczkiem jest tu zgryźliwe, ironiczne potraktowanie transgranicznych uprzedzeń. Może wreszcie przestanie mieć znaczenie, kto jest Polakiem, a kto Niemcem, nawet w chłopięcej zabawie?

"Love Parade"
Bartosz Kurowski, Bonobo 2007