Może jestem ofiarą Brechtowskiej "pedagogiki strachu". Boję się tego, czego nie wiem, czego mógłbym nie zrozumieć. Choćby tego, że do przeczytania jednej książki potrzeba pięciu innych i nigdy z biblioteki nie wyjdę. Na szczęście te lekcje trwogi ofiarowują czasem chwile prawdziwej euforii. Grzebie sobie człowiek w stosiku wydawniczych cegieł i wyłuskuje dwie takie, którymi niekoniecznie można tylko rąbnąć się w głowę. Szkoda głowy i szkoda książki. Dwie pozycje z serii krakowskiej Księgarni Akademickiej (tej z obrzydliwymi mazajami na okładkach!) otworzyły mi komory mózgowe na ościerz.

Pierwsza to "Słownik dramatu nowoczesnego i najnowszego". Proszę się nie bać. Zamiast skrótowych, suchych haseł wypełniają je krótkie eseje. Pracujący z prędkością karabinu maszynowego tandem translatorski Borowski - Sugiera (swoją drogą, kiedy oni mają czas na chodzenie do kina, picie herbaty i inne przyjemności?) przybliża nam pracę zespołu naukowego profesora Sarrazaca, która stanowi próbę odpowiedzi na tezy o końcu teatru dramatycznego i narodzinach nowego "postdramatycznego". To ostatnie pojęcie stworzył jak wiemy Niemiec Lehman, uznając, że ani akcja, ani postać, ani konflikt wartości nie są już niezbędne, żeby zaistniało zjawisko teatru. Najważniejszym odniesieniem dla teatru współczesnego nie jest za tekst, a sama scena, teatralność. Zespół Sarrazaca niby się z tym zgadza, a jednak nie zgadza.

Na pewno protestuje przeciw tezom o końcu dramatu. Kpi z postmodernizmu, który zakładał wyczerpanie nowych możliwości. Sarrazac powiada: dramat znalazł się w fazie "kryzysu bez końca", co znaczy, że ciągle będzie umierać, zaprzeczać samemu sobie, ale nie umrze. Śmierci dramatu nie doczekamy, bo z biegiem lat coraz więcej zjawisk da się podciągnąć pod ten termin. Zamiast definitywnego zgonu sztuka dramatyczna wybrała coś w rodzaju ucieczki do przodu. Dramat wyłazi ze "skóry pięknego zwierzęcia", łypie okiem na powieść, lirykę, esej.

Autorzy słownika proponują nowe terminy na określenie nowych form - na przykład rapsodia, czyli łączenie tego, co rozrzucone. Pięknie definują nowy realizm jako strategię ominięcia. Dialog, akcję, postać i relację widz - scena omawiają na zasadzie przeciwieństw, pokazując kryzys tych pojęć. Te hasła powinni przeczytać krytycy głośno besztający nową dramaturgię. W nowym dramacie postać sceniczna nie tyle sama mówi, ile jest mówiona, pojawia się i znika w pulsacyjnym rytmie. Aktor nad nią nie panuje, jeśli posługuje się metodami aktorskimi wypracowanymi przez Stanisławskiego albo Brechta. Język po prostu przenika aktorów. A relacja między bohaterami jest mniej istotna niż relacja z widzem. To widz prowadzi dialog.

Właśnie z chęci autentycznej, bezczelnie nowoczesnej rozmowy ze sztukami Witkacego, pozbawionej pamięci o wcześniejszych interpretacjach, narodziła się książka Łucji Iwanczewskiej "Muszę się odrodzić". Kiedy dowiedziałem się, że Iwanczewska zajmuje się gender studies, podejrzewałem, że będzie mi chciała udowodnić, że Witkacy był lesbijką. Nic z tych rzeczy. Zamiast konfuzji - radość, że objawiła się autorka pełną gębą. Dowcipna, metaforyczna, kiedy trzeba, dosłowna, kiedy wypada. Styl lekki i piekielnie jasny.

Zwykle w takich monograficznych analizach dramaturgii jednego autora mamy zdania jak rąbanie drewna, monologi zdenerwowanych szachistów, popiskiwanie laboratoryjnych myszy. W Iwanczewskiej jest pasja i autorskie "ja" - na pierwszym planie. "Ja z Witkacym w nic nie gram i on jako autor w nic nie gra ze mną. Staram się czytać Witkacego myślącego słowami, językiem" deklaruje autorka i opisuje jego utwory w perspektywnie psychoanalizy Lacana i komentarzy Żiżka. Organizuje czytelnikowi intymne spotkania z bohaterami "Gyubala Wahazara", "Pragmatystów", "Wariata i zakonnicy". Analizuje ich fantazmaty, oświetla reflektorem punktowym detale, fobie, pragnienia.

Celem autorki, jak i Witkacego, jest "szukanie nagiej prawdy przez ubraną fikcję". "Krytyka psychoanalityczna jest według mnie krytyką spotkania pragnących" - oto próbka jej stylu. I passus o Zakopanem nawiązujący do Witkacowskiego "negatywu szkicu": "Zakopane jest dziurą. Zakopać tej dziury nie sposób, bo już jest zakopana. Skoro wiemy, że spotkanie jest fragmentem niemożności spotkania, to czy waśnie Zakopane niej jest najlepszym miejscem na niemożliwe?".

Złapałem Iwanczewską ledwie na dwóch niekonsekwencjach - w rozdziale o Lambdonie ze "Straszliwego wychowawcy" plecie farmazony o Grekach walczących pod flagami w homoseksualnych oddziałach oznaczonych literą lambda, czyli symbolem wolności, otwartości, a dziś także ruchu gejowskiego. Otóż warto sprawdzić w opisach militariów greckich, że grecy żadnych flag ani innych bojowych signum nie używali. L było wzięte od słowa Lakedemon i malowano je na tarczach wojowników spartańskich, których obyczaje raczej homoseksualizmem definiowane nie były.

Mimo tej karygodnej dla znawców antyku wpadki gorąco polecam lekturę Iwanczewskiej wszystkim reżyserom, którzy chcą się zabrać za Witkacego. Łukasz Kos i Grzegorz Jarzyna powinni ją przeczytać w pierwszej kolejności. Gratulując autorce błyskotliwośc,i nadmieniam, że "Fallus cyborga" byłby lepszym tytuł. Ale i tak obyło się bez relanium.


"Słownik dramatu nowoczesnego i najnowszego", redakcja Jean-Pierre Sarrazac
tłumaczenie: Mateusz Borowski, Małgorzata Sugiera.

"Muszę się odrodzić. Inne spotkania z dramatami S.I. Witkiewicza"
Łucja Iwanczewska
Księgarnia Akademicka Kraków 2007























Reklama