Jego ironia była zabójcza: posługiwała się błyskotliwą inteligencją, dowcipnymi puentami, wyszukanym rymem i rytmem. To Heine - przypomnijmy - był autorem owego słynnego zdania, że w kraju, w którym pali się książki, wkrótce palić się będzie ludzi.

"Szydził z rodaków w sposób, którego mu nie wybaczyli, z ich niewinnej, apolitycznej poczciwości, prowincjuszostwa, ze słabości do tytułów, urzędników, wojskowych, z trzydziestu sześciu monarchów" - pisze Mann.

Ta ostatnia informacja o trzydziestu sześciu państwach niemieckich, z których większość nie przekraczała terytorialnie kilkunastu wiosek wokół zamku suwerena, jest dla całej książki i dla całego wywodu Golo Manna niezwykle ważna. Można nawet powiedzieć – obsesyjna. Proces powstawania wielkich Niemiec, bismarckowskiej Rzeszy, tworzenia się nowoczesnego państwa narodowego - jest jednym z najważniejszych wątków jego opowieści. Niemcy bowiem - zanim znaleźli się razem w jednym zjednoczonym organizmie - cierpieli na kompleks "dzielnicowego rozbicia". Z zazdrością spoglądali na Francję, Anglię, Hiszpanię, na cud zjednoczenia Włoch, słusznie przeczuwając, że ich rozdrobnienie nie daje im pełnej szansy na udział w europejskiej rywalizacji narodów. Ale trzydziestu sześciu suwerenów w czasach Heinego, było i tak postępem w stosunku do poprzedniego, XVIII stulecia.

"W chwili, kiedy zaczyna się nasza opowieść - pisze Mann - powiedzmy w 1789 roku, w Rzeszy istniało 1789 terytorialnych władztw, niektóre z nich stanowiły w istocie samodzielne organizmy państwowe, potęgi europejskie, większość natomiast składała się z kilku zamków i wsi." Ta trudna dzisiaj do wyobrażenia wielość państewek niemieckich egzystowała w cieniu Hannoweru, Bawarii, a nade wszystko Prus, które - jako najsilniejsze militarnie - stały się katalizatorem, a wreszcie zwornikiem przyszłej potęgi zjednoczonych Niemiec. Śledząc ten wątek niemieckiej historii i niemieckiego marzenia o jedności narodowej, nie sposób pominąć dwóch ważnych wydarzeń. Napoleońskiej nawałnicy i wiosny ludów 1848 roku. To właśnie w opozycji do "francuskiego uzurpatora" i jego dyktatorskich porządków, ukształtowało się niemieckie, romantyczne poczucie narodu. Rok 1848, kiedy w kościele świętego Pawła we Frankfurcie nad Menem zebrało się Zgromadzenie Narodowe, był natomiast punktem wyjścia do przyszłego zjednoczenia. Ich motorem stały się Prusy, o których Golo Mann pisze bez entuzjazmu, acz trzeźwo, że "nie są one podstawowym faktem w dziejach niemieckich, są natomiast zapewne głównym faktem w dziejach niemieckiej nowoczesności."

Jeśli drugim, równie ważnym wątkiem tej książki jest próba odpowiedzi na pytanie, jak mogło dojść w Niemczech do zwycięstwa nazistów - ze wszystkimi tego konsekwencjami - opowieść o Bismarcku i roli Prus nabiera jeszcze większego znaczenia. Bo chociaż Hitler był podrzędnym Austriakiem, Prusy i pruskość stanowiły dla niego pewien istotny wzorzec niemieckości, niedościgniony ideał porządku, ładu, dyscypliny, hierarchii. Nie wiadomo, czy Hitler czytał korespondencję Fryderyka Wilhelma IV, Golo Mann przytacza nam natomiast fragment listu tego monarchy do przyjaciela z roku 1845: "Nikczemna klika żydowska codziennie słowem, pismem i obrazem podcina korzenie niemieckiej istoty, nie chce - w przeciwieństwie do mnie - uszlachetnienia i swobodnej piramidy stanów, które jako jedyne tworzą naród niemiecki, chce tylko niechlujnego kłębowiska wszystkich stanów." Otóż przeciwstawienie "niechlujnego kłębowiska" i "uszlachetnionej piramidy stanów" znajdziemy niemal we wszystkich przemówieniach Fuhrera, począwszy od czasów monachijskich, niemal do końca jego kariery. Niemieckość została zredagowana w drugiej połowie XIX wieku przez Prusy i fakt ten - niczym fatum obwieszczone przez germańskie Mojry - zaciążył nad całą historią Europy, jeśli nie świata. Śledząc tekst Manna rozdział po rozdziale, można dojść do przekonania, że Niemcy nie sprostali wyzwaniu nowoczesności. Będąc w awangardzie - społecznej, przemysłowej, naukowej Europy i świata - osunęli się w mroki absolutnego barbarzyństwa, osiągając w tej dziedzinie _ jak zresztą we wszystkich innych - palmę pierwszeństwa. Czy był to przypadek, czy też przeciwnie – ich narodowe, fatalne przeznaczenie? Na marginesie: to, co stało się z Rosją po przewrocie bolszewickim, pozwala postawić analogiczną tezę: prymitywne niewolnictwo, w jakie wpędzono miliony ludzi w tym kraju, było też swoistą reakcją na "niechlujne kłębowisko" nowoczesności…

Wielka praca Golo Manna zmierza do rozsupłania tego dylematu. Ostatecznie od marzenia o jedności i wielkości narodowej do zbrodni na niesłychaną dotąd skalę - rozpościera się ogromny obszar możliwości, wyborów, potencjalnych scenariuszy. Nie ma przecież narodów predystynowanych do zbrodni i narodów anielskich, wolnych od zła i przemocy, szlachetniejszych niż inne. To przekonanie Manna, który był uczniem jednego z najwybitniejszych filozofów XX stulecia - Karla Jaspersa - leży u podstaw jego dzieła. Także polemika z brytyjskim historykiem Alanem J.P. Taylorem, który w swojej pracy "The course of German History" wyłożył zdanie całkiem przeciwne, wedle którego Niemcy były swoiście "zaprogramowane", genetycznie skazane na nihilistyczne projekty, które doprowadziły do tragedii. Mann, nie zgadzając się z taką wizją, bardzo dokładnie, niemal pedantycznie prześwietla wszystkie włókna niemieckiej historii, by pokazać, że katastrofa nie była wprawdzie dziełem anonimowego przypadku, ale też nie wynikała z "niemieckości jako takiej". Ma przy tym spojrzenie socjologa. Bardziej zajmuje go proces historyczny, dynamika i rozkład sił - społecznych, politycznych, gospodarczych - niż klasyczna kronika wydarzeń. Ma to swoje słabe strony: po lekturze "Niemieckich dziejów w XIX i XX wieku" nasza wiedza o wewnątrzniemieckich nurtach politycznych czy ideologicznych jest wprawdzie znacznie bogatsza, ale niewiele możemy się dowiedzieć na przykład o wcieleniu królestwa Bawarii do Rzeszy. Szalony król Ludwik pojawia się na kartach dzieła Manna bodaj raz, w Bayreuth, kiedy – podobnie jak Nietzsche - opuszcza amfiteatr pospiesznie przed zakończeniem spektaklu, porażony nie artystyczną siłą wagnerowskiego dzieła, ale apoteozą twórcy, który wyreżyserował sam siebie na pangermańskiego geniusza, boga sztuki. Być może właśnie ze względu na ów odpersonalizowany sposób opowiadania dziejów własnego narodu, Mann włącza w swoją syntezę osobne rozdziały poświęcone wybranym jednostkom, które - jego zdaniem - miały największy wpływ na kształtowanie się niemieckiej nowoczesności. Kolejno są to - Hegel, Heine, Marks, Schopenhauer, Bismarck, Nietzsche, Adenauer. Bardzo wiele w tych właśnie rozdziałach - biogramach ciekawostek i paradoksów, jak choćby ten: "Duch manifestu komunistycznego nigdy tak na prawdę nie chciał ożyć w gremiach niemieckiej socjaldemokracji. Żył w partiach komunistycznych Rosji i Azji i tam żyje do dzisiaj." Do powyższych słów napisanych prawie pół wieku temu, historia wniosła pewne korekty, ale - rzecz jasna - w niczym to nie unieważnia słuszności poglądu Golo Manna w tej akurat sprawie.

Najbardziej kontrowersyjną tezą Manna jest swoiste zrównanie w moralnym upadku nazistów i aliantów. Gdy pisze, że "postawa aliantów odpowiadała postawie niemieckiego tyrana" - nie sposób przyjąć tego poglądu bezkrytycznie. Oczywiście, jak wielu Niemcom chodzi Mannowi przede wszystkim o dywanowe bombardowania miast, w których ginęli cywile i wielowiekowy dorobek kultury. Podobnie, gdy Mann ocenia postać Churchilla - wielkiego w 1940 roku karła i mściwego polityka pod koniec wojny. Nie ma sensu polemizować z tezami nieżyjącego już znakomitego autora, warto jednak odnotować, że wyraża on tutaj typowo niemiecki punkt widzenia. Będąc nieprzejednanym krytykiem nazizmu (żadne i jakiekolwiek usprawiedliwienie nie padnie z jego ust pod adresem brunatnych przestępców), zajmuje jednocześnie surowe stanowisko w ocenie działań wojennych obu stron. Alianci podejmując decyzję o nalotach, byli według tej argumentacji takimi samymi zbrodniarzami jak Hitler. Dyskretnie należałoby zaznaczyć, że jednak po wkroczeniu na terytorium Niemiec nie przeprowadzali masowych egzekucji i nie założyli następnie obozów koncentracyjnych z komorami gazowymi. Być może alianci powinni byli zamiast bomb zrzucać na niemieckie miasta jedynie ulotki wzywające do obalenia tyrana. Charakterystyczne jest również zupełne milczenie autora na temat Stalina i armii czerwonej. Owszem, Stalin oceniony jest negatywnie za pakt Ribbentrop-Mołotow z sierpnia 1939 roku, ale metody walki Rosjan, jak również ich postępowanie wobec niemieckich cywilów nie podlegają u Manna jakiejkolwiek, zdawkowej choćby krytyce. Słowem, Drezno, czy Hamburg pod bombami RAF-u to dowód na bestialstwo aliantów, natomiast zniszczony Gdańsk, czy Wrocław w przedziwny sposób umykają uwadze autora. Przekładając to na dzisiejsze problemy polityczne, można - niestety - powiedzie, że jest to strategia stosowana przez Erikę Steinbach w odniesieniu do problemu tak zwanych wypędzonych. Nigdy nie krytykuje ona Rosjan ani Stalina - pomysłodawcy i faktycznego prawodawcy przesiedleń i zmian granic. Z furią natomiast atakuje Czechów czy Polaków za ich chciwość, nieludzkość, zabór mienia i terytorium. Rzecz jasna poziom argumentacji Golo Manna nigdy nie osiągnął takiego prymitywizmu i poziomu bezczelnej agresji jak retoryka Eriki Steinbach, ale sposób myślenia jest podobny. Z Rosjanami się nie dyskutuje - byli i są zbyt potężni. Małe narody natomiast można poddać najsurowszej krytyce, skorzystały bowiem na niemieckim nieszczęściu, wyrywając swój kawałek łupu. Szczególną irytację Manna budzą właśnie Polacy.

Autor widzi oczywiście historyczne uwarunkowania, suchej nitki nie zostawia na Prusach za dzieło rozbioru Polski, nazywając go "zuchwałą, bezwstydną transakcją" oraz "rabunkowym kontraktem." Niemniej w odniesieniu do odrodzonego po pierwszej wojnie państwa polskiego ma jedynie ironiczne, gorzkie, czasami złośliwe uwagi. Polska otóż "po 1919 roku powiększyła się kosztem Niemców i Rosjan bardziej niż powinna (…) Tak zwany korytarz oddzielający Prusy Wschodnie od Rzeszy był poronionym płodem abstrakcyjnej sprawiedliwości, która gardzi realiami ( …) Swój byt państwowy zawdzięczała niemocy, chwilowemu wypadnięciu Rosji i Niemiec z gry.(..) Napuszyła się wtedy zwycięstwem i oślepła, podobnie jak inne małe narody." W tym miejscu warto przypomnieć słowa Wiaczesława Mołotowa z jego słynnego przemówienia z 1939 roku o ostatecznym upadku Polski jako "poczwarnego bękarta traktatu wersalskiego." Jak również Józefa Piłsudskiego, który przed śmiercią miał powiedzieć, że jedynie na chwilę wstrzymał dwa młyńskie kamienie mielące nas z obu stron na miazgę.

Podobne tezy wygłasza Golo Mann w odniesieniu do rezultatów II wojny, przesunięcia granic, wysiedleń. Polacy jego zdaniem słusznie zostali pozbawieni swoich kresów wschodnich, ponieważ stanowili tam jedynie narodową mniejszość, niesłusznie natomiast przejęli tereny niemieckie, ponieważ nie mieli do tego żadnych praw. Był to akt zemsty, skorzystania z sytuacji, sięgnięcia po nie swoje dobra. Choć takie sformułowanie nie pada wprost, jednoznacznie wynika z wywodu Manna, że Polacy zachowali się jak drobni cwaniacy: w chwili zamieszania po prostu przechwycili łup.

W miejsce polemiki należy tu zadać pytanie: skoro takie poglądy wygłaszał po II wojnie szczery niemiecki demokrata, antyfaszysta, europejski humanista, to jakie musiały być, czy też są do dzisiaj, poglądy przeciętnego Niemca? Jedyne, co ratuje ten wątek rozważań Golo Manna przed kompromitacją to fakt, iż pisze równocześnie o "okrutnych stratach i katuszach w każdej sferze", jakiej zaznali Polacy pod niemiecką okupacją. Wątek wybielania Wehrmachtu w stosunku do zbrodniczej działalności SS pozostawiam bez komentarza. Serbowie, Czesi, Polacy, Grecy, Rosjanie, Białorusini - pozostaną zapewne przy swojej pamięci, niezależnie od tego, co napisał, czy też czego nie napisał syn Tomasza Manna.

Pozostaje zacytować zdanie z listu Goethego do von Mullera z 1808 roku, w którym niemiecki olimpijczyk stwierdza: "Niemców, trzeba by, jak Żydów, rozproszyć i rozsiać po całym świecie." Podobno taką możliwość rozważał pod koniec II wojny Stalin. Na szczęście dla Niemców, tak samo jak dla Polaków i wszystkich innych Europejczyków, ten szaleńczy pomysł tyrana nie został zrealizowany. Niemcy potrzebne są Europie. Ich kultura - zniszczona i zdeptana przez nazistów - jest cząstką naszego wspólnego dziedzictwa. Nie zgadzam się z tezą Alana J. P. Taylora, że Niemcy mieli w sobie genetyczną predylekcję do niszczenia i barbarzyństwa. Jak powiedział Willy Brandt - pierwszy niemiecki kanclerz, który złożył kwiaty pod pomnikiem bohaterów warszawskiego getta - granica dobra i zła nie przebiega pomiędzy narodami czy państwami. Przebiega ona w duszy każdego człowieka.



















Reklama