Szkocki pisarz chyba zdał sobie sprawę, że jego rodzinny Edynburg został literacko zaanektowany przez Iana Rankina. Akcja jego obu powieści - zarówno wcześniejszego "Krwawego orła", jak i wydanego właśnie "Brata Grimma" rozgrywa się więc w Hamburgu, który sam Russell przewrotnie nazywa najdalej wysuniętym na wschód "brytyjskim" miastem.

Reklama

Wielokulturowy Hamburg jest równie ważnym bohaterem tych książek, co Marsylia u Jean-Claude’a Izzo. Dodatkowo pisarz dokonuje doskonałej symbiozy dwóch podgatunków powieści kryminalnej. Opowiada o psychopatycznych mordercach z wyobraźnią nieustępującą autorowi "Milczenia owiec" Thomasowi Harrisowi. I zarazem tworzy tzw. kryminał procedur policyjnych, w ramach którego nadinspektor Jan Fabel jawi się jako mniej zgorzkniała - choć równie doświadczona przez los - wersja komisarza Wallandera z powieści Henninga Mankella. I jak u Szweda, towarzyszy mu w śledztwie cały zespół wydziału zabójstw hamburskiej policji, z żydowską punkówą Anną Wolf i elegancką Marią Klee na czele.

W "Bracie Grimm" Fabel szybko zdaje sobie sprawę, że kolejne ofiary seryjnego mordercy są odwzorowaniem postaci, wziętych z ludowych bajek braci Grimm.
Czy zatem głównym podejrzanym może być pisarz, który jednego z braci - Jacoba - obsadził w swej powieści w roli właśnie seryjnego zabójcy? A może któryś z jego czytelników?

Nie mogę odpowiedzieć na te pytania, nie zdradzając puenty. Zdradzę jednak, że "Brata Grimm" czyta się na jednym oddechu, w parę godzin - rzecz jasna, jeśli czytelnik jest fanem kryminału, któremu nie przeszkadza, że morderca własnoręcznie wyłupuje niektórym ofiarom oczy. Po przeczytaniu zaś czeka się z niecierpliwością na następne sprawy nadinspektora Fabla i jego zgranego teamu. Zdumiewa mnie, że debiut Russella, wydany u nas w zeszłym roku "Krwawy orzeł", przeszedł praktycznie bez echa. Mam nadzieję, że podobny los nie spotka książki "Brat Grimm".

Reklama



"Brat Grimm"
Craig Russell, przeł. Jerzy Malinowski, Capricorn-Media Lazar 2007