Obserwacje te same w sobie nie muszą być zresztą zarzutami, bo specjalistami od snucia jednej i tej samej właściwie opowieści byli pisarze tej miary, co np. Witkacy czy Schulz. Podobnie jest z nienawiścią, która - uściślijmy - jest nie tylko tematem pisarstwa Jelinek, ale też zasadniczą postawą wobec opisywanej przez siebie rzeczywistości. Nie chodzi tu więc o taką, pustoszącą ludzi, emocję, jaką na przykład opisał (i potępił) Stanisław Srokowski w wydanej niedawno "Nienawiści", lecz o gest, który jest jakby zasadniczym fundamentem samego pisarstwa, jego duchowym jakby motorem. Przykładem, i to wybitnym, tak rozumianej nienawiści byłaby chociażby twórczość Louisa-Ferdinanda Céline’a, który z tego punktu widzenia wydaje się być pod wielu względami pisarzem podobnym do Jelinek. Nie tylko jako prekursor, tak charakterystycznych dla niej - i dla całego istotnego nurtu literatury XX-wiecznej - literackich podróży do kresu nocy, z zapamiętaniem eksplorujących i demaskujących piekielne czeluści naszego "ja". Także jako autor podszytych rozmaitych pogromowych drobiazgów, w których ze skrajną gwałtownością odrzucał rzeczywistość. Z tego punktu widzenia mniej istotna jest - nieoczywista zresztą - lewicowość Jelinek i prawicowość Céline’a, nienawiść pierwszej do mężczyzn i antysemityzm drugiego, ważniejszy i ciekawszy estetyczny radykalizm, z jakim pisarze tego rodzaju atakują świat nowoczesny, którego figurami są dla nich kapitaliści, drobnomieszczanie, burżuazja, Żydzi etc. Co ciekawe, i tu, i tam powraca religijna niemalże, gnostycka jakby obsesja ciała i brudu, która u Jelinek powracać będzie w obrazach bagna, błota, albo szlamu. Stąd podobnie gwałtowny, szokujący, ale i oryginalny, chwilami swoiście poetycki język tych literackich nienawistników, drastyczny, prześmiewczy, parodystyczny, wulgarny, często zdeformowany, kaleki nawet, niczym pejcz chłostający rzeczywistość.
Tak jest zwłaszcza w "Żądzy", wydanej właśnie powieści Jelinek z 2000 roku, w przekładzie Agnieszki Kowaluk. Słowo powieść nie jest tu może najlepsze, bo tak ważna dla czytelników tradycyjnej powieści fabuła ma w "Żądzy" charakter bardzo szczątkowy, rozproszony i, w gruncie rzeczy, jest dla narratorki - trochę jak w powiastce filozoficznej - pretekstem do rozważań na temat postępowania bohaterów, ale też np. przyrody, własnego pisarstwa, czy - niekiedy mało dla polskiego czytelnika czytelnych - polemicznych aluzji do sytuacji we współczesnej pisarce Austrii.

Szczątkowa fabuła "Żądzy", gdy ją rekonstruować, jest jednak typowa dla Jelinek. Rzecz toczy się więc w końcu XX stulecia w niewielkim, cichym, austriackim podalpejskim miasteczku. On, Kurt Janisch, jest żandarmem i okrutnie, bezwzględnie wykorzystuje kobiety dla zaspokojenia swej żądzy posiadania dóbr materialnych. One - jego żona oraz kochanki - bezwolnie i pokornie poddają się jego władzy. Dla jednej z nich, 16-letniej Gabi, romans kończy się tragicznie: zostaje zamordowana przez Janischa, który ukrywa jej zwłoki w pobliskim jeziorze. Następują ich poszukiwania, potem śledztwo próbujące wykryć mordercę...
Jak to u Jelinek bywa, Janisch nie jest indywidualnością, ale demoniczną, bezduszną marionetką, symbolizującą jednocześnie mężczyzn, władzę, państwo, ojca, a nawet Boga, złego, bluźnierczo obrażanego Demiurga. "Bóg nigdy nie chce dobrze dla dobrych, idą w drzazgi jeszcze szybciej niż my pozostali z naszym zwyczajnym pozbawionym radości życiem", twierdzi w pewnym momencie narratorka, która nie lepsze zdanie ma o ludziach, tej wacie, próżni, piasku, kupie gnoju...
Kobiety w "Żądzy" są łupem, zwierzyną łowną, m i ę s e m konsumowanym bez większych emocji przez mężczyznę, który, bardziej niż ciałem swych kochanek, emocjonuje się myślą o przejęciu ich majątku. Bohaterki powieści Jelinek są jednak ofiarami nie tyle Janischa, co swych marzeń o miłości, tutaj szyderczo przywoływanych przez aluzje do baśni o Królewnie Śnieżce i Śpiącej Królewnie, budzonych do życia pocałunkami kochanków. W "Żądzy" męskie pieszczoty wiodą ku cierpieniu, a nawet śmierci. Opisanym przez Jelinek światem nie rządzi miłość, ale nienawiść oraz żądza dóbr materialnych, wiodąca ku sadystycznej konsumpcji, a ostatecznie dewastacji kobiecych ciał przez mężczyzn, czego kwintesencją jest drastyczna, okrutna, wulgarna i sadystyczna erotyka tej powieści, z charakterystycznym urzeczowieniem ciała, traktowanego tu jako maszyna, mebel, albo jedzenie. Dzieje się tak, bo, jak tłumaczy przyglądająca się z chłodną pogardą swym postaciom narratorka, piekłem nie są inni, jak chciał Sartre, lecz piekło jest w nas, czyli w nas samych i tuż obok nas samych. W nas, mężczyznach, ale i w nas kobietach, bo przecież bohaterki "Żądzy" w pewnym sensie same sobie zgotowały swój los swymi "głupimi" marzeniami o miłości i lękiem przed samotnością. A przecież - narratorka pozbawia nas złudzeń - "miłość nie burzy murów, raczej buduje nowe" i "trzeba było Boga powiesić raczej za nogi, aby szybciej uśmierzyć ludzka tęsknotę za miłością". Im mocniej jednak czytamy u Jelinek ostrzeżenia przed miłością, tym mocniej domyślamy się, że jej brak jest tak naprawdę przyczyną zła w opisywanym przez nią świecie, a królująca tu nienawiść jest zemstą na świecie, w którym zabrakło miłości.

W pewnym więc sensie powieść Jelinek jest okrutną współczesną antybaśnią, gdzie zwycięża zły i okrutny mężczyzna czarnoksiężnik, a klęskę ponoszą dobre królewny, "wytresowane" przez tradycję i nowoczesne media marzeń o miłości. W "Żądzy" stygmat klęski, a ściślej zagłady i obracania się w "nic" oraz "szlam" dotyka już całej rzeczywistości. Historii umierania kobiet towarzyszą tu przecież obrazy ludzkiej krwawej jatki na szosach oraz poruszające opisy umarłej, zgwałconej natury: martwego jeziora, zanieczyszczonej wody, zabijanych zwierząt oraz osuwających się bądź zapadających gór. Zapadać się, umierać, zdaje też język tej powieści, pełen zaskakujących swym ekspresjonizmem, szokujących, dowcipnych czasem metafor i dwuznacznych gier słownych (np. "zamiast kierować ruchem sam ruchał"), ale też przecież nużący swą wielosłownością i powtórzeniami. Wszystko razem zdaje się tworzyć apokaliptyczną wizję współczesnej Austrii, ale i całego świata, bo przecież "niedługo cały świat będzie Karyntią".

Gdy czytam "Żądzę" nie jako opis feministycznej "wojny ciał", nie jako antykatolicki pamflet, czy satyrę na "ludożerczą" Austrię, lecz jako kolejną już w literaturze europejskiej diagnozę zmierzchu Zachodu, opis jego jałowiejącej ziemi oraz zamieszkujących go samotnych, wydrążonych ludzi, to dodać muszę, iż o odrębności Jelinek przesądza to, iż pisze ona swój hymn ginącemu światu bez współczucia i litości, z chłodną nienawiścią, kryjącą tyleż gniew i rozpacz, co satysfakcję z nadchodzącej nieuchronnie klęski.

Muszę też dodać, że lektura tej powieści nie należy do zajęć szczeglnie wdzięcznych i towarzyszy jej narastające poczucie nie tyle nawet zgorszenia, co po prostu znużenia. Nie chodzi tu tylko o monochromatyczną czerń tej prozy, o jej rozwichrzoną i, co tu dużo mówić, chwilami już zbyt "przegadaną" narrację "Żądzy", czy nawet nie o to, że dla osób znających prozę i dramaty Jelinek nie będzie ona większym zaskoczeniem, a nawet jednym z jej słabszych dzieł. Chodzi też o to, że zbyt wiele już czytaliśmy proroctw o śmierci cywilizacji i opisów podróży do piekieł, by wierzyć proroctwom nowym. Zbyt dobrze też znamy nasz świat, zbyt mocno go kochamy, zbyt wielkie są nasze marzenia, by wierzyć, że koszmar opisywany przez Jelinek jest czymś więcej niż tylko literaturą.










Reklama