Co roku na konto pewnego szczęśliwca trafia 10 euro, które szybko owocuje zyskiem w postaci setek tysięcy, a czasem nawet milionów euro. Aby z posiadacza równowartości 40 złotych stać się człowiekiem niezwykle zamożnym, trzeba jednak spełnić kilka warunków. Być Francuzem, pisarzem oraz - co najistotniejsze - zyskać uznanie wśród członków kapituły przyznającej Prix Goncourt, najważniejszą nagrodę literacką nad Sekwaną.

To właśnie ich decyzja sprawi, że jedna z setek wydanych jesienią francuskojęzycznych książek stanie się bestsellerem, którego sprzedaż wyniesie w samej ojczyźnie pisarza od 350 tys. do 2 mln egzemplarzy. Z tego też powodu Nagroda Goncourtów budzi wielkie kontrowersje. Mimo wielokrotnych spekulacji i nacisków na jury do tej pory nie otrzymał jej Michel Houellebecq. Wbrew regulaminowi zgarnął ją za to dwa razy Romain Gary - za drugim razem ukrył się pod pseudonimem Emile Ajar. Nie dziwi więc, że każdej jesieni świat literacki żyje nie literaturą a domysłami. Kto dostanie Goncourta, kto Nobla, komu przypadnie w udziale Booker, a komu Premio Planeta.

Kapryśna Akademia

Gdy 16 października zeszłego roku ogłoszono, że Nagrodę Nobla otrzyma turecki pisarz Orhan Pamuk, nikt nie wydawał się zdziwiony. To jednak rzadkość, bo poprawne wskazanie nazwiska laureata przed jego ogłoszeniem przez Szwedzką Akademię jest niemal tak trudne jak trafienie szóstki w totka. O iluż to już murowanych kandydatach do Nobla słyszeliśmy? Byli nimi, m.in. Marcel Proust, Lew Tołstoj, Jorge Luis Borges czy James Joyce. Żaden z nich nagrody nie otrzymał. Od wielu lat w kolejce po ten największy literacki laur stoją Mario Vargas Llosa i Carlos Fuentes, których wybitne powieści Szwedzka Akademia pominęła. Teraz jej członkowie znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.

Z jednej strony zdają sobie zapewne sprawę, że skoro Noblem uhonorowano wątpliwej jakości twórczość Dario Fo, to tym bardziej należy się on Llosie i Fuentesowi. Z drugiej strony wiedzą, że najnowsze dokonania tych ostatnich to nie jest już najwyższa literacka liga. Zresztą Akademia zdaje się nie przejmować krytyką, nie raz dając dowód na to, że znawcy literatury i czytelnicy niewiele mają w tej sprawie do powiedzenia - świadczy o tym m.in. głośna decyzja z roku 1974, gdy Noblem zostali uhonorowani mało popularni poza Szwecją pisarze Eyvind Johnson oraz Harry Martinson. Burzę wywołało to, że obaj byli członkami kapituły, która im nagrodę przyznała.

Nagroda gwarantowana
Nie mniejsze zamieszanie wywołują inne literackie laury. Największe oczywiście te, które wiążą się z potężnymi sumami pieniędzy. Prym wiedzie tu Premio Planeta, wyróżnienie przyznawane od 1952 roku pisarzom świata hiszpańskojęzycznego. Zwycięzca otrzymuje astronomiczną kwotę 600 tys. euro (około 2,4 mln złotych). W 1993 roku Planetę zdobyła zgłoszona przez anonimowego autora powieść Lituma w Andach.

Wkrótce po werdykcie okazało się, że stał za nią sam Llosa. Dwa lata temu wyrok sądu potwierdził natomiast, że wynik z 1997 roku został ustawiony przez jedno z wydawnictw. Takie zarzuty pojawiają się zresztą w przypadku Premio Planety bardzo często. Mieszkający w Madrycie Jose Angel Manas przekrętom w świecie hiszpańskich nagród literackich poświęcił nawet jedną ze swych powieści Jestem sfrustrowanym pisarzem - główny bohater dowiaduje się, że pewne wydawnictwo jest zainteresowane kupnem jego powieści, jako zapłatę gwarantując mu zdobycie prestiżowego wyróżnienia.

Jurorzy z przeczuciem
W porównaniu z niejasnościami wokół Planety dużo lepiej wygląda sytuacja przyznawanego pisarzom pochodzącym z krajów Wspólnoty Narodów Bookera. W jego wypadku sprawcą największych kontrowersji stał się nie wyrok jury, a sam laureat i to już przy okazji czwartej edycji nagrody w 1972 roku. Znakomity brytyjski prozaik John Berger oficjalnie oświadczył, że otrzymane 21 tys. funtów zamierza przekazać uznanej za terrorystyczną organizacji Czarne Pantery.

To jednak tylko incydent, który nie wpłynął na renomę Bookera. Istotniejszy jest fakt, że czterech z nagrodzonych nim autorów otrzymało również po latach Nobla. Świadczyć to może o niezłym oku jurorów przyznających Bookera. To oni już w 1971 roku dostrzegli talent V.S. Naipaula (Nobel 2001) czy w 1983 J.M. Coetzeego (Nobel 2003).

Awantura po polsku

Zapewne długo jeszcze podobnej pozycji nie zyskają polskie literackie laury. Zgodnie ze światową tradycją trzy najważniejsze z nich również przyznawane są pod koniec roku. 1 grudnia poznamy laureata Angelusa, nagrody, która przyznawana jest najlepszej książce środkowoeuropejskiej wydanej w Polsce. Przyznawany od zeszłego roku przez miasto Wrocław oraz Dziennik laur zapewne z powodu swej krótkiej historii nie zdołał jeszcze wzbudzić kontrowersji, mimo że, jak na polskie warunki, nagroda w wysokości 150 tys. złotych nie wydaje się mała. Podobnie mają się sprawy z Nagrodą Literacką Gdynia (50 tys. w trzech kategoriach - polska proza, poezja, eseistyka). Inaczej zaś w przypadku Nike (100 tys.), która już nieraz wywoływała zamieszanie.

W 1998 roku Zygmunt Kubiak słysząc, że nagrodę przyznano nie jemu, a Czesławowi Miłoszowi ostentacyjnie opuścił salę. Jury krytykowano również za zeszłoroczny wybór Pawia królowej Doroty Masłowskiej.
Śledzenie wyścigu do Nobla czy Bookera to dla fanów książek równie emocjonujące zajęcie jak mecz Ligi Mistrzów dla miłośników piłki nożnej. W obu przypadkach nie można jednak zapominać o tym, że nie wszyscy grają fair, a wynik nie zawsze jest najważniejszy. W końcu nikt nie jest doskonały - ani sędzia piłkarski, ani juror zasiadający w kapitule najważniejszej nawet nagrody literackiej.




















Reklama