Mocno upraszczając sprawę, można powiedzieć, że w ciągu ośmiu czy dziewięciu lat wszystkie komórki naszego ciała obumierają i ulegają wymianie na nowe. Znaczy to tyle, że ja dzisiejszy i ja z 1998 roku jesteśmy materialnie dwiema różnymi osobami przygotowanymi według tej samej receptury. Człowiek jako istota wyrwana ze świata zwierzęcej beztroski, z wiecznego teraz, musi sobie z rzeczonym faktem poradzić. Oczywiście jest to trochę mniejszy problem niż nieuniknione wyzwanie śmierci, niemniej nasze umysły poświęcają sporo czasu na konstruowanie spójnych autobiografii - a czynią powyższe za pomocą osobistych narracji. Mamy tu do czynienia z zupełnie innym sposobem poznania świata i siebie, niż racjonalne badanie związków przyczyny i skutku.

W gruncie rzeczy chodzi o to, by utrzymać się w koleinach zrozumiałego losu, nie dopuszczać myśli, że ludzka egzystencja potrafi być nie tylko nieliniowa, ale i nonsensowna. Prawdę o tych powierzchownych zabiegach narracyjnych obnażają choroby psychiczne, kiedy wygładzony, koherentny świat ulega rozpadowi - natomiast przeciętny człowiek w trakcie swojej ziemskiej bytności zmienia autobiografię jak wąż skórę, dopasowując ją do stosownych okoliczności. Potocznie nazywa się to "umiejętnością dojrzałego spojrzenia" na życie. W istocie rzecz sprowadza się do nieświadomej taktyki zagłuszania poczucia obcości wobec naszych wcześniejszych wcieleń w obrębie historii tej samej osoby. Naszej historii. Mojej historii.

Pisarz pracuje z pamięcią. Jeśli jednak pamięć bierze udział w spisku, trudno mieć do niej zaufanie. Günter Grass doskonale o tym wie. Dlatego pisząc "Przy obieraniu cebuli" próbę autobiografii, uczynił z siebie samego postać literacką, bohatera zwodniczego Bildunsgroman. Co istotne, gdzieś między dzieciństwem a dorosłością autora "Blaszanego bębenka" zdarzyła się apokalipsa, która zmiotła z powierzchni Ziemi całe narody, miliony ludzi wyrwała z korzeniami z ich przewidywalnego losu, zmieniła pejzaż i smak powietrza, zburzyła miasta, przesunęła granice, nie tylko państwowe - również granice tego, co wyobrażalne w kwestii krzywdy i bólu.

Książka Grassa jest przesycona niepewnością. Metafora cebuli, która przy obieraniu wciąż odsłania kolejne warstwy, dostarcza nowych interpretacji, pozwala pisarzowi traktować swoje życie jak labirynt, w którym porusza się trochę po omacku. Towarzyszy mu przy tym szczególny autoironiczny smutek przywołujący nieoczekiwanie twórczość Hrabala z jego pełną akceptacją dla ludzkich i własnych błędów - nie ma tu miejsca na walkę dobra ze złem, bo to wartości absolutne, a pamięć porusza się w przestrzeni do absurdu względnej.

Rzecz jasna, przy okazji quasi-autobiografii twórcy "Psich lat" rozpętała się dyskusja o odpowiedzialności - powszechne wzburzenie wywołała informacja, że Grass był żołnierzem Waffen SS i przez lata to ukrywał. Zapewne nawet "Przy obieraniu cebuli", kartkowane pospiesznie, by dotrzeć do właściwych samokrytycznych fragmentów, całej sprawy nie rozstrzyga. Warto jednak zauważyć, że czytanie tej książki z perspektywy paru akapitów jest pozbawione sensu. Naprawdę nie chcę wnikać w to, czy rojenia 16-latka w krótkich spodenkach o tym, że zrobi karierę na łodzi podwodnej, są moralnie naganne.

Podobnie nie budzi mojego niezdrowego podniecenia fakt, że o rok starszemu chłopcu wręczono kartę powołania i wcielono go do armii, gdzie zresztą zajmował się głównie spektakularnymi ucieczkami - w czasie wojny takie rzeczy się zdarzają i zawsze wypada zadać sobie pytanie "A co ty byś zrobił na jego miejscu?". "Przy obieraniu cebuli" jest przede wszystkim pięknym traktatem o ludzkiej pamięci, o zimnej obcości własnej biografii, o tym, w jaki sposób konstruujemy samych siebie ze ścinków, fragmentów, odpadków, których nie chciał użyć nikt inny, wreszcie - ze słów. A może nawet głównie ze słów. "Nigdy nie wiesz, jaka będzie twoja przeszłość" - napisał kiedyś w wierszu mój ojciec. Podejrzewam, że miał rację.


Przy obieraniu cebuli
Günter Grass, przeł. Sławomir Błaut, Polnord-Oskar 2007













Reklama