Maurycy Gomulicki ma naturę zbieracza. Zasłynął przed laty jako autor prowadzonej na łamach miesięcznika "Machina" rubryki "Rzecz kultowa". Tam prezentował najdziwaczniejsze przedmioty (najczęściej z własnych zbiorów) - od pańskiej skórki po plastikowe roboty made in ZSRR.

Reklama

Podobny charakter ma jego album zawierający kilkaset fotografii Warszawy zatytułowany „W-WA”. Próżno szukać tu standardowych warszawskich landszaftów. Artysta tropi w stolicy miejsca i widoki dziwne, zaskakujące – zarówno pięknem, jak i szpetotą.

Czasami proponuje nowe spojrzenie na to, co wydaje się zbyt zwykłe i powszednie, by w ogóle zwracać na to uwagę. Jak chociażby miejskie trotuary, których rozmaite wzory i faktury stanowią jeden z wyrazistszych tropów w tym zbiorze.

Sam artysta potwierdza taką intuicję: "To z pewnością jest kolekcjonowanie zdarzeń, powidoków" - mówi. Jednak zastrzega, by nie traktować tej "kolekcji" zbyt dosłownie.

"W cyklu <W-WA> przepływa się przez pewne ciągi logiczne, ale starałem się, by nie była to tylko taka mechaniczna wyliczanka typologii: karuzele, podwórka, okna, trotuary" - mówi Gomulicki.

Reklama

Swoją metodę pracy charakteryzuje zaś w sposób następujący: "Zwieszony łepek, patrzenie się pod nogi. I nagle się okazuje, że pod tymi nogami coś kwitnie, masz na przykład włazy ściekowe, rzecz stricte funkcjonalną, w sferze kultury raczej śmieć, a okazuje się że to są tarcze rycerskie, na których kwitną cudne geometrie. A my po tym chodzimy".

Gomulicki w swoich poprzednich projektach artystycznych także wyrażał zainteresowanie owym „śmietnikiem kultury”, przedmiotami i pojęciami traktowanymi z pewną pogardą. Jak chociażby w prezentowanej przed laty w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej polsko-meksykańskiej wystawie „Pink not dead”, gdzie utożsamiany ze skrajnym kiczem róż posłużył twórcom do odkrywania nowych obszarów znaczeń wymykających się prostemu czarno-białemu postrzeganiu rzeczywistości.

Reklama

I gdzie prace artystyczne zestawiono z najrozmaitszymi przedmiotami, takimi jak różowe trumienki dziecięce, różowe swastyki czy odurzające różowe lilie. Unikanie oczywistości, tak charakterystyczne dla całego dorobku Gomulickiego, wyczuwalne jest też w albumie "W-WA".

"Interesuje mnie przestrzeń pomiędzy" - deklaruje artysta. "I ten rodzaj przestrzeni jest bardzo charakterystyczny dla Warszawy. Ta książka jest efektem takiej ulicznej podróży przez wewnętrzną przestrzeń miasta, przez podwórka".

Jednak zżyma się nieco na próby traktowania jego książki, jako alternatywnego przewodnika po Warszawie.

"Uważam, że pewnymi spostrzeżeniami można się po prostu dzielić. Ja obserwuję i informuję o tym, co mnie z jakiegoś powodu zainteresowało, poruszyło, zastanowiło. Natomiast przewodnik to coś, co ma ludzi ustawiać i im ułatwiać zwiedzanie. A to, co w mojej książce, jest zbyt osobiste. To podróż przez przypadki, zdarzenia. Każdy z tych przypadków zawieszony jest gdzieś między absurdem a pięknem – czasem górę bierze absurd, czasem harmonia, wzruszenie" – mówi Gomulicki.

Spojrzenie, które proponuje twórca, z pewnością dalekie jest od jakiegokolwiek sentymentalizmu, Warszawa w jego obiektywie nie jest miastem idealnym, ślicznym.

Gomulicki podkreśla, że choć od lat mieszka głównie w Meksyku, a w Polsce tylko bywa, to daleki jest od nostalgii. Oddalenie służy mu raczej by zyskać nową perspektywę.

"Kiedy jesteś na miejscu w swojej bazie, masz tak wiele rutyn, że nie masz czasu, by obserwować. Kiedy tu przyjeżdżam z Meksyku, to widzę Warszawę całkowicie inaczej" - mówi.

Dzięki temu dostrzega zalety miasta niewidoczne na co dzień dla jego skłonnych do narzekań mieszkańców: "Ważna jest dla mnie w Warszawie na przykład przestrzeń publiczna. W Meksyku, gdzie mieszkam, nic takiego nie istnieje, choć jest to miasto ciekawe, kolorowe. Ale tam jest pięć publicznych parków na krzyż. My tego nie doceniamy, że mamy tę niewiarygodną przestrzeń dla ludzi, która pozwala nie tylko błąkać się, wałęsać, śnić, marzyć, ale po prostu żyć. Masz małe dziecko, to wychodzisz z wózkiem na podwórko, a nie na ulicę pełną samochodów i sklepów. W Warszawie ta przestrzeń jest super mocna".

Nietypowe warszawskie fotografie z albumu "W-WA" można oglądać w warszawskim kinie Iluzjon do 7 grudnia.

p

Odkrywanie nowoczesności

Rozmowa Malwiny Wapińskiej ze Stachem Szabłowskim*

Malwina Wapinska: Maurycy Gomulicki jest autorem kilku cykli fotograficznych poświęconych miastom Meksykowi, Odessie, Petersburgowi, Moskwie. Teraz wyszedł album poświęcony Warszawie.

Stach Szabłowski: Na całym świecie Gomulicki szuka rzeczy podobnych. Unika momentów najbardziej spektakularnych w miastach, a szuka szczegółu. Te szczegóły w każdym mieście będą oczywiście inne, wszędzie jest jednak podobieństwo spojrzenia.

Fotografie zrobione Warszawie są jednak szczególne. Choć na stałe mieszka w Meksyku, Gomulicki jest przecież warszawiakiem.

Odbieram ten album tym bardziej emocjonalnie, że widziałem, jak Maurycy latami nosił się z tą książką. Pomysł jej stworzenia powstał dobre siedem lat temu i wynikał z głębokich pobudek – jak wiemy autor jest dosłownie z dziada-pradziada warsawianistą. Napędem do tej książki jest więc niekłamana i autentyczna miłość do Warszawy. To oczywiście nie wystarczy, żeby stworzyć dobrą publikację, ale jest chyba ważnym jej elementem.

Na zdjęciach Gomulickiego znajdziemy inną stolicę, niż tę znaną z pocztówek.

To, jak Gomulicki pokazuje Warszawę, jest dalekie od kanonu folderów turystycznych. Znajdziemy tu rzeczy, których zwykle się nie widzi. Cała ta książka polega na zaproponowaniu widzowi, by cieszyć się rzeczami, które nie tylko nam umykają, ale też powszechnie są uznawane za neutralne bądź brzydkie.

Jest tu też niebywała wrażliwość na szczegół.

W albumie znajdziemy zdjęcia studzienek kanalizacyjnych albo warszawskich płyt chodnikowych, czy drabinek ze starych placów zabaw. Gomulicki ma niezwykłą zdolność do odkrywania piękna w tym, co wydaje się przyziemne, w powszednich zdarzeniach wizualnych. Docenia to, na się narzeka – Warszawę modernistyczną, nowoczesną, gomułkowską, gierkowską, to co w niej brzydkie, szare. Jest na tych zdjęciach dużo szarości, ale chodzi tu o to, żeby znaleźć w niej radość. To tylko kwestia odpowiedniego nastawienia, chęci poszukiwania mniej oficjalnego piękna Warszawy.

Widoczne poszukiwanie śladów dawnej, PRL-owskiej rzeczywistości to jakaś forma nostalgii?

Nie. Gomulicki poszukuje bardziej subtelnej i wytrawnej przyjemności wizualnej. Jego pochwała nowoczesności, geometrii, zachwyt nad detalami lat 60. i 70. nie jest żadną nostalgią za PRL-em. Chodzi o zauważenie pewnej estetyki, która prawdopodobnie już się nie powtórzy, bo teraz pewne rzeczy robi się ładniej i porządniej. Interesuje go jednak ta specyficzna wizja nowoczesności, jaka była realizowana za czasów komunizmu. Było to dążenie do modernistycznego ideału, oczywiście utopijnego. To ślad obecej w komuniźmie wiary w możliwość stworzenia idealnego świata dla ludzi, choć jak wiemy w rzeczywistości ten świat był daleki od ideału. Ale pochodzenie tego, co Gomulicki pokazuje w swojej książce nie jest istotne – wszystko to jest równoległe - zobaczymy u niego zarówno przedwojenne płyty chodnikowe, jak i te PRL-owskie czy kostkę Bauma.

Warszawiacy przyzwyczaili się do myślenia, że ich miasto jest brzydkie i nieciekawe.

Ten album może przywrócić wiarę warszawiaków, a może i Polaków, że Warszawa jest ładna i atrakcyjna i to nie dzięki zabytkom, ale dzięki jej zupełnie codziennym i powszednim elementom, które okazują się niezwykłe, jeśli przyjrzeć im się uważniej.

*Stach Szabłowski, krytyk sztuki, kurator Centrum sztuki Współczesnej