A ta - szczególnie gdy mowa o jego najnowszej książce "Józefina i ja" - nie przypomina jego dotychczasowej twórczości; mówiąc krótko jest pozbawiona pazura, do którego przyzwyczaił nas poeta. Nie ma w niej dawnego Enzensbergera buntownika, członka pamiętnej Grupy 47, zrzeszającej poetów i prozaików (m.in. noblistów Heinricha Boella i Guentera Grassa) nieformalnej organizacji, której działania leżały u podstaw odnowy powojennej literatury obszaru niemieckojęzycznego. Nie ma kontestatora z roku 1968, zdeklarowanego, radykalnego socjalisty. Jest starszy mężczyzna, w dalszym ciągu ironista, lecz na pewno nie cynik, co twórcy nieraz zarzucano.

Reklama

"Józefina i ja" to minipowieść w formie dziennika, którą da się czytać na kilka różnych sposobów. Można widzieć w niej nieco melancholijną historię samotnej i ekscentrycznej staruszki oraz jej przypadkowego, wiele lat młodszego znajomego Joachima. Można jako - co jest akurat bezsprzeczne - nawiązanie do "Śpiewaczki Józefiny albo Narodu myszy" Franza Kafki. Przede wszystkim najnowsza książka Enzensbergera to pretekst do intelektualnych rozważań. Trudno zliczyć tematy w nim poruszane. Bez wątpienia jednak wszystkie z nich pojawiały się już w bogatej eseistyce pisarza. Józefina i Joachim w każdy wtorek spotykają się przy herbatce, aby toczyć dyskusje na temat zjednoczenia Niemiec, słuszności współczesnych socjalistycznych postulatów, historii ich ojczyzny, II wojny światowej i rozliczenia z nią, czy w końcu również sztuki, starzenia się, miłości i ukochanego przez poetę futbolu. Enzensberger nie pozwala jednak sobie na suchą wykładnię własnych teorii. Jego bohaterowie zostali stworzeni właśnie po to, aby prezentować dwa zupełnie odmienne punkty widzenia.

I choć może trochę dziwić, że ciężką tematykę ubrał pisarz w lekkie satyryczne szaty, to właśnie one sprawiają, że "Józefinę" czyta się lekko, przyjemnie i ze zrozumieniem, nawet - jak sądzę - gdy ma z nią do czynienia czytelnik odporny na ambitniejszą prozę. W dużej mierze dlatego, że Enzensberger, tworząc swych inteligentnych i niemal wszechwiedzących bohaterów, nie uczynił z nich mędrców, a wręcz odwrotnie, pozwolił sobie nawet mocno pokpić z obojga. Józefina to w końcu zapomniana artystka, której ego, wybujałe zdecydowanie ponad dokonania, nieustannie ją ośmiesza. Joachim jest z kolei przeciętniakiem tak bardzo pragnącym uciec od dotychczasowego nudnego życia, że pocieszenie znajduje nawet w osobie niemal szalonej staruszki. Ot, taki żart świetnego poety. Zabawny i szalenie pouczający.

Hans Magnus Enzensberger, "Józefina i ja", przeł. Andrzej Kopacki, Wyd. Literackie, Kraków 2008