Z jednej strony mamy realistyczny, choć przedstawiony z dystansem obraz życia Nowego Jorku, z drugiej zaś - mocno karykaturalną opowieść o rodzinie francuskich fabrykantów. Mistrzowskie osiągnięcie ikony amerykańskiego komiksu i album uznanego tandemu młodych artystów znad Sekwany. Łączy je właściwie tylko jedno: oba są prawdziwymi dziełami sztuki.

Reklama

Will Eisner był nie tylko znakomitym grafikiem i scenarzystą, odpowiedzialnym w znacznej mierze za rozwój sztuki komiksowej w Stanach Zjednoczonych. W "Nowym Jorku" pokazał również oblicze rasowego reportera, uważnego obserwatora rzeczywistości i kronikarza miejskiej przestrzeni. To niezwykły hołd oddany miastu i jego mieszkańcom, a jednocześnie przenikliwa socjologiczna analiza życia w metropolii. Czerpiąc inspirację z codziennych wydarzeń, Eisner prowadzi czytelników przez zaułki Manhattanu, odwiedza stacje metra i podrzędne knajpy, zagląda do czynszowych kamienic i na zapuszczone podwórka, odnajduje melodię w zgiełku ulic. Bezwstydnie podgląda Nowojorczyków, najczęściej tych "niewidzialnych"- imigrantów, bezdomnych, szarych, prostych ludzi, portretując ich jednak z nieodmienną sympatią zaprawioną smutkiem. W krótkich opowieściach buduje romantyczną - mimo wszystko - mitologię Stolicy Świata.

Zgoła inaczej traktują swoich bohaterów De Crécy i Chomet. "Dziadek Leon", wyjątkowo złośliwa satyra na rodzinę, kapitalizm i żądzę władzy, to pierwszy tom trylogii o rodzinie Houx-Wardiougue. Historia tytułowego Leona, 100-letniego staruszka, który ma się stać twarzą promocyjną fabryki kosmetyków, czerpie nie tylko z tradycji francuskiego komiksu, ale przede wszystkim z powieści Borisa Viana, filmów Luisa Bunuela i makabresek Rolanda Topora (cierpiący na nerwową biegunkę nieudacznik Gégé, wnuk Leona, to postać żywcem wyjęta z prozy autora "Najpiękniejszej pary piersi na świecie"). Zanurzona w oparach absurdu, znakomicie skonstruowana i piekielnie inteligentna opowieść epatuje groteskowym, często skatologicznym dowcipem, konsekwentnie podkreślając brzydotę bohaterów - zarówno fizyczną, jak i moralną.

To zresztą charakterystyczna cecha wielu europejskich komiksów. Artyści ze Starego Kontynentu zawsze chętnie podejmowali próby zdewaluowania świata, pokazania go w karykaturze, przełamania schematów pozornego ładu. Tymczasem twórcy z USA przez wiele lat unikali podobnego przedstawiania rzeczywistości. Monopol na groteskę mieli co najwyżej rysownicy undegroundowi, zaś komiks głównego nurtu - przynajmniej do połowy lat 80. i olbrzymiego wzrostu popularności przeznaczonych dla dorosłych powieści graficznych - raczej świat ulepszał, zaludniając go przede wszystkim kolejnymi superherosami.

Reklama

I chociaż nie sposób na podstawie dwóch albumów ani ocenić, ani wyznaczyć róźnic między komiksem amerykańskim a europejskim, akurat "Nowy Jork" i "Dziadek Leon" idealnie się w te kryteria wpisują. Na swój sposób - choć o bezpośredniej inspiracji nie ma tu mowy - "Dziadek Leon" wydaje się niemal antytezą "Nowego Jorku". O ile bowiem Eisner odnajduje w swoich bohaterach piękno, o tyle De Crécy i Chomet z perwersyjną satysfakcją szukają w ludziach tego, co najgorsze.

Nowy Jork. Życie w wielkim mieście

(New York: Life In the Big City)

Reklama

Will Eisner, przeł. Jacek Drewnowski, Egmont 2008


Wujek Leon

(Léon la came)

Nicolas De Crécy (rys.), Sylvain Chomet (scen.), przeł. Katarzyna Wójtowicz, Egmont 2008