Gęsta, hipnotyczna i nieprzejrzysta jak obraz za mlecznym szkłem, a przy tym groteskowa - taka jest powieść Jessa Waltera. Już od pierwszych stron autor buduje apokaliptyczną wizję świata po zagładzie. Choć kataklizmu nie nazywa się tu po imieniu, wiemy, że chodzi o wrześniowe zamachy. W powietrzu wirują sterty papierów. Wokół wypalone wraki, nagie zbrojenia budynków, huk. Brian Remy budzi się w pięć dni po tragedii z raną postrzałową głowy. Okazuje się, że cierpi na rodzaj amnezji, czy też - według jego słów - "dziury w łańcuchu wydarzeń". Problem sprawia mu nie tylko rekonstrukcja przeszłości, lecz i zrozumienie chwili obecnej. Jego próby pochwycenia rzeczywistości są tak opisane, że niemal czujemy ich ciężkość, jakbyśmy nieustannie próbowali podnosić złośliwie opadające powieki. "Strefa zero" jest rozpisana na takie mrugnięcia: światło-ciemność. Nie czyni to lektury prostą i przyjemną, ale wręcz przeciwnie. Czytanie tej książki da się porównać do prób wydobycia się spod zwałów gruzu.

Reklama

Do tego sprawy wiecznie się komplikują, a my wraz ze zdezorientowanym bohaterem nie możemy przewidzieć ich biegu. Remy odkrywa, że ma żonę i synka Edgara, a ostatnie dni spędził na pracach ratunkowych w strefie zero. Niebawem zostaje zwerbowany do służb specjalnych, gdzie zaczyna zajmować się sprawą kobiety, podejrzanej o udział w zamachach i wikła się w romans z nieznajomą…

Trudno rekonstruować fabułę tej książki, ponieważ niejasnością przypomina filmy Lyncha, a stopniem sprowadzenia przedstawianych wydarzeń do indywidualnej perspektywy "Piękny umysł". Jeśli dodać do tego kafkowską atmosferę zagubienia oraz czarny humor spod znaku Vonneguta albo Hellera (na przykład w scenie zbierania ludzkich szczątków z miejsca katastrofy), to można sobie wyobrazić, z jakim typem literatury mamy do czynienia.

Walter postawił na oryginalny sposób zmierzenia się z wrześniową traumą. Jego książka - jednocześnie bogata w detaliczne opisy okoliczności zamachów i mocna w portretowaniu nastroju, jaki ogarnął wówczas Amerykę - daleka jest od dokumentalnej maniery. Stawia na autorską wizję, ubraną w kostium dusznego thrillera. Zaniki pamięci Remy’ego stają się tu świetnym sposobem na budowę suspensu, również samo rozwiązanie akcji nie zawodzi. Sytuując powieść w politycznym kontekście, Walter przemyca tu lęki, związane ze spiskowymi teoriami i posiłkując się groteską pyta o to, jak daleko możne posunąć się władza, by zapewnić bezpieczeństwo i porządek publiczny?

Reklama

Mimo wielu zalet, o których mowa i statusu samego pisarza (książka znalazła się w USA w finale National Book Award, kreując Waltera na literacką gwiazdę), trzeba przyznać, ze "Strefa zero" niekiedy nuży, głównie z tej przyczyny, że jej narracja to miejscami prawdziwy mętlik i matnia. Irytujące bywa też nadużywanie poetyckich fraz (w rodzaju"aureoli dymu", "tlących się kości, spowitych w szarość" czy "szarych, krztuszących się upiorów"). Chociaż powodów do narzekania nie ma wiele, dzieło bardziej klarowne miałoby chyba większą moc rażenia.

Strefa Zero

(The zero)

Jess Walter, przeł. Jagna Jaskuła-Rapciak, Sonia Draga 2008