To ciekawe, jak film potrafi wpłynąć na masową wyobraźnię. Dzięki „Ucieczce z Nowego Jorku” Johna Carpentera i „Mad Maksie” George’a Millera wizje miast przyszłości zyskały szczególny blichtr brudu, chaosu i zniszczenia. Po „Blade Runnerze” Ridleya Scotta trudno wyobrazić sobie futurystyczną metropolię bez azjatyckiego spleenu. Po „12 małpach” Terry’ego Gilliama światem naszych dzieci i wnuków wstrząsają anarchistyczne rewolucje. To, w jaki sposób pomysły reżyserów i scenografów wpłynęły na kanoniczne kulturowe scenariusze rozwoju cywilizacji, na nieistniejące jeszcze pejzaże i nastroje, zasługuje na oddzielną uwagę – i mam nadzieję, że ktoś się kiedyś porządnie zajmie tym problemem. W każdym razie Warszawa połowy XXI wieku z powieści „Rdza” Rafała Nowakowskiego doskonale mieści się w tym nurcie – to miasto skonstruowane z literackich i filmowych imaginacji.

Reklama

Żyjemy w czasach lęku przed światowym kataklizmem, który wywróci nasze życie do góry nogami. Niby zimna wojna się skończyła, ale przy kreowaniu rzeczywistości nadchodzących dziesięcioleci i wieków pisarze nadal chętnie posługują się odkurzaczem powszechnej hekatomby. To zrozumiałe ze względów praktycznych: jeśli do takiego literackiego odkurzacza wessać sporą część ludzkości, można o niej z lekkim sercem zapomnieć przy konstruowaniu powieści i budować – że się tak wyrażę – na świeżym gruncie. I tak na przykład w „Rdzy” Ameryka po wojnie atomowej jest wielkim, martwym śmietniskiem, obstawionym kamerami przemysłowymi, cały glob zaś został sparaliżowany katastrofą niszczącą wszelkie układy elektroniczne, a teraz – pod czujnym okiem Azjatów – powoli podnosi się z upadku. A Warszawa? Dotknięta wielką powodzią, wzmocnioną efektem cieplarnianym, zachowała właściwie tylko lewy brzeg. W połowie XXI wieku to zapyziałe, handlowe miasto na peryferiach chińskiego imperium, zamieszkałe przez skośnookich kupców i sfrustrowanych miejscowych, przebudowane na modłę prowincjonalnego azjatyckiego city, ciasne, głośne i dekadenckie.

Niestety, to właśnie portret Warszawy przyszłości jest w książce Nowakowskiego najciekawszy i dla niego warto czytać „Rdzę” – z samą fabułą i bohaterami bywa tu znacznie gorzej. Autor chciał napisać książkę w duchu Philipa K. Dicka: wybitnego amerykańskiego pisarza, jak wiadomo, fascynowały zacierające się granice między rzeczywistością a iluzją, między przyczyną a skutkiem – jego światy zawsze mają drugie, albo i trzecie dno, są imitacją samych siebie. Problem w tym, że „Rdza” to tylko imitacja Dickowskich obsesji, powtarzająca wynalezione przez niego chwyty, ale na zasadzie małpowania, nie zaś twórczej interpretacji.

Pan Wang, chiński przemysłowiec, najpotężniejszy warszawski kapitalista, ma kłopoty ze swoimi synami. Jeden bawi się w gangsterkę i pije, drugi zaś – zamknięty w sobie introwertyk, utalentowany biochemik – po prostu znika, nie dając żadnego znaku życia. Wang postanawia go odnaleźć, ale pragnie też utrzymać całą sprawę w dyskrecji. Dlatego nie wynajmuje profesjonalistów, ale – przez swojego doradcę, dziennikarza Huberta – zleca tę robotę niejakiemu Adrianowi, roztrzepanemu psychoanalitykowi. Wszystkie ślady prowadzą do tajemniczej sekty „Amnezja”, która zbudowała swoją warowną siedzibę na jednej ze sztucznych wysp powstałych w miejscu dawnej Saskiej Kępy...

Reklama

Brzmi to wszystko fajnie – i byłoby materiałem na niezły futurystyczny kryminał, gdyby Nowakowski nie zapragnął powiedzieć czegoś więcej o świecie i całej reszcie. Mamy więc moralizatorskie komentarze narratora, mamy snujących się, hamletyzujących bohaterów wyjętych żywcem z polskiego filmu, elektroniczne wirusy, oszalałych nihilistów, seks w wielkim mieście, wreszcie – jak diabeł z pudełka – wyskakują jacyś syberyjscy szamani i jeszcze wszystko gmatwają. A szkoda. „Rdza” miała spory potencjał. Mimo wszystko ciekaw jestem następnej książki autora.

Rdza

Rafał Nowakowski, Świat Książki 2008