Rynek indyjskiej literatury tworzonej po angielsku coraz bardziej przypomina popkulturowy śmietnik w stylu bollywoodzkiego kina. Spośród setek ukazujących się co roku książek utrzymanych w podobnej konwencji coraz trudniej wychwycić te naprawdę wartościowe, niebędące jedynie kolejnym sztampowym, postkolonialnym rozliczeniem z przeszłością. "Żarłoczny przypływ", na szczęście, choć oddaje koloryt odległej indyjskiej prowincji, nie próbuje uwodzić czytelnika ani cepelią, ani kloaką.

Reklama

"Życie bywa niewyobrażalnie niemiłe i okrutne dla wielu, jeśli nie wszystkich ludzi żyjących na subkontynencie indyjskim. Ale to nie znaczy, że codzienność tych ludzi pozbawiona jest przyjemności, radości i śmiechu. Być może najbardziej zadziwiającą i zaskakującą rzeczą w tym społeczeństwie jest jego nieskończona elastycznoś"ć - mówi Ghosh, tłumacząc, dlaczego "Żarłoczny przypływ" to książka zbudowana na sprzecznościach.

Pisarz umieszcza akcję powieści pośród osobliwych wysp archipelagu Sundarban, położonych ni to na morzu, ni w to w delcie Gangesu, i pokrytych największym obszarem podmokłych lasów namorzynowych na świecie. To miejsce pierwotne, odseparowane i oddalone od cywilizacji. Ghosh kreuje w tej scenografii wielowątkową historię o dwóch obliczach - społecznym i osobistym. Ludzie w masie są tu ofiarami i katami, zacofanymi biedakami i bezwzględnymi zarządcami. Ale gdy wejrzeć głębiej, oprócz mocnej krytyki cywilizacyjnej mamy również subtelne opowieści miłosne - zaskakująco pogodne. Dzięki tym kontrastom dostajemy intrygującą prozę o ludzkim poszukiwaniu wolności - w warunkach bardzo tej wolności nieprzychylnych.

Bohaterowie Ghosha to Pijala Roy, pochodząca z Indii amerykańska biolożka zakochana w rzecznych delfinach, Kanaj Dutt, starzejący się już biznesmen z Delhi oraz Fokir, prosty i dobroduszny rybak. Trzy postaci charakteryzują trzy różne spojrzenia na Indie oczami samych Hindusów. - Nie można mówić o jednych Indiach. Zamkniętych jest w nich kilka różnych światów - tłumaczy autor. Nie serwuje nam jednak odgrzewanych kawałków o zderzeniu światopoglądów. Ludzie w tej powieści szybko okazują się sobie o wiele bliżsi, niż sami sądzili.

Reklama

Określać "Żarłoczny przypływ" wyłącznie opowieścią o Indiach byłoby jednak niewybaczalnym banalizowaniem. Choć kultura i historia subkontynentu mają tu niebagatelne znaczenie, nie decydują o jakości książki. To bowiem traktat o poszukiwaniu własnej tożsamości. Lecz inny niż u Hariego Kunzru, Jhumpy Lahiri czy innych popularnych hinduskich pisarzy. Nie odnajdziemy u Ghosha wypracowanych schematów - każe on protagonistom mierzyć się z naturą, bo według niego tylko tam, w dżungli, w budzących strach wyobrażeniach o niej, będą w stanie odnaleźć samych siebie. Wysyła ich również na spotkanie z przeszłością, z rodzinnymi historiami, które równie dobrze mogłyby się rozegrać w każdym innym miejscu na ziemi. Ostatecznie "Żarłoczny przypływ" to książka o nierównej walce z naturą z jednej strony i władzą z drugiej. Książka rozpolitykowana, ale nie moralizatorska. Równie rozważnie i mądrze opisująca uczucia, ile zabierająca głos w gorących kwestiach społecznych.

Amitav Ghosh miał dostać w tym roku Nagrodę Bookera. Tak w każdym razie twierdzili angielscy krytycy. Laur przypadł Aravindowi Adidze - pisarzowi o wiele młodszemu, ale również pochodzącemu z Indii. To kolejny hinduski Booker ostatnich lat. "Myślę, że tym, co najwartościowsze we współczesnej indyjskiej literaturze, jest sposób, w jaki jej autorzy potrafią opowiadać" - mówi Ghosh, tłumacząc popularność tego pisarstwa. I akurat to zdanie jak najbardziej pasuje do "Żarłocznego przypływu". To po prostu dobrze opowiedziana historia.

"Żarłoczny przypływ" (The Hungry Tide)
Amitav Ghosh,
przeł. Krzysztof Obłucki,
Noir sur Blanc 2008